Dodany: 01.06.2019 10:03|Autor: pawelw

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

LODY W LITERATURZE - konkurs nr 229


Przedstawiam KONKURS nr 229, który przygotował KrzysiekJoy

LODY W LITERATURZE


Witajcie!

Przedstawiam mój kolejny konkurs. Były u mnie już zupy, torty czas na kolejne delicje, a są nimi lody! Konkurs jest bardzo sentymentalny, to taka swoista podróż w czasie do lat dzieciństwa. Znajdziecie w konkursie kilku autorów znanych, aczkolwiek coraz rzadziej czytywanych. Dzięki nim, niektórzy przypomną sobie smak lodów z dzieciństwa
Wszystkie "lodowe" smaki występujące w konkursie poznałem i wszystkie, poza jednym, oceniłem przynajmniej na dobry.

Piszcie na forum jakie lody lubicie, jakie smaki są Waszymi ulubionymi. Proszę Was aby forum tętniło życiem. Wspólne podpowiadanie to naprawdę świetna zabawa.

Powodzenia i dobrej zabawy!

Regulaminowa część konkursu.

Punktacja:

Za odgadnięcie autora i tytułu przyznaje 2 punkty
Za podanie tylko autora fragmentu konkursowego – 1 punkt
Za podanie tylko tytułu – 1 punkt

W sumie można zdobyć 60 punktów.

Laureaci:

Laureatem konkursu zostaje osoba, która jako pierwsza nadeśle komplet prawidłowych odpowiedzi lub na koniec konkursu będzie mieć największą ilość punktów.

Podpowiedzi:

– Forum należy do Was, możecie sobie podpowiadać w dowolny sposób.
– Jeśli życzycie sobie standardowych podpowiedzi z mojej strony, czyli: czytałaś/eś, znasz autora, proszę mi o tym napisać w dowolnym momencie.
– Dla wytrwałych poszukiwaczy dusiołków przewidziane są indywidualne podpowiedzi, które na pewno ułatwią odgadywanie konkursu.

Kontakt:

Odpowiedzi przesyłamy na adres: [...] lub na PW.
Proszę konsekwentnie trzymać się jednej opcji.
Proszę o dokładne podawanie swojego nicku.

Termin:

– Termin nadsyłania odpowiedzi upływa 15.06. 2019 o godz. 23.39

Zapraszam:


Pamiętaj, by podawać lody w niewielkich porcjach, jako że każda
przyjemność w nadmiarze szybko zaczyna nużyć.


KSIĘGA DESERÓW MROŻONYCH (cytat z jednego z fragmentów konkursowych)


1.

Zaprzęg czterech tych straszliwych osobistości czynił zazwyczaj wszystko solidarnie, wedle zawołania: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Zdarzyło się jednak pewnego razu, że jeden z członków zbójeckiej bandy działał na własną korzyść. Pani C. obdzieliła lodami całą szajkę, część zaś, wielce obfitą, postawiła na stole A.. Było to o zmroku, a w pokoju A. było najciemniej. W tej chwili zawołano go do telefonu, przy którym z drugiej strony wisiał gadatliwy kolega.
– Gdzie moje lody?! – wrzasnął A. powróciwszy. Nec locus ubi lody. Nie ma lodów. Nie ma wspomnienia o lodach. W takich tajemniczych wypadkach składa się zwykle winę na psa, lecz w tym domu nie było psa. Oszczerstwo nie zdałoby się na nic.
– Gdzie moje lody? – pytał A. głosem z brzucha, głębokim i groźnym.
Cztery gęby przybrały wyraz obrażonej i ciężko dotkniętej niewinności.
– Niech się natychmiast przyzna ten, co zjadł moje lody, bo inaczej spiorę wszystkich!
Wrzask, jakiego dawno nie słyszano nawet w tym domu, obwieścił światu i sąsiednim ulicom, że A. obraża czworo uczciwych, sprawiedliwych i gardzących cudzymi lodami. Uczynił się zgiełk, wrzawa, rejwach, harmider i biadanie. Pan doktor wybiegł przerażony z gabinetu, pacjenci zaś, którzy przyszli do lekarza chorób sercowych, przekonani byli, że przez pomyłkę trafili do dentysty. Pani C. opadła na krzesło i siedziała w tragicznym bezruchu.
– Nie chcecie gadać? – wołał A.. – Dobrze! Ja sam znajdę złoczyńcę!
Spojrzał pilnie w cztery pary oczów, ale nic z nich nie wyczytał: wszystkie patrzyły w niego z zuchwałą pewnością ludzi potwornie a niesłusznie oczernionych.
– Możesz sobie szukać do jutra – pisnęła jedna z sióstr. – Sam zjadłeś, zapomniałeś, a teraz składasz na nas. Ty tak zawsze!
– Cicho, sroko! Zaraz zrobimy doświadczenie.
Wyjce ucichły jak na komendę, zapowiadała się bowiem zabawa pierwszej klasy. A. nalał wody do miednicy i postawił ją w ciemnym pokoju.
– Macie wejść wszyscy razem i zanurzyć w wodzie obie ręce! – rozkazał groźnie jak czarownik.
– I co z tego będzie? – zapytał bystry Jaś.
– Co będzie, dowiesz się o tym później. Jest to sposób, który niezawodnie odkryje tę małpę, co zjadła lody. Jazda, wchodzić!
Straszliwy zastęp wsiąknął w mrok, a po chwili słychać było plusk wody.
– Już! Wyłazić! Podnieść ręce do światła!
Osiem rąk podniosło się posłusznie, A. zaś pilnie się im przyglądał.
– Mokre ręce… – mruczał mijając siostrę. – Mokre… – rzekł mijając drugą. – I twoje mokre… Ha! Jasiu! Ty masz ręce suche… Ty zjadłeś lody, opryszku!


2.

Dla tego domowego spokoju zapraszała mnie do domu niezbyt często, bo wujek Kazik, jak go kiedyś nazywałam, nigdy mnie nie polubił.
To zresztą był eufemizm, bo w rzeczywistości ojczym mnie nigdy nie znosił – i to od pierwszego wejrzenia. Ja odwzajemniłam jego uczucia dopiero przy trzecim spotkaniu. To wtedy przy kiosku z lodami na moją sugestię, że chcę waniliowe, rzucił:
– Zamknij się!
Uśmiechał się przy tym do matki, siedzącej na ławce parę metrów dalej. Kupił oczywiście wszystkim lody owocowe, bo takie sam lubił najbardziej. Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś może mieć ochotę na coś innego. a nawet gdyby, byłyby to upodobania głupie albo przynajmniej dziwaczne.
– Nie będę jadła owocowych – oświadczyłam w tamto niedzielne popołudnie.
Okazało się, ze nie był to najlepszy pomysł.
– To nie jedz – powiedział Kazik, wyrywając mi z ręki wafel i umieszczając go w najbliższym koszu na śmieci. – Takie rozkapryszone pannice w ogóle nie zasługują na lody.
– Bądź grzeczna, Madziu – dodała matka, choć mnie wydawało się, że powinna skarcić Kazika. Lizała w dodatku z uśmiechem różową papkę z zamrożonymi kawałkami truskawek, mimo że też wolała waniliowe.


3.

Babcia zrzuciła na podłogę jakie ścierki leżące na stołku, przysiadła na nim i groźnym głosem zapytała:
– O co poszło?
– Po... podebrali wspólną kasę – wyjąkał z oburzonym przejęciem Jarek – poszli na lody, i przeżarli wszystko.
– Oni? – zapytała z nie mniejszym oburzeniem wskazując na Marka i Arka.
– Tak – skinął głową Jarek.
– To masz prawo spuścić im manto... i przepraszam, że cię trzepnęłam – powiedziała z całą powagą pani Irmi. A chcąc do głębi zapoznać się z ciemną aferą, która doprowadziła do takiego wybuchu namiętności, indagowała: – Nie rozumiem tylko, dlaczego w takim razie Marek dusił Arka?
– Bo ten idiota zaraz się przyznał – burknął Marek.
– To według ciebie nie należy się przyznawać?
– Lepiej nie – odpowiedział z całą szczerością. – Przez ten czas może przyschnie.
– Nie żałuję, że cię trzepnęłam – stwierdziła pani Irmi. – Miganie się to jedna z obrzydliwszych wad człowieka.
Marek spojrzał na nią spod oka.
– A pani nigdy się nie miga?
Babcia roześmiała się.
– Mój młody człowieku. O tym nie będę teraz z tobą dyskutowała, ponieważ znajdujemy się w fazie, w której ciebie usiłujemy wychować, nie mnie.
Chłopcy niewiele zrozumieli z tego, co mówiła, ale widząc jej uśmiechniętą twarz odsapnęli.
– A na co zbieraliście pieniądze i ile ich było? – zagadnęła.
– Było proszę pani, prawie dziesięć złotych. Ja zaproponowałem zbieranie forsy do wspólnej kasy, aby zaprosić Anulkę na lody przed jej wyjazdem do prewentorium. Dzisiaj ma być ostatni raz u pani Jeziorańskiej.
– Tak! Ale on, proszę pani, do wspólnej kasy dał tylko złoty siedemdziesiąt, reszta była nasza, więc pomyśleliśmy... – zaczął wykrzykiwać czerwieniejąc Marek.
– A on... a Jarek... a ja... – usiłował włączyć się Arek.
– Cicho! – pani Irma zastukała laską o podłogę. – Żeby mi już o forsie nie było gadania. Byliście na lodach? – zapytała groźnie, patrząc inkwizytorskim wzrokiem w oczy Marka i Arka.
Przytaknęli głowami. Pani Irma sięgnęła do torebki, wyjęła z niej portmonetkę.
– No to na dziś już wam wystarczy. A ty, Jarku, masz tu dziesięć złotych, zaprowadź Anusię na lody i bawcie się dobrze.
– Dziękuję pani! – wykrzyknął uszczęśliwiony Jarek.


4.

Powoli pojawiły się na Kępie bary i restauracje. Ku wielkiej uciesze nas, dzieciaków na rogu Walecznych i Londyńskiej zagnieździł się maleńki bar kawowy „Figaro”. (Nie kawiarnia! Na szyldzie był napis BISTRO, co trąciło wielkim światem). Ponieważ brakowało takich, co by siedzieli w „Figaro” długo i często, właściciele postawili ladę chłodniczą z LODAMI!!! Robione starą metodą, „kręcone”, pyszne gałkowe lody w okrągłych wafelkach po obu stronach zgrabnej kulki. Najbardziej lubiłam śmietankowo–waniliowe. Smak nie do opisania! Miały konsystencję śniegu. Rozkoszne, z prawdziwą wanilią chyba, bo widać w nich było maleńkie czarne nasionka. Już żadne nigdy nie smakowały tak jak tamte. Koleżanki zdecydowanie wolały czekoladowe. Wkrótce pojawiły się kakaowe i truskawkowe. Gałeczka po I złoty i 20 groszy była w lecie ogromną pokusą i ściboliło się na nią uzbierane skądś grosiki. To nie były czasy, gdy dzieciom pieniądze walały się po kieszeniach, 50 groszy było majątkiem!


5.

O historii i urokach Cedyni rozmawiałem z Hildą idąc w dół schodami wąskiej uliczki, ozdobionej starymi latarniami uczepionymi wysoko na murach domów. Obok nas zwartą gromadką szli pozostali uczestnicy wycieczki, nie wyłączając Sebastiana, który wesoło zeskakiwał ze stopnia na stopień. W dole, na malutkim rynku, otoczyliśmy budkę z lodami. Było upalne popołudnie, więc choć cedyńskie lody me odznaczały się nadzwyczajnym smakiem, to przecież każdy z nas poprosił o dużą porcję.
Sebastian, który bardzo lubił lody, usiadł przed Kasią na tylnych łapkach, przednie podniósł do góry i, przekrzywiwszy łebek, dopominał się o swoją część. Przyglądaliśmy się potem, jak pies liże lody i dlatego nie zauważyliśmy, że główną ulicą nadjechał znany nam ford.


6.

– Chciałbym z tobą siedzieć w jednej ławce.
– Dlaczego?
– Bo nosisz okulary – zaśmiał się R. i A. nie mogła rozeznać, czy mówi on serio, czy żartuje. – Okularników zawsze sadzają blisko. A ja mam swoją teorię na temat pierwszych ławek. Pierwszoławkowców nikt o nic nie podejrzewa. Wybrałem cię spośród tłumów wyłącznie w tym celu. Żeby siedzieć z tobą w pierwszej ławce.
– Poważnie?
– Poważnie. Czy zjadłabyś lody ambrozja?
– Zjadłabym. Gdyby nie kosztowały trzydzieści sześć złotych.
– Mogę ci postawić nawet dwie porcje lodów ambrozja. Tylko się zgódź.
– Na co?
– Wiesz, ta pierwsza ławka.
– Zgoda – powiedziała A., kryjąc znudzenie. – Zgoda i bez ambrozji.
– Merci – powiedział R.. – Jesteś wspaniałomyślna. Potrafię to docenić. Licz na mnie przy pierwszej klasówce z maszynoznawstwa.


7.

Miał w kieszeni jeszcze kilka złotych, które zostały mu po kupnie prezentu dla pani Lichoniowej. Nic więc nie stało na przeszkodzie, by usiąść w pobliżu groźnego Marsjanina i skonsumować porcję lodów. Właściwie tak jest bardziej elegancko i godnie. Porządny inspektor nie będzie sterczał jak byle pętak pod płotem.
Wygrzebał się z krzaków, doprowadził do porządku ubranie, przylizał dłonią niesforne włosy i z miną bywalca najwytworniejszych lokali wszedł do ogródka. W kawiarence było niemal pusto. Prócz Marsjanina pod parasolem siedziała jeszcze jakaś pani z małym brzdącem i karmiła go ciastkami. P. wbił dłonie w kieszenie, zadarł lekko nosa i świszcząc cichutko swoje „Ri–fi–fi”, przedefilował wzdłuż całej kawiarenki. Wybrał stolik naprzeciw Marsjanina. Usiadł z miną angielskiego lorda. Wytarł rękawem blat stołu, założył nogę na nogę, kącikami oczu zerknął w stronę Marsjanina. Ten tkwił na swoim miejscu: nachylony nad gazetą, jedną ręką kruszył rogalik, drugą trzymał nie dopitą kawę. Zdawało się, że w ogóle nie spostrzegł naszego detektywa.
„Udaje, że mnie nie widzi – pomyślał inspektor. – Poczekaj! Zobaczymy, kto kogo przetrzyma. Nie chciałbym być na twoim miejscu!”
Ruchem milionera uniósł do góry rękę i zawołał w stronę zbliżającej się kelnerki:
– Pani szefowo, jedne małe lody za dwa złote!
Kelnerka krytycznym spojrzeniem ogarnęła nowego klienta.
– Za dwa złote to możesz dostać przy bufecie.
P. trzepnął dłonią w stół.
– Pani szefowa wybaczy, ja mam życzenie skonsumować przy stoliku.
– To dużą porcję, za pięć...
– Może być – wykonał gest, jakby w ogóle nie zwracał uwagi na takie drobiazgi, jak cena.
To rzekłszy, spojrzał w kierunku Marsjanina, który pochylony nad gazetą, z filiżanką w jednej, a rogalikiem w drugiej dłoni, nie zwracał uwagi na otaczający go świat.
„Legalnie się maskuje – myślał P. oczekując na porcję lodów. – Ale smutna jego dola".
Już wyobrażał sobie dumnego Marsjanina zakutego w kajdanki, prowadzonego wzdłuż przystani. Ludzie przystają, tłoczą się na drodze zdumieni niecodziennym widokiem, a on i M. kroczą dumnie obok złoczyńcy. Wszyscy szepcą: „To oni złapali niebezpiecznego przestępcę”. A dwaj detektywi z godnością powtarzają: „Proszę się rozejść! To nic ciekawego. Proszę nie hamować ruchu!”
Jego spojrzenie powędrowało znowu w kierunku Marsjanina. Ten uniósł właśnie do ust świeży rogalik. Czynił to tak wolno, jakby rogalik ważył tonę...
Wtedy kelnerka postawiła przed inspektorem P. lody.


8.

– Tata nie wierzy we własnego syna – zaperzył się Marek. – Możemy zrobić próbę!
– Próbę? Jaką znów próbę?
– Ano taką, że ja zdejmę pozycję. Ze słońca i z gwiazd.
– A czego pozycję chcesz niby zdjąć? – zapytał rozbawiony tata.
– No, na przykład naszego domu. Zgoda, tato?
– Zgoda. Ale może zagramy. Jeżeli zrobisz dobrą pozycję, to wygrywasz, jeżeli pomylisz się w granicach większych niż, powiedzmy – dajmy sporą tolerancję – dziesięć mil, wtedy przegrywasz. No to jak? Teraz zgoda?
– Zgoda, ale jaka stawka, tato?
– Stawka? –zastanowił się tato. – Jeżeli wygrasz, przez trzy dni zapraszam cię na duże lody.
– Brawo, tato, już czuję ich niebiański smak.
– Stop, stop, nie tak prędko. Nie mów hop, dopóki nie przeskoczysz – tata poklepał syna protekcjonalnie po ramieniu – ale jeżeli przegrasz... – tu tata zawiesił głos – jeżeli przegrasz, to będziesz mi przez dziesięć dni czyścił codziennie buty.
– Eee, to niesprawiedliwe – skrzywił się D. M.. – Z jednej strony trzy porcje lodów, a z drugiej dziesięć dni czyszczenia butów.
– Nie dziesięć dni tylko dziesięć razy, przecież wystarczy czyścić raz dziennie – sprostował tata.
– Na jedno wychodzi – nie darował Marek – może być najwyżej łeb za łeb. Sztuka za sztukę.
– Wtedy czyszczenie butów za drogo by mnie kosztowało – roześmiał się tata. – O ile znam ciebie; to dwie kulki lodów cię nie zaspokoją.
– Ależ tato, przecież jak przegram, to JA będę ci musiał czyścić buty. ZA DARMO. A tata mówi, że to za drogo!
– A rzeczywiście – roześmiał się tata – przekonałeś mnie. To niech już będzie pięć do pięciu. O.K.?
– O.K. – zgodził się D, M. z entuzjazmem, jako że bardzo lubił lody. A już szczególnie waniliowe z bakaliami, jakie sprzedawali u „Eskimosa” w starym Gdańsku, nie opodal przystani na Motławie. – Ale u „Eskimosa” – zastrzegł więc sobie.
– Niech będzie u „Eskimosa” – zgodził się tata.


9.

Siostra Jolanta namyśla się.
– A gdyby urządzić jakiś bardzo dobry podwieczorek? Czasami taka najprostsza rzecz... Taki podwieczorek z ciastkami, z lodami.
Lody? Wszyscy się dziwią. No nie, taka rzecz nikomu nie przyszłaby do głowy. A jednak: nie te cukierniane „porcje" ze sterczącym waflem, i nie te w karbowanych papierkach z zielonej skrzynki roznosiciela. Tylko te lody dzieciństwa: opornie kręcąca się korba w miłym chłodzie piwnicy, jakby odciętym od skwaru letniego, wakacyjnego dnia, chrobotanie śliskich kawałków lodu w zimnym kubełku, niepojęta rola soli w tym wszystkim. Niepokój, że nie staną, szepty przed kuchnią, tupot małych nóg po ścieżce z wieścią, że już stanęły... Tak, rzeczywiście, lody – ważna rzecz.
I głos siostry Jolanty oznajmia już stanowczo:
– Właściwie nie lody, tylko maszynka do lodów. Cóż to znaczy jeden raz? A ta, to sobie będą robiły same, będą gospodarowały, będą częstowały.


10.

Wprost ciężko mi uwierzyć, że ty – mądra, dobra, uczciwa – nie zaprotestowałaś. Że to głupie takie wagary! W każdej szkole za podobny incydent należy spodziewać się konsekwencji.
– Mamo, tłumaczyłam ci. Czarek chciał się odegrać na mnie. Wiedział, że się do nich nie przyłączę.
– Do nich? O kim wyrażasz się z taką pogardą? – oburzyła się matka. – To przecież twoje koleżanki i koledzy!
– Oj, mamo. Czepiasz się słówek.
– Boguniu, doskonale wiesz, że mam rację.
– Mamo. Oni są inni niż ja.
– Przestań się usprawiedliwiać. Inni! Inni!
– Bo inni – upierała się Bogna. Matka wygłasza durne slogany o rzekomej sprawiedliwości równej dla wszystkich, broni nauczycieli, nie wierząc, żeby „aż tak"; niczego nie rozumie! A gdyby jej opowiedzieć o tym, jedynym zresztą, wypadku, kiedy wybrała się z nowymi koleżankami na lody? Wybrała się, ponieważ sądziła, że „pójście na lody" oznacza kupienie sobie porcji w cukierni. Czemu nie? Na najmniejszą kulkę loda ją stać. Będzie sympatycznie. Z lodami siądą na ławce w pobliskim skwerku, pogadają sobie, zjedzą te lody, pochichoczą.
Tymczasem dziewczyny uderzyły do pubu. Ratunku, ale jakiego! W życiu nie była w żadnym pubie, lecz ten – cały w ciemnym drzewie, z kelnerkami wyglądającymi niczym modelki i odstrojonymi jak modelki – przeraził Bognę, bo ile w takim pubie mogą kosztować lody? Za późno, żeby się wycofać. Zawstydziła się swego nieobycia. A głównie tej swojej biedy...
Dziewczyny zamawiały bez zaglądania w kartę jakieś ambrozje, kasaty, kremy, soki...
– Na koniec strzelimy sobie po kawce, kotki – oświadczyła Jolka.
Bogna udawała, że studiuje kartę. Ratunku – najtańsze lody za dwie dychy! Owszem, ma przy sobie dwie dychy, przeznaczone na kupno kilograma mielonego, jabłka i kartofle.
– Co ty tak, Bogna medytujesz? – usłyszała pytanie Krysi.
– Nad mizernością mojej portmonetki – odpowiedziała.
– Nad czym? – zdumiała się Konstancja.
– Nie stać mnie na żadne lody – oświadczyła wyzywająco.
Irmina zatrzepotała rzęsami.
– Co ty się tentegujesz? Jak to nie stać?
– Zwyczajnie. Nie stać. – powtórzyła.
– Ej, nie łam się kotku. Jeśli dziś nie jesteś przy kasie, to ci postawię – zaoferowała się Jolka.
– Ja tobie dziś, ty mi jutro – zaśmiała się Beata
Miała ich dosyć. Wstała.
– Sorki. Nigdy żadnej z was nie postawię, ponieważ nigdy nie jestem przy kasie. Właśnie wybieram się do sklepu po mielone. Wiecie, co to takiego – mielone? To najtańsze mięso. Kiedy się doda do niego sporo cebuli, ze dwie bułki, wychodzi kilkanaście kotletów! Pogonił ją śmiech. Oczywiście, dziewczyny potraktowały jej słowa jak głupi żart.
Następnego dnia Jolka, kuksając Beatę rozdarła się:
– To ile ci wyszło kotletów, kotku? Mielone, ha, ha, ha! Mielonym u nas karmi się naszego doga!


11.

O, nie potrafię wypowiedzieć, co czułam!… I zdawało mi się, że chyba już nigdy nie będzie mi trudno być dobrą. Czułam się tak, jak kiedy patrzę ku gwiazdom. Łzy napłynęły mi do oczu, ale były to łzy szczęścia! Było mi tak przykro, kiedy się wszystko skończyło, i powiedziałam pannie B., że nie rozumiem wcale, jak powrócę do codziennego, szarego życia… Odpowiedziała, że przejdziemy na drugą stronę ulicy, do cukierni, a porcja lodów bez wątpienia pomoże mi odzyskać równowagę. Brzmiało to bardzo prozaicznie, ale ku memu wielkiemu zdumieniu okazało się prawdą. Lody śmietankowe były wyśmienite, M., a przy tym jakże miło i elegancko siedzieć w cukierni o jedenastej przed północą. D. twierdziła, że przekonuje się, iż jest stworzona do życia miejskiego. Panna B. zapytała, jakie jest moje zdanie w tej kwestii, lecz odpowiedziałam, iż musiałabym się poważnie zastanowić, zanim mogłabym coś orzec. I rozmyślałam nad tym, położywszy się spać. Wtedy najlepiej jest roztrząsać wszelkie sprawy. Jednakże doszłam do wprost przeciwnego wniosku niż D.. Oto, M., ja wcale nie jestem stworzona do miejskiego życia i bardzo się z tego cieszę. Przyjemnie jest zajadać od czasu do czasu lody śmietankowe w eleganckiej restauracji o jedenastej w nocy, lecz stokroć wolę przebywać stale o jedenastej na mojej facjatce, śpiąc nawet, bo i we śnie czuję, że gwiazdy błyszczą nade mną, a wiatr szumi pośród jodeł za stawem.


12.

Moja piąta podróż na amerykański kontynent, a więc po raz dziesiąty wypadnie mi przemierzyć Atlantyk. „Stefanem Batorym" płynęło się znakomicie. Wiele godzin spędziłem w sali projekcyjnej szczególnie dobrze bawiąc się razem z międzynarodową dzieciarnią na seansach polskich filmów lalkowych i kreskówkach... Były one dobrą wizytówką naszej sztuki filmowej.
Tak się składało, że ilekroć przemierzałem Atlantyk, także na statkach innych bander, spotykał mnie zaszczyt siedzenia przy stole „pierwszego po Bogu". Tym razem zostałem zaproszony do stołu kapitana Juliusza Chrapkiewicza.
O delicjach kuchni na „Stefanie Batorym" (i jego poprzedniku „Batorym") można by napisać oddzielnie małą rozprawkę. Ja ograniczę się jedynie do słów zachwytu dla płonących... lodów serwowanych na balu kapitańskim. Sposób, w jaki je podawano, robił wrażenie nawet na zimnych (nomen omen), zblazowanych Anglikach. Otóż wnoszono Bloki lodu o wysokości jakichś trzydziestu centymetrów, w których były wydrążone dwa otwory: jeden na płonący spirytus, drugi na pyszne lody o kilku smakach. Gdy przynoszono na tacach ten migoczący płomieniem deser, w jadalni rozlegały się brawa i okrzyki zachwytu.


13.

Pod koniec historii Nasriny i starcia między Azin a Mahszid zbyt się zmienił nastrój, byśmy mogły wrócić do omawiania książek. Na koniec skakałyśmy więc z tematu na temat, plotkując głównie o naszych przeżyciach na uniwersytecie, aż zajęcia dobiegły końca.
Kiedy tego popołudnia dziewczyny wyszły, pozostawiły za sobą aurę swoich nierozwiązanych problemów problemów i dylematów. Czułam się zmęczona. Wybrałam jedyny znany sobie sposób na problemy – poszłam do lodówki, nałożyłam sobie porcję lodów kawowych, zalałam je zimną kawą, poszukałam orzechów laskowych, odkryłam, że już się skończyły, znalazłam migdały, porozgryzałam je i posypałam miksturę.


14.

Zanim wyszłam za mąż, regularnie brałam do łóżka pintowe pudełko czekoladowych z kawałkami czekolady firmy Haagen–Dazs owinięte w cztery warstwy papierowych ręczników, by zapobiec hipotermii paliczków dystalnych. (Tabela wartości odżywczych na pudełku definiuje „porcję" jako jedną czwartą pinty, ale to tak, jakby za porcję pringlesów uznać pojedynczego chipsa). Obecnie, pod okiem męża tak cnotliwego, że autentycznie woli mrożony niskotłuszczowy jogurt, muszę wykonywać serię ruchów nakładania skromnej półkuli lodów do miseczki, ale oboje dobrze wiemy, że w miarę upływu wieczoru niczym wahadło będę wędrować do zamrażalki i z powrotem, aż cała pinta zostanie z pudełka, poprzez miseczkę, przetransferowana do mojego wnętrza. Ogromną zachętę do pisania niniejszego eseju stanowiło to, że w trakcie pracy proces ten nie będzie nosił miana łakomstwa, lecz działalności badawczej.
Moje ulubione smaki to wszystkie odmiany czekoladowego, waniliowy, kawowy i orzechowy. żaden z nich nie jest korzystny dla zdrowia. Nie lubię owocowych. Za mało w nich posmaku grzechu. Lody truskawkowo–waniliowe sytuują się na szczycie śliskiego zbocza, u którego podnóża znajdują się takie nowomodne paskudztwa (wychwalane niedawno w „New York Timesie") jak lody o smaku tofu–anyżek, kardamon, biały pieprz i kukurydza. K u k u r y d z a ? A czemu nie brukselka? (Nie powinnam mówić tego zbyt głośno, żeby Wydział Mleczarstwa Stanowego Uniwersytetu Ohio, gdzie powstał sorbet o smaku kiszonej kapusty o raz lody o smaku ziemniaków ze skwarkami nie potraktował moich słów jako źródła nowej inspiracji).


15.

W głowie układał mu się stopniowo znakomity, morderczy plan... Natychmiast po zakończeniu dnia pracy przemyślany do ostatniego szczegółu morderczy plan pchnął X pod Cedet i ustawił w ogonku po lody Calypso. Zadziwiającym trafem lody Calypso były w sprzedaży. W wyniku długich rozważań przyszły zbrodniarz uznał je za praktyczniejsze niż Bambino z uwagi na brak patyka w opakowaniu. Na wszelki wypadek nabył osiem porcji. Nie miał wprawdzie pewności, czy personalna zgodzi się skonsumować taką ilość, brał jednak pod uwagę możliwość zniszczenia części surowca przy obróbce i przetwarzaniu go na śmiercionośny specyfik. Zakup ukrył w teczce, dla siebie zaś dokupił jedną porcję lodów Bambino.


16.

Gelato z orzechów laskowych.
Te przepyszne lody sprawiają, że jestem gotowa zrezygnować z mojego obywatelstwa, czmychnąć ze Stanów na dobre. Nawet ci, którzy głoszą, że nie lubią lodów, nad tym gelato wprost omdlewają. Półtorej szklanki orzechów laskowych potrzymać w piecyku w średniej temperaturze przez pięć minut. Trzeba uważać, bo orzechy łatwo się palą. Po pięciu minutach wyjąć je, owinąć w ścierkę i zetrzeć z nich cienką brązową skórkę. Z grubsza je posiekać. Połączyć z sześcioma żółtkami i stopniowo wsypując półtorej szklanki cukru ukręcić kogel–mogel. Litr mleka pół na pół ze śmietanką podgrzać prawie do wrzenia, zdjąć z ognia i szybko zmieszać z
koglem–moglem. W garnku z podwójnym dnem gotować na małym ogniu, dopóki nie zgęstnieje, tak że pokryje kożuchem drewnianą łyżkę. Ochłodzić w lodówce. Domieszać duże stołowe łyżki Fra Angelico (likier orzechowy) albo wanilię i dwie szklanki gęstej śmietany. Dodać orzechy laskowe oraz sok i miąższ jednej cytryny. Ubić to wszystko w maszynce do lodów. Otrzymamy mniej więcej dwa litry lodów.


17.

Siedem godzin później, obładowana torbami i paczkami, potykając się ze zmęczenia, wracałam samotnie Schodami Hiszpańskimi. Wcześniej widziałyśmy Panteon; na schodach świątyni Liwie natknęła się na maleńką staruszkę. Wyglądała, jakby wyszła prosto z bajki Hansa Christiana Andersena, cała w czerni, zgięta wpół, ledwie trzymała się na nogach, podpierając się laską.
I zanim zdążyłyśmy ją powstrzymać, Liwie ze łzami współczucia w oczach wyjęła pieniądze ze swojej małej torebki przytwierdzonej do paska i dała je starej kobiecie. Były to jej oszczędności, pieniądze, które dostawała na urodziny oraz święta i za które zamierzała kupić włoskie buty. A „staruszka" czmychnęła niczym sportsmenka, kiedy tylko zgarnęła dolary.
– Jak to możliwe, żeby moja wnuczka, cwana mieszkanka Nowego Jorku nie rozpoznała cygańskiego chłopca w przebraniu? – zapytała Nonna.
Liwie, która ciągle miała w oczach łzy współczucia dla staruszki, rozpłakała się na dobre; nie dość, że dała się naciągnąć – została zupełnie bez pieniędzy.
Więc żeby ją pocieszyć, zabrałyśmy ją na lody do sławnej Caffé Giolitti, która wierzcie mi, jest naprawdę wyjątkowa. Mieści się w wielkim budynku z przełomu XIX i XX wieku, z wysokimi sufitami, żłobionymi marmurowymi kolumnami, kryształowymi żyrandolami i kelnerami w eleganckich białych marynarkach z mosiężnymi guzikami i epoletami. Nonna wzięła deser bananowy, Liwie wieżę Eiffla z dodatkami, a ja lekkomyślnie zamówiłam tartufo, czekoladową kopułę prawie równie piękną jak ta na Panteonie, uwieńczoną puszystą chmurą bitej śmietany.
Cienka czekoladowa skorupka pękła z trzaskiem pod łyżeczką niczym lód na zamarzniętej kałuży w zimowy dzień na Manhattanie; szukałam malutkich czekoladowych kulek ukrytych w lodowych głębinach. Byłam w niebie. To było prawie tak dobre jak seks.
Chwila! Czy ja naprawdę tak myślę? Że lody są prawie tak dobre jak seks? Wiem, że minęło dużo czasu, ale chyba tracę rozum.


18.

– Idziemy jeszcze raz? – pyta Victor i aż podskakuje, ale jego tata, blady, pokazuje nam ogromną kolejkę, która zdążyła się utworzyć przed wejściem, a ja myślę, że Camille zasłużyła na obiecanego loda.
– Potem – mówię i Camille posyła mi pełne czułości spojrzenie.
– Po czym? – pyta Victor rozczarowany.
– Wszystko w porządku? – pytam Camille, która kiwa głową.
– Tato, proszę – upiera się Victor.
– No dobra, dzieciaki, przejadę się jeszcze raz z Victorem. Tylko nie oddalajcie się stąd zbytnio. Macie pieniądze, kupcie sobie lody.
Camille bierze z rąk Raymonda banknot i ciągnie mnie do budki z lodami; jestem bardzo zadowolony, że mogę być z nią sam: serce bije mi jeszcze mocniej niż w kolejce górskiej.
Bierzemy sobie podwójne rożki.
Camille czekoladowo–waniliowe, ja – poziomkowo–pistacjowe.


19.

W budapesztańskich masarniach i wędliniarniach znajdowały się rarytasy, które w Polsce widywano jedynie w dewizowych Peweksach. Zajadaliśmy więc salami i szynkę na każde śniadanie i kolację, żałując, że nie da się najeść na zapas.
Mój zachwyt budziły również lody, nie tylko ze względu na o wiele większą niż w Polsce liczbę gatunków i smaków, ale i formę ich podania. W Polsce lodziarz wyjmował lodową kulkę z wielkiej blaszanej bańki i wkładał pomiędzy dwa wafelki. Trzeba było zręcznie manipulować przysmakiem, zlizując jego szybko topniejącą zawartość, aby nie znalazła się na brodzie lub ubraniu. W kawiarniach lodowe kulki podawano w szklanych pucharkach. Od największego dzwonu – przybrane były kapką bitej śmietany i kandyzowanymi owocami wiśni oraz pomarańczowej skórki.
Na Węgrzech lody miały kilkanaście różnych smaków, między innymi były tam lody pistacjowe, które znałam z opowiadań osób pamiętających czasy przedwojenne. Poza tym można było kupić lody z automatu, czego w Polsce nie znano. Nie wiem, czy lody wypluwane przez zawieszoną na ulicę puszkę do waflowego rożka miały istotnie szczególny smak, czy tylko tak wyjątkowo – przez swoją inność – smakowały.


20.

Zatrzymały się pod rzeźbionym portalem starej kamieniczki, pół odemknięte drzwi uchylały się zapraszająco.
– Ma Różyczka ochotę na ciastka? Albo lody? tutaj najlepsze ciastka w naszym mieście.
Czy ma ochotę na lody? i jaką! Ale pieniądze zostały w kraciastej torbie, która czeka ciągle przy lwiej łapie kredensu. Już nie wspominając o tym, że tych funduszy jest, ile kot napłakał, właściwie wystarczy na powrotny bilet i na mało co więcej. Chyba nawet w tym mieście nie dają za darmo lodów, to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.
– My zapłacimy – odgaduje Natalia powód nagłego, zatroskanego milczenia. – Pan mówił, żeby lepiej zjeść ciastka, bo od lodów angina się może przyplątać, ale niech tam, gorąco, w taki upał toby i pan z przyjemnością lody zamówił.
Gdy Róża coś wybąkała, że przecież nie wypada. Natalia machnęła ręką.
– Różyczka jest gość, a my chcemy, żeby Różyczce dobrze u nas było. Jakby Różyczka chciała, żeby piec na środek wystawić, tobyśmy wystawili. Nie ma o czym mówić, idziemy na lody.
W szarej kamieniczce ukryły się salki niskie i ciemne, bo niewiele światła wpada przez ostrołukowe okienka, oszalowane deskami. Pachniało mocno kawą, świeżym ciastem i prażonymi migdałami.
– Malinowe, orzechowe, bananowe, malaga, bakaliowe, czekoladowe, śmietankowe – wyrecytowała kelnerka nie zaglądając do karty, potem przyjęła zamówienie i odeszła.
– Na te lody do nas nawet z daleka zajeżdżają, nie raz i nie dwa zagraniczne samochody przy rynku stały, na własne oczy widziałam, ale się nie dziwię, takich lodów pewnie i w Paryżu nie dostanie. Sama Różyczka zaraz się przekona.
Rzeczywiście były doskonałe. Może z tym Paryżem Natalia przesadziła nieco, ale w Warszawie Róża nigdy jadła takich lodów, nawet hortexowskie ani się umywały. Z prawdziwym żalem zgarniała śmietankowo–malinowe resztki na łyżeczkę. Mogłaby zjeść trzy razy tyle.
Zazdrosnym spojrzeniem odprowadziła kelnerkę niosącą czubato napełnione czarki do ukrytego w niszy stolika, ale odmówiła drugiej porcji. Osoba dobrze wychowana nie pochłania dwóch ogromnych porcji na jednym posiedzeniu.


21.

Zajęliśmy stolik przy oknie. Dawniej było tak, że gdy Fräulein kupowała ciastka, ja spokojnie czekałam przy bufecie, z zażenowaniem spoglądając na najbliższy stolik. Kawiarnia wydawała się miejscem zbyt swobodnym. Pani Kochanowska zabraniał kategorycznie swoim wychowankom bywać w publicznych lokalach.
Teraz siedziałam przy tatusiu i wiedziałam, że wolno mi przekroczyć te zakazy. W sali pełnej gości było dużo stolików i krzesełek. Jacyś panowie, młodsi i starsi, przechodząc koło nas, kłaniali się tatusiowi. Niektórzy podchodzili i z uśmiechem winszowali mu takiej dużej córki. Rzeczywiście, nikt ani na chwilę nie wątpił, że jestem jego córką, niektórzy nawet śmiejąc się mówili: „Jakby skóra z ciebie zdjęta. Te same oczy, ten sam nos, te same usta".
– Tylko mi twojej bródki i wąsów brak – zakonkludowałam uroczyście.
– Co będziesz jadła? – zapytał tatuś, patrząc na mnie z dumą.
– Wszystko tatusiu, i tyle, ażebym raz na zawsze miała dosyć – odpowiedziałam.
Tatuś zaśmiał się.
– Od czego chcesz zacząć?
– Lody, dużo lodów z kremem!
Kelner postawił przede mną olbrzymi srebrny kielich, oprócz lodów góra kremu, a z obu stron ciasteczka i konfitury.
W milczeniu zabrałam się do jedzenia. Wszystko smakowało mi nadzwyczajnie. Gdy już skończyłam, tatuś zapytał:
– A teraz?
Lody z kremem – odpowiedziałam krótko i rzeczowo.
Kelner znów postawił przede mną taki sam kielich z lodami. Jadłam smakując powoli. A kiedy skończyłam, tatuś znów zapytał:
– Czy jeszcze mało?
Skinęłam głową bez słowa.
Kelner po raz trzeci przyniósł taką jak poprzednio porcję lodów. Tym razem jadłam w skupieniu, ale czułam, że apetyt na lody z kremem już zaspokoiłam. Gdy odsunęłam puste naczynie, kelner wesoło się uśmiechnął i zapytał:
– Czy panienka jeszcze coś życzy?
– Proszę czekoladę z kremem i ciastka.


22.

Brady H. krąży po krętych uliczkach West Side aż do siódmej trzydzieści, kiedy zmierzch zaczyna wypłukiwać błękit z wiosennego nieba. Pierwsza fala klientów, pomiędzy trzecią a szóstą, to uczniowie po lekcjach, z plecakami, wymachujący zmiętymi banknotami dolarowymi. Większość nawet na niego nie patrzy. Są zbyt zajęci gadaniem z kumplami albo rozmawianiem przez komórki, które uważają nie za gadżety, tylko artykuły pierwszej potrzeby, równie ważne jak powietrze i woda. Czasami dziękują, najczęściej jednak się nie fatygują. Brady’emu to nie przeszkadza. Nie chce, żeby na niego patrzyli, i nie chce, żeby go zapamiętali. Dla tych smarkaczy jest tylko sprzedawcą lodów w białym uniformie i to mu odpowiada.
Od szóstej do siódmej jest martwy czas, kiedy zwierzątka idą na obiad. Może kilka – te, które dziękowały – nawet rozmawia z rodzicami. Większość prawdopodobnie dalej stuka w przyciski telefonów, podczas gdy mama i tata ględzą o swojej pracy albo oglądają wieczorne wiadomości, żeby dowiedzieć się wszystkiego o wielkim świecie na zewnątrz, gdzie potężni i wpływowi gówno robią.
Przez ostatnie pół godziny interes znowu się ożywia. Teraz nie tylko dzieci, ale również rodzice podchodzą do rozdzwonionego wozu Pana Smakusia, żeby kupić lodowe przysmaki, które zjedzą przed domem, usadowiwszy wygodnie tyłki (zwykle tłuste) na krzesełkach ogrodowych. Brady niemal lituje się nad nimi. To ludzie pozbawieni wizji, ograniczeni niczym mrówki łażące wokół mrowiska. Masowy zabójca serwuje im lody, a oni nic nie podejrzewają.
Od czasu do czasu Brady zastanawia się, czy trudno byłoby zatruć furgonetkę lodów: waniliowe, czekoladowe, jagodowe, orzechowe, Smak Dnia, Mrożone Smakusie, nawet Lodowe Patyczki i Gwiżdżące Lizaki. Posunął się nawet tak daleko, że sprawdził to w internecie. Przeprowadził coś, co Anthony „Tones” Frobisher, jego szef w Discount Electronix, nazwałby pewnie „analizą wykonalności”, i doszedł do wniosku, że chociaż to byłoby możliwe, byłoby również głupie.


23.

Za Slough natknąłem się na niewielki wiejski targ koński. Nic specjalnego, ale z tego powodu właśnie był wyjątkowy. Dzieci na kucykach prezentowały swoją
sprawność w nieprzesadnych podskokach. Krążyli żonglerzy i sprzedawcy sznurówek, odbywał się konkurs na największą dynię i kolejny – na najtłustsze mleko od krowy. Na straganach sprzedawano agrest, porzeczki, morele i orzechy.
Zrobiłem lody porzeczkowe i podałem je ze słodką tłustą śmietaną.
W Maidenhead zrobiłem lody z cytryny i miętki i sprzedawałem na targu po pół pensa za kubek.
W Newbury kupiłem agrest i przygotowałem lody z fool.
W Hungerford niemal wywołałem zamieszki przez lody z orzechów laskowych. Przygotowałem dwa galony, ale chętnych było tylu, że ludzie musieli dzielić się porcjami. Widziałem wiejskie dziewczęta i chłopaków, jak oblizują razem łyżeczki, a gdy odjeżdżałem, trwały tańce wokół
słupów majowych.
W Castle Combe całe wieczory notowałem swoje przepisy i opisałem, jak schłodzić lód solą.
Na jarmarku w Marlborough urządziłem pokaz – myśleli, że to sztuczka, i wciąż się rozpytywali, jak to ich oszukałem. Uwierzyli mi dopiero, gdy rozdałem lody za darmo.
W Bath postawiłem wóz pod Salą Zgromadzeń. Przygotowałem lody z nektarynek i jeszcze jedne z pistacji i patrzyłem, jak lordowie i damy skaczą z radości niczym wieśniacy.


24.

Kiedy byłem mały, kupowano dzieciom dwa rodzaje lodów, sprzedawanych z tych białych wózków z posrebrzanym wiekiem: rożek za dwa soldy albo wafel za cztery. Rożek za dwa soldy był maleńki, pasował dokładnie do dziecięcej rączki i napełniało się go wydobywając lody z pojemnika za pomocą specjalnej łopatki. Babcia prosiła za­wsze, żeby nie zjadać całego rożka i wyrzucać spiczasty koniec, gdyż brał go do ręki lo­dziarz (a przecież właśnie ta część była najlepsza i najbardziej chrupiąca, więc zjadało się ją ukradkiem, udając, że została wyrzucona).
Wafel za cztery soldy był napełniany przy pomocy specjalnego przyrządu, tak­że posrebrzanego, który ściskał dwoma krążkami wafla cylindryczny wycinek lodów. Wsuwałeś język w szczelinę między waflami, dopóki dawało się nim sięgnąć do central­nie umieszczonych lodów, a potem zjadałeś już wszystko, gdyż obie powierzchnie ze­wnętrzne były rozmiękłe i nasączone nektarem. Babcia nie musiała o nic prosić, gdyż w teorii wafle stykały się jedynie z maszyną, choć w praktyce lodziarz brał je do ręki umieszczając w urządzeniu, jednak określenie strefy zakażonej było niemożliwe.
Mnie jednak fascynowali ci moi rówieśnicy, którym rodzice, zamiast jednego loda za cztery soldy, kupowali dwa rożki dwusoldowe. Szczęśliwcy kroczyli potem dumnie, dzierżąc jednego loda w prawicy, a drugiego w lewicy, i pochylając lekko głowę, liza­li to z jednej ręki, to z drugiej. Ten rytuał miał w moich oczach tyle wystawności, tak godny był pozazdroszczenia, że wielokrotnie prosiłem, by pozwolono mi go odprawić. Daremnie. Moi bliscy byli nieugięci. Jedna porcja za cztery soldy – owszem; dwie po dwa soldy – nigdy.


25.

Czwartkowe popołudnie przebiega nieźle.
Angie Caruso rutynowo dostaje pieniądze w pracy i odbiera dzieciaki ze szkoły. Prowadzi je do parku i tam dyskutują, jakie lody kupić. Jeden z chłopców sprytnie postanawia, że wybierze tańsze, aby dostać dwie porcje. Sugeruje to Angie, ale ona mówi, że i tak może wziąć tylko jedną. Wtedy malec decyduje się na droższe.
Wchodzą do sklepu, a ja siadam na jednej z dalszych ławek i czekam, aż wyjdą. Kiedy to robią, sam idę po lody i zastanawiam się, jakie mogłyby smakować Angie Caruso.
„Pospiesz się – myślę – albo odejdą, zanim się pokażesz". W końcu wybieram dwa smaki. Miętowy z kawałkami czekolady i owoc męczennicy w rożku.
Dzieciaki nadal pożerają lody. Wszyscy siedzą na ławce.
Podchodzę.
Potykam się o słowa i jestem zaskoczony, że opuszczają usta we właściwym porządku.
– Przepraszam, ja... – Angie i dzieciaki odwracają się w moją stronę. Z tak bliska dziewczyna robi wrażenie pięknej, lecz niezręcznej.
– Widziałem cię kilka razy i zauważyłem, że nigdy nie kupujesz lodów dla siebie. – Patrzy na mnie jak na wariata. – Pomyślałem, że ty również na nie zasługujesz.
Niezdarnie podaję jej rożek. Po waflu spływa już zielono–żółta strużka.
Ostrożnie wyciąga rękę. Wydaje się zaskoczona i na wpół załamana. Przez kilka sekund patrzy na lody, później jednak zaczyna zlizywać strużkę z wafla.
Oblizawszy wszystko, zastanawia się, czy go ugryźć, jakby to oznaczało grzech pierworodny. „Powinnam czy nie?" Jeszcze raz spogląda na mnie niepewnie i zanurza zęby w mięcie z czekoladą. Jej wargi stają się bladozielone w tym samym czasie, gdy obaj chłopcy ruszają biegiem w stronę zjeżdżalni. Tylko dziewczynka zostaje i zauważa:
– Wygląda na to, że i ty dziś dostałaś lody, mamo.


26.

Wbrew stwierdzeniom oficjalnej medycyny – zarówno skorumpowanej zachodniej, jak i zbyt dumnej ze swego uduchowienia wschodniej cukier rafinowany nie dodawał Corky’emu energii. Uspokajał go. Bardzo starzy ludzie, których nerwy dzięki życiu i rozczarowaniom zyskały bolesną nadwrażliwość, już od dawna odkryli kojące działanie dużych dawek cukru. Im bardziej nadzieje i marzenia im się wymykały, tym więcej słodyczy pojawiało się w ich diecie – lody w litrowych kubełkach, tłuste ciastka w ekonomicznych industrialnych pudłach i czekolada w każdej postaci, od pralinek i nadziewanych cukierków po wielkanocne zajączki, brutalnie pozbawiane łebków i pożerane z podwójnym zadowoleniem. Jego matka w ostatnich latach swego życia uzależniła się od lodów. Lody na śniadanie, obiad, kolację. Lody w miseczkach, rożkach, prosto z pudełka. Pożarła tyle lodów, że mogłaby nimi zapchać sieć żył od Kalifornii do księżyca i z powrotem. Przez jakiś czas Corky podejrzewał, że matka chce popełnić samobójstwo za pomocą cholesterolu.
Tymczasem zamiast paść trupem na zawał, stawała się coraz zdrowsza. Nabrała rumieńców na twarzy i błysku w oczach, których wcześniej nie miała nawet jako młoda kobieta.
Galony, beczki, wagony lodów czekoladowo–miętowych, czekoladowych z masłem orzechowym, z syropem klonowym i dziesiątkami innych sprawiły, że wskazówki jej zegara biologicznego zaczęły się obracać w przeciwną stronę. Corky zaczął podejrzewać, że w przypadku nietypowego metabolizmu jego matki kluczem do nieśmiertelności może być tłuszcz. Dlatego ją zabił.


27.

Przed wejściem do cukierni Maureen odwróciła się do Friedy i do mnie i zapytała:
– Wy też kupujecie lody?
Spojrzałyśmy po sobie.
– Nie – odparła Frieda.
Maureen i Pecola weszły do środka i zniknęły nam z oczu.
Frieda spokojnie rozglądała się po ulicy.
Otworzyłam usta, lecz zaraz je zamknęłam. Świat nie mógł się dowiedzieć – nie wolno było do tego dopuścić za wszelką cenę – że byłam święcie przekonana, iż Maureen nam też zafunduje lody, że przez ostatnie sto dwadzieścia sekund wybierałam smak, że zaczynałam już lubić Maureen i że obie z Friedą nie miałyśmy grosza przy duszy.
Podejrzewałyśmy, że Maureen była miła dla Pecoli z powodu awantury na boisku, i wstydziłyśmy się przyznać – przed sobą nawzajem też – że uroiłyśmy sobie, że nas również poczęstuje albo że zasłużyłyśmy na to tak samo jak Pecola.
Wyszły z cukierni, Pecola z dwiema różnymi gałkami, pomarańczową i ananasową, a Maureen z dwiema malinowymi.
– Szkoda, że sobie nie kupiłyście – stwierdziła. – Mają tyle różnych smaków. Nie zjadaj wafelka do samego końca – pouczyła Pecolę.
– Dlaczego?
– Bo tam jest mucha.
– Skąd wiesz?
– Żartowałam. Jeda dziewczyna powiedziała mi, że kiedyś znalazła muchę na samym dnie wafelka, i od tamtej pory zawsze resztkę wyrzuca.
– Aha.




Na koniec trzy porcje „lodów po kielecku"

28.

Siedzę na murku obok lodziarni i liżę loda, którego przed chwilą kupiła mi opiekunka. Liżę loda powoli, żeby go za szybko nie zjeść, i się nim delektuję. Przy budce stoją dzieci z lodami i także je liżą. Lecz oni już się tych lodów nalizali w życiu i pewnie nie wiedzą, jak smakuje po raz pierwszy, gdyż oni sobie codziennie kupują lody i inne pierdoły, bo mają pieniądze od rodziców, a ja nie mam, bo nikt mi nie dał.
Opiekunka podchodzi do mnie i się uśmiecha.
– No i jak smakuje lód?
Patrzę na opiekunkę i odpowiadam, że dobry i zimny. Opiekunka, uśmiechając się, siada obok mnie, pokazuje palcem na mój nos i mówi, że się uciapciałem lodem na nosie. Wycieram się. Opiekunka, nie przestając się uśmiechać, wstaje z murku i przykuca przede mną i kładzie swoje dłonie na moich kolanach.


29.

– Jeśli do domu Bosmana, to ja nie idę.
– Nie bój się, idziemy do Brylla – rzekł Tomek.
Ale Światek odetchnął dopiero wtedy, kiedy istotnie zatrzymali się przed lodziarnią Brylla.
Tomek zajrzał do środka, po chwili wrócił i skinął na Światka.
– Wejdź. Zenon już czeka na ciebie w kącie pod fortepianem.
Szef Piratów siedział wygodnie rozparty na miękkiej kanapce, czytał „Sztandar Młodych” i zajadał lody z Dużej Miseczki Firmowej. Obok na stoliku stały dokładnie opróżnione trzy takie Miseczki.
Kiedy Światek podszedł bliżej, zauważył, że Zenon ma w gazecie dwie małe dziurki, przez które obserwuje całą kawiarnię, udając, że jest zajęty czytaniem.
– Siadaj – powiedział do Światka, nie odrywając oczu od gazety, po czym prztyknął palcami na lodziarza, zupełnie tak samo, jak robią to starsi klienci.
Bryll przybiegł natychmiast z ołówkiem za uchem.
– Pan sobie życzy?
– Cztery Duże Miseczki Firmowe, a dla tego kolegi – pokazał na Światka – Extra Miseczka z kremem.
Światek pocił się mile połechtany tym wyróżnieniem i w ogóle hojnością Zenona, i że mu Zenon Dużą Extra Miseczkę Firmową z kremem funduje. I pomyślał, że Zenon nie jest taki zły, jak sądził. Uśmiechnął się więc do Zenona nieśmiało, ale oblicze szefa Piratów pozostało nieprzeniknione. Milczał jeszcze przez chwilę zapatrzony w gazetę, a potem zaczął z godnością oglądać sobie paznokcie.


30.

Marzenę zdziwił telefon od Jana, a jeszcze bardziej to, że powiedział:
– Zależy mi, żeby z tobą porozmawiać. Wybierz miejsce i czas, ja się dostosuję. Mogą być nawet zapiekanki na stojąco na środku ulicy.
Powstrzymała się od złośliwości, ale nie chciała też, żeby uznał, że wycofała się ze swoich poglądów.
– Na zapiekanki zbyt gorąco, ale proponuję lody. Lepszych nie ma nawet w Londynie. I zjemy na siedząco, ale bez luksusów.
– W porządku.
Szła więc Złotą z nadzieją, że pięciominutowe spóźnienie nie jest niewybaczalną niegrzecznością.
Z daleka zobaczyła Jana i przyspieszyła kroku.
– Cześć, John!
– Dzień dobry. Już się zastanawiałem, czy czegoś nie pomyliłem. Ale miałem nadzieję, że to tutaj.
Pytałem przechodniów o lody na Złotej i wszyscy mnie tu kierowali. Tylko że to nie wygląda na miejsce…
– Może i nie wygląda – weszła mu w słowo Marzena i krytycznie spojrzała na niepozorną tabliczkę na bramie starej kamienicy. – A nie słyszałeś, że pozory mylą? Nie oceniaj tylko tego, co na zewnątrz, poznaj wnętrze.
– Widzę, że jesteś w filozoficznym nastroju. OK, pokaż mi zatem to wnętrze.
Weszli do bramy, gdzie na niewielkim podwórku znajdowało się wejście do sklepiku, w którym od wielu dziesiątków lat można było kupić najlepsze w mieście lody. Prawdziwe, naturalne, robione tradycyjną metodą. Może i kaloryczne, ale niepowtarzalne i dlatego w letnie dni nikogo nie dziwiła kolejka ciągnąca się daleko poza bramę. Chętnych na smakowite gałki nie brakowało, wiele osób zabierało zapas w termosach i rzadko kto poprzestawał na jednej czy dwóch kulkach. Lody ze Złotej to było naprawdę coś! Marzena miała pewność, że Jan nie będzie zawiedziony.
Mieli szczęście, bo przed nimi czekało w kolejce tylko pięć osób. Większość wybrała tradycyjne wafelki i po zakupie wyszła. Dzięki temu mogli usiąść przy jednym z trzech niewielkich stolików.
– Mów, bo mnie ciekawość zżera. – Marzena zanurzyła plastikową łyżeczkę w wafelkowej miseczce wypełnionej cytrynowymi lodami. Te lubiła najbardziej.


==========

Aktualizacja po zakończeniu konkursu:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 2632
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 14
Użytkownik: pawelw 01.06.2019 10:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | pawelw
Według prognoz wreszcie zaczną się letnie temperatury, więc temat akurat na czasie. Małe co nieco dla ochłody przygotował KrzysiekJoy.
Zapraszam do konkursu.
Użytkownik: mika_p{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które! 01.06.2019 13:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | pawelw
Przejrzałam pobieżnie i co najmniej cztery fragmenty rozpoznaję :)
Użytkownik: KrzysiekJoy 01.06.2019 21:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | pawelw
Dobry wieczór. Krótki komunikat konkursowy.
Lody degustują trzy osoby.
Skonsumowano ze smakiem lody: 1. 2, 6, 9, 11, 13, 15, 21, 26, 28, 29 oraz rozpoznano autora 16.

W związku z brakiem funkcji zobaczenia wszystkich ocen w jednym okienku, proszę o wyrozumiałość i cierpliwość. Bardzo byście mi pomogli gdyby forum konkursowe w końcu ożyło. Możecie oprócz mnie pytać również na forum czy znacie jakiś utwór konkursowy lub czy znacie autora. I jak ktoś wie, niech tej osobie udzieli podpowiedzi.
Użytkownik: mika_p{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które! 02.06.2019 00:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Dobry wieczór. Krótki kom... | KrzysiekJoy
Mam potwierdzone 1, 6, 11, 15 i 26, negocjuję 8.
Wymienię na inne dusiołki
Użytkownik: KrzysiekJoy 02.06.2019 07:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam potwierdzone 1, 6, 11... | mika_p{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które!
8 masz poprawnie, moje niedopatrzenie.:-)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 02.06.2019 07:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam potwierdzone 1, 6, 11... | mika_p{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które!
Chętnie usłyszę o 8, 15 i 26.

W zamian:
13 - imiona naprowadzają na ogólny kierunek, a dokładna lokalizacja jest w tytule, podobnie jak określenie zakazanych zajęć narratorki i jej towarzyszek
14 - tym razem nie tylko o książkach, ale i w tytule, "i pod każdym innym względem" zabawnie i erudycyjnie
21 - to nie fantastyczna bajka dla dzieci, chociaż rodzicielkę czasem posądzano o opowiadanie bajek; takie lody serwowano w czasach, gdy Polska czasowo nie była Polską

Mam jeszcze dwa inne, ale na razie bez pomysłu, jak zamataczyć.
Użytkownik: mika_p{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które! 02.06.2019 12:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Chętnie usłyszę o 8, 15 i... | dot59Opiekun BiblioNETki
15 masz ocenione. Postać kluczowa dla działań bohatera wymieniona jest we fragmencie.

8 jest częścią cyklu dla młodzieży, za moich czasów miał pięć części. W trzeciej części pojawia się moje miasto! Dusiołek pochodzi z wcześniejszego tomu.
Użytkownik: KrzysiekJoy 02.06.2019 18:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam potwierdzone 1, 6, 11... | mika_p{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które!
Mała poprawka. Masz 24 nie 26. Wyjaśnienie w mailu.
Użytkownik: KrzysiekJoy 02.06.2019 07:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Dobry wieczór. Krótki kom... | KrzysiekJoy
Jeszcze 8 i 14 odgadnięte wczoraj.
Użytkownik: pawelw 02.06.2019 18:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | pawelw
Wśród uczestników konkursu, którzy zdobędą chociaż jeden punkt rozlosuję nagrodę.
Będzie to ufundowana przez Ravelo książka Kazanie ognia (Quatro Jamie)
Losowanie odbędzie się dzień po ogłoszeniu wyników.
Użytkownik: KrzysiekJoy 02.06.2019 20:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | pawelw
Lodziarnia: dzień drugi
Cztery osoby bawią się w konkursie.

Dziś podaję nieodgadnięte fragmenty:
3, 10, 12, 17, 18, 18, 20, 22, 23, 25, 27 i 30
oraz brakuje tytułu do 16.

Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 07.06.2019 13:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | pawelw
W dusiołkach przebieram jak w smakach lodów, więc się pochwalę ulubionymi:

- miętowe z czekoladą
- czekoladowe – ale nie o smaku mlecznej, te mdłe, tylko o smaku ciemnej/gorzkiej czekolady
- nie przepadam za owocowymi, ale sorbet cytrynowy jest cool

Pewnie jeszcze kilka mnie kusi, ale powyższe biorę najczęściej. Za to pamiętam kilka niestandardowych, które brałem tylko dla spróbowania: pokrzywowe (smak trawy), mięta (lody naturalne – smak ledwo wyczuwalny, lekki posmak pieprzu), czekolada-chilli (ostre, ale super).
Użytkownik: KrzysiekJoy 08.06.2019 08:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | pawelw
Wiem, że to ogromna porcja lodów, ale radzicie sobie z nią dość skutecznie. Nikt jeszcze nie zamówił lodów 25. Czyżby dlatego, że rodzic znany raczej z innej swojej powieści? A może dlatego, że to lody z bardzo odległego kraju?.

W konkursie bawi się 10 osób, którym bardzo dziękuję.
Nikt jeszcze nie ma kompletu punktów.

Czas na podpowiedź, której udzieliłem już prywatnie bardziej dociekliwym paniom.

18 - to utwory nasze rodzime (w tym wszystkie od 1 do 10)
1 - w języku, który lubię najbardziej.
1 - z południa Europy
1 - autor urodzony w Afryce piszący po angielsku
1 - rodzic urodzony w Iranie
Reszta pisana w języku najbardziej popularnym, choć autorzy pochodzą z różnych stron świata.
Reprezentowana jest Australia 1, Kanada 1, Stany Zjednoczone 5 , Wielka Brytania 1.
Użytkownik: KrzysiekJoy 12.06.2019 17:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | pawelw
Wszystkie fragmenty rozpoznane. Brawo.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: