Dodany: 17.06.2019 21:57|Autor: dot59
Może nie kusząco, ale ciekawie
“Przerobiłam” już książki wielu kulinarnych celebrytów, ale Nigellę Lawson jakoś ominęłam, choć jako osoba przy każdej okazji podkreślająca, że lubi dobrze zjeść, nie przejmując się kaloriami, wyjściowo zarobiła u mnie dodatkowy punkt. Nadrabiając zaległości, trafiłam na jedno z pierwszych jej dzieł.
Tytuł co prawda niespecjalnie przypadł mi do gustu, ale w końcu w książce o jedzeniu to nie tytuł jest rzeczą najważniejszą, lecz asortyment prezentowanych przepisów (idealnie, jeśli jest na tyle zróżnicowany, by człowiek, który na przykład nie lubi szpinaku lub nie toleruje mleka, też znalazł coś dla siebie, i jeśli wykonanie każdego z nich nie wymaga doposażenia spiżarki w pięć czy więcej rzadkich ingrediencji, których ledwie napoczęte opakowania będą tam następnie zalegały miesiącami) oraz sposób ich opracowania (żadnych ogólników typu „przyprawić do smaku gałką muszkatołową” czy „piec w średnio nagrzanym piekarniku”! Przepis to ma być przepis. Precyzyjnie podana ilość wszystkich składników, po kolei wyliczone czynności i warunki przygotowania). Dobrze też, gdy autor/-ka wykazuje przy tym zdolności gawędziarskie i od czasu do czasu opowie coś ciekawego, czy to o pochodzeniu danej potrawy, czy o swojej indywidualnej/ rodzinnej/ regionalnej tradycji, która wniosła coś nowego do powszechnie znanej receptury.
Jeśli chodzi o asortyment – zadowala mnie mniej niż pół na pół. Część prezentowanych potraw jest, po pierwsze, jednak za bardzo kaloryczna (batoniki czekoladowe zanurzane w cieście i smażone w głębokim tłuszczu; smażone sandwicze z chleba tostowego z masłem orzechowym i bananem, względnie z mozzarellą, te ostatnie dodatkowo opanierowane!), po drugie, za bardzo czasochłonna (kulki z macy do rosołu – samo gotowanie 40 minut, a wcześniej trzeba je wyrobić, ulepić i co najmniej godzinę przetrzymać w lodówce). Część zawiera zupełnie dla mnie nieakceptowalne połączenia smakowe (placki z bekonem, polewane syropem klonowym; szynka pieczona w coca-coli oraz powstały w ten sposób sos jako baza zupy; cytryny/limonki lub cynamon w potrawach mięsnych lub rybnych, kolendra i anyż dodawane do czegokolwiek) lub obiecuje potencjalnie nieznośne doznania węchowe (gotowanie w mleku kurczaka przed opanierowaniem, a ziemniaków przed zapiekaniem …). Dodawszy do tego fakt, że nie lubię żadnych ciast i deserów z czekoladą (wiem, to dziwne, tym bardziej, że samą czekoladę jadam), niewiele tu mam dla siebie do wyboru.
Ponieważ jednak autorka opowiadać potrafi doskonale, a przepisy podaje na tyle szczegółowo, że nawet nie będąc kulinarnym orłem, człowiek jest w stanie zrozumieć, co i jak powinien wykonać (a także, czym ewentualnie można dany składnik zastąpić i jakim alternatywnym sposobem da się przejść przez dany etap przygotowania) – ocena jest wyższa, niżby wynikało z samego doboru przepisów.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.