Dodany: 21.05.2019 21:39|Autor: dot59
Ten dom był zły
Dziewiąta odsłona cyklu z Pią Kirchhoff (obecnie Sander) i Oliverem von Bodensteinem od początku wciąga i trzyma w napięciu, a im dalej, tym mocniej.
Zaczyna się od sprawy, jak się zdaje, dość zwyczajnej – ot, samotnie mieszkający staruszek przez ładnych parę dni nie wyszedł z domu, nie odebrał poczty, aż w końcu listonoszka dojrzała przez okno jego zwłoki. W takich przypadkach nigdy nie wiadomo, czy denat zmarł śmiercią całkiem naturalną, czy ktoś się do tego przyczynił, więc policja musi na miejscu dokonać rutynowych czynności. Gdyby nieboszczyk nie miał psa – o którego istnieniu donosi Pii małoletnia sąsiadka „dziadka Theo” – pewnie by się na tym skończyło: po sekcji uznano by, że jak to się wcale nierzadko zdarza osobom w sędziwym wieku, zasłabł czy też się potknął, upadł ze skutkiem śmiertelnym i nikt by niczego więcej nie próbował dociekać. Ale skoro pies był i znikł, trzeba sprawdzić, co się stało. I rzeczywiście, jest: zamknięty w kojcu za domem, tak wycieńczony z głodu i pragnienia, że nie jest w stanie nawet zaskomleć. A obok niego trochę wyschniętych kości. Też nic dziwnego w tym by nie było, gdyby nie fakt, że te kości są ludzkie… To makabryczne odkrycie musi stać się początkiem dogłębnego śledztwa, w trakcie którego wychodzą na jaw coraz to nowe fakty dotyczące rodziny zmarłego. A niebawem staje się jasne, że to nie na samej śmierci Theo Reifenratha trzeba się skupić, lecz na poszukiwaniu kogoś, kto od lat zabija i będzie zabijał nadal, o ile nie zostanie powstrzymany… Pia tym razem będzie miała szczególnie trudne zadanie, bo jej relacje z szefową, i tak dotąd nie najlepsze, staną jeszcze się bardziej napięte za sprawą pewnych powiązań rodzinnych, a do tego dojdzie dramatyczny lęk o życie osoby wciąż bardzo bliskiej, choć od lat rzadko widywanej…
Autorka posłużyła się swoją sprawdzoną techniką prowadzenia akcji na przemian z perspektywy kilku postaci – przede wszystkim funkcjonariuszy wydziału K-11, ale także pewnej młodej kobiety, wyruszającej na poszukiwanie swoich biologicznych rodziców, oraz samego mordercy (którego tożsamość pozostaje ukryta przed czytelnikiem równie długo, jak przed śledczymi), dzięki czemu poszczególne sceny ukazują nam się w wyobraźni na podobieństwo filmowych sekwencji. Świetnie się to czyta, zwłaszcza, że i strona techniczna nie pozostawia wiele do życzenia (na siedmiuset stronach ledwie pojedyncze literówki).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.