Dodany: 15.07.2019 15:37|Autor: bolognesi

Co za dużo, to....


Książka „Historia jednej znajomości” wywołała we mnie mieszane odczucia.
Jej plusami są na pewno: gawędziarski, lekki styl, osadzenie w czasach PRL i wśród Polonii amerykańskiej; poznałam wiele szczegółów z życia Krzysztofa Klenczona, o których nie miałam pojęcia, może dlatego, że zawsze bardziej interesowała mnie jego muzyka, kariera. Po przeczytaniu stwierdzam, że wciąż pozostał dosyć enigmatyczną postacią (może to i dobrze); szczególnie chętnie poczytałabym o tym, jak tworzył muzykę, co go inspirowało.
Moja ocena jest dosyć wysoka, bo p. Potkaj (współautor) dobrze książkę zredagował, czyta się ją z zainteresowaniem.

Moim zdaniem jednak wdowa przekroczyła cienką linię, jaka odgradza anegdoty od zwykłego plotkarstwa, szczerość i „nieowijanie w bawełnę” od „wszystko na sprzedaż”.
Nie wiem, czemu miał służyć rozdział, w którym skopiowano listy m.in. rodziców K.Klenczona czy ich nieżyjącego kolegi, w których poruszane są sprawy tak osobiste, że czułam niemal ból podczas czytania... Pisali oni te listy do swego syna i synowej na pewno nie z myślą, że kiedyś udostępni je ona szerokiej gawiedzi, żeby każdy mógł poczytać, jak ojciec się upijał albo jak matka wyrzuciła go z domu i umarł pełen żalu do syna, w sumie na łasce znajomych czy dalszej rodziny. W ten sposób p. Alicja nie wystawiła laurki ani teściom, ani sobie czy mężowi. Ciekawa jestem, co na to siostra Klenczona i reszta rodziny. Kolejny przykład to list kolegi, w którym pisze o tragicznej śmierci swojej narzeczonej – kolega już nie żyje, więc nie miał wpływu na publikację, podobnie jak rodzice Krzysztofa Klenczona, ale po co to zrobiono? Jeśli wdowa chciała być „szczera”, to dlaczego są to tylko listy DO nich, a nie umieściła też odpowiedzi, jakie ona i jej mąż pisali? Nie rozumiem zupełnie, po co umieszczono tę prywatną i bardzo bolesną korespondencję w książce. Przecież wystarczyło napisać krótko o relacjach Klenczonów z rodzicami, teściami bez kopiowania PRYWATNEJ korespondencji.
Niestety, po przeczytaniu książki odniosłam wrażenie, że rodzina się p. Klenczonowi nie udała: rodzice, siostra, a nawet córki (szczególnie młodsza) przedstawieni są w mało korzystnym świetle, żeby nie użyć słowa – patologicznym. W sumie p. Alicja nie oszczędza także swoich rodziców, a i jej osoba niestety rozczarowuje. Pomijam jej rozrywkowy styl życia, o którym sama dużo pisze (upijanie się, imprezowanie, nawet gdy dzieci były małe, czterech mężów „jeden po drugim”, zdobywanie wykształcenia też „szło pod górkę”, itd.), jawi się jako osoba być może szczera, ale z tendencją do zwykłego plotkarstwa, czy mówiąc kolokwialnie – do zwykłego „obrabiania czterech liter” innym, przez co nie wzbudziła sympatii jako narrator. Bo o ile anegdoty, ciekawostki czyta się z zainteresowaniem to historie, które mogą kogoś zranić – już niekoniecznie.
Pani Alicja powołuje się na swoje szlacheckie pochodzenie, lecz zabrakło w tym wszystkim noblese oblige, a bliżej było do szlachty warcholskiej.
Szkoda, szkoda, szkoda.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 705
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: