A sąsiedzi czają się przy oknach
„Dom nadal żył swym codziennym życiem. Mroczne podwórze. Brama z żałosną żarówką. Oświetlone okna i przytłumione dźwięki gramofonu. Nieboszczyk ciągle siedział w swoim biurze, zupełnie sam, z głową wspartą na rozrzuconych papierach. (…) Dwudziestu ośmiu lokatorów kontynuowało normalne życie w bezpośrednim sąsiedztwie zwłok”[1].
W jednej z paryskich kamienic – swoistym mikrokosmosie pełnym ludzkich historii - zostaje zastrzelony Couchet, bardzo zamożny właściciel firmy produkującej szczepionki. Znika też ogromna suma pieniędzy. Który z lokatorów pociągnął za spust? W „Chińskich cieniach” - jak to zazwyczaj u Simenona bywa – szybko okazuje się, że za wszystkim stoi dramat rodzinny. Mamy trzy żony (a właściwie dwie żony i jedną kochankę), syna-narkomana, żonę maltretującą psychicznie męża, a w tle opowieść o tym, jak nieudacznik stał się milionerem.
Prowadzący śledztwo Maigret „po uszy zanurzył się w tych brudach codzienności, bardziej obrzydliwych niż sama tragedia”[2]. Być może właśnie to ujęcie wciąż przyciąga do kryminałów Simenona. Choć mamy morderstwo, zagadka tu właściwie żadna, śledztwo bez fajerwerków, trudno o zaskoczenie na koniec. Wydaje się, że najważniejsze dla belgijskiego pisarza są zawikłane ludzkie losy. To, co doprowadziło do zbrodni. Czyta się to z zaangażowaniem i przede wszystkim – ze smutkiem. Bo to zwykle bardzo smutne historie – i to się czuje, nawet jeśli zostały podane lapidarnie.
Te kryminały mają swój bardzo smutny (!) urok.
[1] Georges Simenon, „Chińskie cienie”, tłum. Tadeusz Szafar, Wydawnictwo 4&F, 1990, s. 12-13.
[2] Tamże, s. 124.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.