Dodany: 17.06.2019 21:52|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Inny chłopiec
Russell Willy

3 osoby polecają ten tekst.

Jeśli świat mówi, że jesteś zły, to jesteś ... jaki?


Mimo doskonałych rekomendacji podchodziłam do tej powieści nieco nieufnie, obawiając się, że będzie to kolejna historia o trudnym dorastaniu, ze szczególnym uwzględnieniem odkrywania przez nastolatka swojej seksualności (być może w wersji homo lub trans, ale to nie ma znaczenia, podobnie, jak konwencja komediowa czy też dramatyczna – ja po prostu nie lubię zbyt dosłownej erotyki w jakiejkolwiek wersji, a Brytyjczycy miewają skłonność do przesady w tym zakresie). Miałam też wątpliwości, czy zdzierżę narrację pierwszoosobową, która mi się w tym gatunku natrętnie kojarzy na przemian z Adrianem Mole’em lub Rudolfem Gąbczakiem. A kiedy zobaczyłam przydomki nadawane przez bohatera różnym osobom – „Obleśne Cielsko”[1], „Zapluta Gęba”[2], „Tępy Marek i Durna Sonia”[3] itd. – te skojarzenia stały się jeszcze nachalniejsze. I chyba zrezygnowałabym z czytania, gdyby nie poczucie, że w ten sposób sprawię zawód właścicielowi książki.

Ale spróbowałam, i nie żałuję.

Owszem, o seksualności jest co nieco. Ale nie w tym ujęciu, o jakim myślałam. Bo nie ma nic dosłownego i rażącego ani w opisie głupiej, lecz w gruncie rzeczy niewinnej zabawy nad kanałem, ani w epizodach z udziałem chłopców o odmiennej orientacji seksualnej. Nie chodzi o to. Ani o samo dojrzewanie jako takie.

A o co w takim razie?

Raymond Marks wychowuje się bez ojca. Nie pamięta go, wie tylko tyle, że był on człowiekiem społecznie nieprzystosowanym, nieodpowiedzialnym, z cokolwiek zwichrowaną psychiką (bo kto, u licha, wydaje wszystkie pieniądze na instrumenty muzyczne, na których w żaden sposób nie potrafi się nauczyć grać?). Zgorzkniała matka z trwogą patrzy na syna, każdy jego wybryk traktując jako dowód, „że i Raymond ma nie po kolei w głowie” [4]. Póki chłopak uczęszcza do szkoły, której dyrektor wykazuje się rzadką mądrością i wyrozumiałością (niekoniecznie akceptowaną przez resztę grona pedagogicznego i sporą część rodziców uczniów), wszystko się jakoś układa. Ale kiedy pan Kerney zostaje zmuszony do odejścia – bo wedle rady nadzorczej „rodzaj liberalizmu oświeconego i postępowe androny nadszarpnęły w tak znacznym stopniu reputację szkoły, wiodąc ją niebezpiecznie na skraj przepaści zwanej dekadencją i anarchią”[5] – w placówce zaczyna rządzić nowy dyrektor, istne ucieleśnienie pruderii i nietolerancji. Mały Raymond, uczony przez babkę Verę niezależnego myślenia, podpada mu już na samym początku. I kiedy w następstwie wspomnianej niemądrej zabawy omal nie dochodzi do tragedii (a gdyby nie Raymond, doszłoby bez wątpienia), owładnięty pragnieniem zwalczania zła w zarodku pedagog robi wszystko, by znaleźć kozła ofiarnego. Jedenastolatek – „za mały, żeby wiedzieć, jak trudno jest ocalić prawdę, gdy zostaje wypaczona i zamieniona w coś, co sprawia, że płoniesz ze wstydu”[6] – zostaje postawiony w roli „przedwcześnie dojrzałego zboczeńca, diabelskiego nasienia, rozwiązłego małego potwora”[7]. A potem już wszystko dzieje się zgodnie z zasadą, że „z kłopotami jest jak z bagnem – gdy w nie wejdziesz, dziwnie łatwo zapadasz się coraz głębiej”[8]. Wykluczony z rówieśniczej społeczności Raymond tkwi w domu, zajadając swoje frustracje; tyje, stając się coraz brzydszy, a przecież im ktoś mniej atrakcyjny, tym łatwiej ludziom posądzić go o coś, czego nie uczynił… A wówczas „niezależnie od tego, czy jesteś winny, czy nie… już samo oskarżenie wystarcza, by cywilizowane zachowania poszły w zapomnienie, a zdrowy rozsądek minął bez śladu”[9]. Ta druga sprawa w końcu się kiedyś wyjaśni, ale wtedy Raymond, „zmęczony i wyczerpany własną nienormalnością, wykończony wieczną krytyką, brakiem akceptacji, szyderstwami, drwinami i docinkami, izolacją i samotnością”[10], będzie już miał za sobą kolejne dramatyczne przejścia i przylepioną kolejną łatkę… Próbując zacząć wszystko od nowa, rozpocznie swoistą autoterapię, opisując swoje przeżycia w listach adresowanych do ulubionego piosenkarza; nigdy ich nie wyśle – i dobrze, bo dzięki nim zupełnie niespodziewanie otworzy się przed nim nowa, dotąd nieeksplorowana przestrzeń…

Historia Raymonda jest nie tylko historią jednostkowego dramatu ofiary „efektu motyla” (dokładnie rzecz biorąc, w tym przypadku była to osa, ale detale entomologiczne nie są tu najważniejsze), lecz także opowieścią o naszej – wspólnej dla całego gatunku – skłonności do uprzedzeń i nietolerancji, do spychania z powrotem każdego, kto zechce wynurzyć głowę z bagna, w którym znalazł się nie z własnej winy.

O tym, jak względnym pojęciem jest „normalność”: według ogólnie przyjętej konwencji do „normalnych” należy z całą pewnością wujaszek Jazon, i nowy dyrektor szkoły, i ta pani z zarządu szkoły, która tak dobitnie domagała się odwołania poprzedniego dyrektora, i psycholog, dopatrujący się u jedenastolatka obsesji seksualnej, i sprzedawca w barze wegetariańskim, i nowi koledzy Jazona z budowy, a „nienormalni” są na przykład Norman i Twinky. Ale to właśnie Norman i Twinky, i babka Vera, czasami wygadująca ewidentnie niepedagogiczne herezje, uczą Raymonda – a przy okazji czytelnika – paru prostych, lecz ważnych prawd. Na przykład, że „niewiele jest w życiu rzeczy pewnych, ale z pewnością należy unikać ludzi, którzy są pewni, że są pewni”[11]; że skoro się człowiek urodził Verą Bradwell – albo Raymondem Marksem, albo Twinkym McDevittem, albo Normanem Gormanem – to powinien starać się nią/nim być „najlepiej, jak potrafi”[12], a nie ubolewać, że nie jest kimś innym; że choćby się nie wiem co złego stało, nie powinien roztkliwiać się nad sobą, bo „litość nad sobą, choćby zebrana z całego świata, nie jest zdolna obrać ani kilograma ziemniaków”[13]…
I o tym, jak wiele w życiu zależy od innych: jeśli się trafi na kogoś takiego jak pan Kerney, babka Vera, doktor Janice albo pojawiający się dopiero w finale Ralph, można, nawet będąc słabym i zagubionym, góry przenosić; ale wystarczy jedna złośliwa, wredna albo tylko bezmyślna i tępa kreatura, która podsyci paskudne instynkty drzemiące w „normalnych” i już wszyscy „będą gotowi wieszać, chłostać i palić” [14] nie tylko czarownice, ale każdego, kto inaczej spojrzy i inaczej się odezwie…

Trochę mnie przy czytaniu irytowały niektóre chwyty, mające przydać opowieści komizmu (np. Pejoratywne Przydomki Pisane Dużymi Literami, przerysowane scenki z fastfoodowej jadłodajni czy też z autobusu), trochę – dłużyzny fabularne (epizod z wycieczką kupców i z Banitami z Dewsbury; tasiemcowe poematy Raymonda, wbrew pozorom, nie, bo świetnie odzwierciedlają emocjonalność nastolatka połączoną ze skłonnością do wodolejstwa i kiepskimi umiejętnościami poetyckimi), odrobinę – pewne rozwiązania translatorskie (na miejscu tłumaczki zrezygnowałabym ze spolszczania trzech imion – Jazona, Marka i Paulinki - skoro cała reszta imion została w oryginalnym brzmieniu, i chyba zastanowiłabym się, czy tytułowy przymiotnik „wrong” przełożyć jednak nie jako „inny”, lecz jako „zły”, bo to słowo trochę bardziej pojemne, znaczące równocześnie i „nie ten/nie taki”, „niewłaściwy”, „nieodpowiedni”, i „niedobry”; za to chylę czoła za twórcze rozpracowanie nieprzetłumaczalnych gier słownych w scenkach z psychologami!). Ale tego, co mi się mniej podobało, nie uznałam jednak za mankamenty, które by były zdolne wpłynąć na znaczące obniżenie oceny – tej książce należy się docenienie.

[1] Willy Russell, „Inny chłopiec”, przeł. Ewa T. Szyler, wyd. Świat Książki, 2003, s. 11.
[2] Tamże, s. 13.
[3] Tamże, s. 108.
[4] Tamże, s. 175.
[5] Tamże, s. 59.
[6] Tamże, s. 79.
[7] Tamże, s. 66.
[8] Tamże, s. 113.
[9] Tamże, s. 205.
[10] Tamże, s. 424.
[11] Tamże, s. 299.
[12] Tamże, s. 407.
[13] Tamże, s. 91.
[14] Tamże, s. 208.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 456
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: