Dodany: 10.05.2019 12:08|Autor: Marioosh

Gorzkie ale autentyczne ostrzeżenie przed manipulacją


Książkę Güntera Wallraffa poleciłbym jako lekturę obowiązkową studentom dziennikarstwa. Wallraff, mający dziś w Niemczech status niemalże instytucji, jest mistrzem reportażu wcieleniowego – w 1974 roku, aby opisać faszystowski reżim w Grecji, przykuł się łańcuchem do latarni, dzięki czemu dostał się do więzienia, by po powrocie do Niemiec opisać brutalne metody walki z opozycją; w 1983 roku, aby przedstawić życie tureckich gastarbeiterów, zatrudnił się jako Turek w niemieckiej hucie i opisał to w książce „Na samym dnie”, a o kilku jego innych wcieleniach np. telemarketera, Somalijczyka lub bezdomnego można przeczytać w książce „Z nowego wspaniałego świata”.

W marcu 1977 roku Wallraff zatrudnił się jako Hans Esser w hanowerskiej redakcji bulwarówki „Bild” i przez cztery miesiące, niczym Konrad Wallenrod, obserwował od wewnątrz sposoby jej redagowania. Po latach w wywiadzie powiedział, że od samego początku był świadomy, że będzie kłamał, manipulował, zmyślał i zatajał ważne informacje („Maska, którą nałożyłem tamtego dnia, niszczyła również mnie. Ale czułem, że tylko dzięki niej będę mógł pokazać, jak tabloid redukuje czytelników do mięsa, które służy temu, żeby zwiększyć nakład. Jak pierze im mózgi”[1]). Relacja z jego pobytu w „Bildzie” to lektura dość przygnębiająca, bo w pewnym sensie przedstawia prawdę o nas samych, pokazując, że głównym celem prasy takiego typu jest ogłupianie i zarabianie na tym ogłupianiu („Czy czytelnicy we wszystko wierzą? To nie jest istotne, dopóki nadal kupują „Bild”[2]). Jedenaście milionów czytelników dziennie dostaje „codzienną lepką mieszaninę. Półprawdy, fałszerstwa, reklama otwarta i kryptoreklama, zakłamany seks i brudne kryminałki”[3]; artykuły tworzy się poprzez kojarzenie tego, co szlachetne, z tym, co godne politowania, jak choćby w materiale pod tytułem: „Stary, biedny człowiek buduje najcudowniejsze skrzypce na świecie”. Technika tworzenia artykułów jest prosta: dziennikarze mają znaleźć – a gdy nie znajdą, to wymyślić – jakąś „historyjkę”, dostosować do niej nośny tytuł i koniecznie dostarczyć zdjęcia, a wokół tego owinie się jakiś tekst „i biada autorowi, jeśli tytułu, pod który musi pisać, nie da się podtrzymać”[4]. Wallraff opisuje, jak tabloid manipuluje emocjami, ale też jak na tej manipulacji kształtuje poglądy, jak hołubi przychylnych mu urzędników i polityków, a jak niszczy przeciwników („Kogo „Bild” nie lubi, ten może od razu zwijać żagle”[5]). Najgorsze jest jednak pokazanie przez Wallraffa tego, jak zmieniają się sami pracujący tam dziennikarze – połowa redakcji to luźni współpracownicy, bez umów, bez prawa do urlopu, bez uprawnień socjalnych, skazani na łaskę i niełaskę kierownika, przez co panuje między nimi ostra konkurencja, a to powoduje, że się zeszmacają i godzą na upodlenia („Tutejszy klimat wytwarza takie sposoby zachowania”[6]); sam Wallraff przyznawał zresztą po latach: „Zaczynałem czuć w stosunku do siebie obcość. Myślę, że gdybym został tam dłużej, zmieniłbym się na stałe"[7]. Po czterech miesiącach anonimowy telefon przyjaciela z Hamburga zmusza go do ucieczki – jakiś magazyn ujawnił, że to on jest Hansem Esserem.

Książka ukazała się w 1977 roku i Wallraff z miejsca stał się terrorystą, działającym w podziemiu komunistą i wrogiem numer jeden „Bildu”; wytaczano mu procesy i nakazano mu usunięcie z niej około sześćdziesięciu fragmentów. W Polsce książkę wydano w lutym 1982 roku i na początku stanu wojennego była wodą na młyn władzy, czego nie omieszkano podkreślić w polskim posłowiu, pisząc o podniecaniu przez „Bild” nacjonalistycznych emocji; zresztą Wallraff nigdy nie ukrywał swoich lekko lewicujących poglądów – co jednak ciekawe, wkrótce dostał on „szlaban” na wydawanie książek w NRD i chyba dlatego PRL o tym dziennikarzu też zapomniała; po prostu wydawano go wtedy, kiedy był wygodny w myśl zasady „wrogowie naszych wrogów są naszymi przyjaciółmi”.

Wnioski z tej książki są dość przygnębiające; Wallraff opisuje działalność „Bildu” jako „system duchowego gwałtu”[8] – ale czy przypadkiem ludzie nie chcą być w ten sposób gwałceni? Istnieje przecież prawo podaży i popytu i dziennikarze takiej prasy, również w Polsce, dają czytelnikom po prostu to, czego oni chcą. Czytelnicy bulwarówek chcą czytać o bólu Leszka Millera po samobójstwie syna, chcą widzieć zwłoki Waldemara Milewicza i odcięte głowy niemieckich piłkarzy w rękach Leo Beenhakkera, więc czemu im tego nie dawać? W końcu klient nasz pan.

Warto tę książkę przeczytać, by zobaczyć, jak się ogłupia ludzi; swego czasu myślałem, że takim polskim „Wstępniakiem” będą „Wyznania hieny” Piotra Mieśnika, ale nie ma nawet czego porównywać. Książkę jednak czyta się dość trudno, przewija się w niej dużo autentycznych postaci niemieckiej polityki, które dla polskiego czytelnika są całkowicie anonimowe, poza tym tekst jest trochę szarpany i sprawia wrażenie chaotycznego, ale nie wiem, czy nie jest to wina narzuconej Wallraffowi cenzury – a może tak miało być? Może chodziło o wrażenie pisania w konspiracji? Nie wiem, ale tak czy inaczej jest to książka, której warto poświęcić czas.

[1] http://wyborcza.pl/1,75410,11469966,Wallraff___czl​owiek__ktory_zmienil_Niemcy.html
[2] Günter Wallraff, „Wstępniak”, tłum. Henryk Wandowski, Wydawnictwo Poznańskie, 1982, str. 128.
[3] Tamże, str. 25.
[4] Tamże, str. 156.
[5] Tamże, str. 110.
[6] Tamże, str. 168.
[7] http://wyborcza.pl/1,75410,11469966,Wallraff___czl​owiek__ktory_zmienil_Niemcy.html
[8] Günter Wallraff, op.cit., str. 10.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 502
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: