Bardzo, bardzo słaba
Ostatnio polski rynek zalewa potężna fala powieści dla kobiet, które mają pobudzać zmysły i rozpalać żądze. Książki te chcą pokazywać, że można żyć na pełnym gazie, a własne pragnienia, głównie te seksualne, można ugasić z odpowiednim partnerem. Nie będę się wdawała w szczegóły – to nie jest właściwie potrzebne, bo owiane legendą postacie Christiana Greya i Massimo są już chyba prawie wszystkim znane, choć nie wszyscy czytali powieści z ich udziałem. Postacie te niekoniecznie są lubiane, bo wywołują raczej negatywne odczucia poprzez to, jak traktują kobiety. Ale wiecie co? Znalazł się ktoś, kto moim zdaniem zasłużył na pierwsze miejsce. Bohater z książki K. A. Figaro „Prosty układ”…
Zacznijmy od początku. W Warszawie mieszka Łucja, która kończy powoli studia licencjackie, przygotowuje się do obrony; pewnego dnia jedzie do swojego rodzinnego miasta, by się pouczyć, zresetować i ogólnie odpocząć od wszystkiego. Tam na imprezie spotyka Dymitra. Bogaty chłopak pracujący w firmie ojca od samego początku pociąga bohaterkę, ale też ma swoją mroczniejszą stronę. Proponuje dziewczynie tytułowy prosty układ bez zobowiązań, spotykanie się tylko w jednym, wiadomym celu, a potem powrót do własnych żyć. To tyle jeśli chodzi o fabułę! Mało skomplikowana, prawda?
A teraz przejdźmy do konkretów. Ta książka to, moim tylko zdaniem, większe dno i wodorosty niż nawet historia o kobiecie porwanej przez guru sycylijskiej mafii, który wyśnił ją sobie po jednej z akcji, kiedy był umierający. Dobrze wiecie, jaką powieść mam na myśli. Tak więc „Prosty układ” jest gorszy od tego. O ile tam bohaterka też nie błyszczy inteligencją, ciągle się upija, to jednak w pewien sposób facet jest odpowiedzialny… daje jej czas, by go pokochała… (dobrze wiem, że to naciągane tłumaczenie). Natomiast w „dziele” pani Figaro Dymitr jest dla mnie nikim innym. jak tylko stalkerem, myślącym nie tą częścią ciała, co reszta świata, który chce od Łucji jedynie miło spędzonych chwil i niczego poza tym, bo jak sam mówi, nie jest w stanie kochać. Okej, za tę postawę mini plusik się należy, bo jednak stawia sprawę klarownie i nie bawi się w żadne wewnętrzne przemiany, ale mimo wszystko… stalking. Dymitr śledzi Łucję niemal na każdym kroku, wymusza na niej odpowiedzi, uważa, że wie lepiej, czego dziewczyna w danej chwili potrzebuje, nie zna słowa „nie”, a kiedy ona je wypowiada, to jakby był głuchy… taki pies ogrodnika, co to sam nie weźmie, ale też nikomu nie odda. Gdzie tu logika?
Łucja oraz jej koleżanki także nie grzeszą inteligencją. Ich się nie da polubić. Łucja jest infantylną dziewczynką, która nie wie do końca, czego chce, czego oczekuje a przede wszystkim – wbrew temu co sobie wmawia, że nie chce znać Dymitra – to i tak wystarczy, że facet się pojawi w pobliżu, a ona już jest gotowa… nie owijając w bawełnę, rozłożyć nogi. Żebym nie została zjechana, że nie wiem jak wygląda prawdziwe uczucie. Owszem, wiem. Miłość nie wygląda tak, jak zostało to pokazane. Choć powieść nie miała pokazywać miłości, tylko układ dwojga ludzi, którzy spotykają się wyłącznie na seks. Zdarza się i tak. Ale toksyczność tej relacji jest nie do pojęcia, a przede wszystkim nie do przyjęcia. Postać Łucji to dla mnie jeden wielki koszmar, bo dziewczyna prawie zostaje zgwałcona a jakąś godzinę później idzie do łóżka! Czy nie powinno to być pewnego rodzaju traumą? Ona zapomina o tym równie szybko, jak o tym, co jadła na śniadanie. Nie lubię, nie znoszę tej postaci. Jej koleżanek, które niby chcą dobrze, ale sprowadzają na Łucję tylko kłopoty, tak samo nie da się znieść. I to, że tak identycznie jak Dymitr nie rozumieją, czym jest asertywność. Nie chcesz iść na imprezę? To nieważne! Kumpele i tak cię zmuszą do założenia kusej kiecki i wyjścia z domu!
Dla niektórych trudne wydaje się zjedzenie talerza zdrowej żywności, a dla innych – przeczytanie „Prostego układu” K. A. Figaro. Ta historia nie porywa, nie przekonuje mnie do siebie, a literówki, jakie się pojawiają, świadczą o tym, że koło korekty ten tekst nawet nie stał. No i wiecie… po przeczytaniu całości, można bardzo żywo odczuć, że jest to dziecko Wattpada. Prawdę mówiąc, to chyba pierwsza książka tego gatunku, która mnie naprawdę zniesmaczyła i nie wiem, co musiałoby się stać, żebym sięgnęła po drugi tom. Może jedynie ciekawość, czy warsztat autorki się poprawił, bo nawet sceny łóżkowe wywoływały jakiś niesmak, niedosyt… były żenująco słabe.
Miała to być powieść naszpikowana erotyzmem, a wyszedł bubel, o którym chce się zapomnieć. Podchodziłam do niej z rezerwą, a było gorzej, niż się spodziewałam: skalę żenady wywaliło w kosmos już na pierwszej stronie. A potem było jeszcze lepiej – tyle, że na odwrót. Jeśli szanujecie swój czas, to nie otwierajcie tej powieści, a sięgnijcie po coś innego, bardziej wartościowego.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.