Dodany: 03.04.2019 16:47|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Ciągle czytana, a tak mało znana


Nikogo nie trzeba przekonywać, że pisanie biografii osoby nieżyjącej jest tym trudniejsze, im więcej czasu upłynęło od jej śmierci. Jeśli ów obiekt miał szczęście żyć już w czasach sprawniejszego obiegu informacji i szerszego zainteresowania postaciami z jakiegoś powodu wybitnymi, materiałów źródłowych dotyczących jego samego i kolei jego losu może być całkiem sporo; szczególnie cenne mogą się okazać zwłaszcza wywiady prasowe, w których opowiadał dziennikarzom o swojej pracy, życiu prywatnym, zamiłowaniach pozazawodowych, wspomnieniach z dzieciństwa. O ile nawet nie zostały one scyfryzowane i wrzucone do gigantycznego wora zasobów www, biograf bez większego trudu odnajdzie je w archiwalnych rocznikach czasopism. Ale co ma począć z postacią, która żyła i tworzyła przed ponad dwustu laty, kiedy w (nielicznych zresztą) tytułach prasowych publikowano co najwyżej recenzje książek/ spektakli teatralnych czy informacje o odkryciach naukowych, nie zajmując się jednak prywatnymi sprawami ich autorów i nawet nie zamieszczając ich konterfektów, bo przecież fotografii jeszcze nie było, a do sporządzenia reprodukcji portretu, czy to rysowanego, czy malowanego, należałoby zatrudnić odpowiedniego artystę…? Musi się oprzeć na tym, co pozostało na papierze, pod warunkiem, że rodzina opisywanej osoby nie zniszczyła pisanych jej ręką lub jej dotyczących listów/notatek/wspomnień. A to może być trudne, zwłaszcza jeśli spadkobiercy umyślili sobie daną osobę wyidealizować, utrwalić jej obraz taki, jaki sami chcieliby widzieć, a niekoniecznie taki, jaki ją najwierniej przedstawia.

Nie inaczej ma się rzecz ze zmarłą w początkach XIX wieku Jane Austen, autorką ledwie 9 powieści, które jednak uczyniły ją jedną z najpoczytniejszych brytyjskich pisarek wszech czasów (jak stwierdza literaturoznawczyni Patricia Meyer-Spacks, „»wszyscy» czytają Austen i wracają do niej, choć nie każdy wraca do George Eliot, Karola Dickensa czy innych wielkich dziewiętnastowiecznych powieściopisarzy”[1]). Ta cicha i skromna kobieta, która całe swoje niedługie życie spędziła w stanie panieńskim, borykając się z trudnościami materialnymi, pozostawiła po sobie bardzo niewiele źródeł pisanych, na podstawie których można by wiernie odtworzyć koleje jej losu. A dokładnie rzecz biorąc, ona sama pozostawiła ich więcej, lecz najbliżsi zadbali o to, by nie zachowały się listy, w których była mowa o faktach niewygodnych dla rodziny lub które mogły rzucać niekorzystne światło na samą ich autorkę (może zawierały złośliwości pod adresem tego czy owego krewniaka? A może zbyt otwarcie pisała w nich o swoich uczuciach?). Zważywszy tę skąpość materiałów, nie sposób nie docenić ogromu pracy, jaki włożyła brytyjska historyczka Lucy Worsley (prywatnie – jakżeby inaczej? – wielbicielka twórczości Austen) w poszukiwanie źródeł alternatywnych, na podstawie których mogła odtworzyć codzienność pisarki i jej rodziny.

Rezultatem jej badań jest solidna, ponadpięćsetstronicowa (z blisko pięćdziesięcioma stronami odnośników) opowieść, rozpoczynająca się jeszcze przed narodzinami bohaterki krótką historią małżeństwa jej rodziców, a kończąca wiele lat po jej śmierci – podsumowaniem losu domów, w których swego czasu zamieszkiwała Jane. Bo dom był dla niej rzeczą ogromnie ważną; dom pojmowany jednak nie tyle jako sam budynek, ile jako „bezpieczne miejsce, w którym spotkają nas miłość i zrozumienie”[2]. Z miłością i zrozumieniem w życiu Jane nie było tak źle, bo zawsze miała przy sobie przynajmniej jedną osobę, która jej to zapewniała: jeśli nie ojca, to ukochaną siostrę Cassandrę, jeśli nie ją, to którąś z bratanic lub przyjaciółek. Z bezpieczeństwem (finansowym) i z miejscem jako takim – gorzej, bo pastor Austen nie należał do tych nielicznych duchownych, którzy byli w stanie pozostawić fundusze wystarczające na dostatni byt wdowy i niezamężnych córek, a plebania była wszak lokalem służbowym, do którego prawa rodzina traciła z chwilą ustania zatrudnienia głównego najemcy. Toteż z konieczności musiało istnieć kilka kolejnych miejsc, które Jane mogła, chcąc czy nie chcąc, nazwać domem. Poznajemy je wszystkie – takie, jak wyglądały za czasów jej życia i, jeśli przetrwały, także takie, jak wyglądają dziś. Wyobrażamy sobie mieszkańców, na czele z samą Jane (o której wyglądzie wiadomo w sumie niewiele, ale prawie wszyscy mamy w pamięci ten „jedyny pewny portret robiony za jej życia”[3]), jak zasiadają wspólnie do stołu lub do towarzyskiej pogawędki w saloniku, dozorują prace kuchenne, spacerują po ogrodzie, piszą listy, wsiadają do powozu lub dyliżansu, jak odwiedzają bogatszych krewnych w kilkudziesięciopokojowej rezydencji, jak zanurzają się w leczniczych wodach uzdrowiska Bath lub w kabinach kąpielowych na nadmorskiej plaży…jednym słowem, robią to wszystko, o czym czytaliśmy w jej powieściach. Niemal wszystko, co przydarzyło się Jane lub komuś spośród jej znajomych czy krewnych, przydarzało się i jej bohaterom, bo przecież innego życia nie znała, a zmyślać nie potrafiła; choć nagabywano ją, by spróbowała stworzyć „historyczny romans”[4], nie miała zamiaru opisywać czegoś, z czym nie miała do czynienia. To dlatego wszystkie postacie spoglądające na nas z kart jej powieści są tak wiarygodne, czy to będą siostry Dashwood, czy pastor Collins, czy lady Susan. Diabeł tkwi w szczegółach – a skoro tak, to i nam, poprzez te niezliczone szczegóły, jakie autorka niezmordowanie przytacza (co szwagier przysłał pastorostwu z Indii? Jak wyglądały łóżka Jane i Cassy, które sprawił im ojciec, gdy dorosły? Czy w roku 1804 w Bath drożej kosztowało masło, czy ogórki? Ile egzemplarzy „Emmy” zalegało w magazynie wydawcy w cztery lata po jej wydaniu? I tak dalej, i tak dalej...), łatwiej sobie wyobrazić „Jane Austen w domu” i poza domem, samą i ze wszystkimi przyległościami.

Prześlicznie to zostało napisane i ładnie wydane. Co prawda można było dołożyć nieco więcej starań na etapie redakcji i korekty polskiego wydania, żeby uniknąć kłopotliwych kiksów gramatycznych („przynosiła temu domu coraz więcej dzieci”[5]; „dostarczyła (…) liczne powody do rozbawienia”[6]; „[nieszczęście] było równoznaczne z ruiną nadziei Elizabeth Bigg, owdowiałą panią Heathcote, która…”[7]”), a może i objaśnić czytelnikowi niektóre terminy, nienależące do powszechnie znanych („pryzowe” prędzej czy później sam znajdzie, szperając w serwisach historycznych poświęconych marynarce, ale czym się charakteryzuje „parciany zamek”[7]?), niemniej jednak te nieliczne mankamenty nie są w stanie popsuć przyjemności płynącej z lektury. Gdyby wszystkie biografie pisano tak ciekawie, poczytność tego gatunku musiałaby niezmiernie wzrosnąć!


[1] Patricia Meyer-Spacks, „On Rereading”, wyd. Harvard University Press, 2011, s. 54 (cytat w przekładzie własnym).
[2] Lucy Worsley, „Jane Austen w domu”, przeł. Anna Przedpełska-Trzeciakowska i Alicja Kosim, wyd. Świat Książki, 2019, s.6.
[3] Tamże, s. 125.
[4] Tamże, s. 411.
[5] Tamże, s. 181.
[6] Tamże, s. 302.
[7] Tamże, s. 371.
[8] Tamże, s. 307.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2558
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: joanna.syrenka 04.04.2019 15:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Nikogo nie trzeba przekon... | dot59Opiekun BiblioNETki
Teraz nie mam wyjścia... Książka ląduje w schowku.
Użytkownik: misiak297 04.04.2019 15:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Teraz nie mam wyjścia... ... | joanna.syrenka
Podbijam. Ta biografia jest rewelacyjna.
Użytkownik: Vemona 16.04.2019 12:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Nikogo nie trzeba przekon... | dot59Opiekun BiblioNETki
Spuchłaś mi schowek, ale trudno. Widzę, że nie można się opierać tej pozycji. :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 16.04.2019 12:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Spuchłaś mi schowek, ale ... | Vemona
Oj, nie można, świetna jest!
Użytkownik: Zbojnica 18.05.2019 21:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Nikogo nie trzeba przekon... | dot59Opiekun BiblioNETki
Będzie czytana :)
Użytkownik: asia_ 28.08.2022 14:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Nikogo nie trzeba przekon... | dot59Opiekun BiblioNETki
"Jane Austen w domu" to świetna biografia, ale jej odbiór psuły mi zaskakująco liczne, wspomniane w recenzji błędy gramatyczne i składniowe. Ekipa przygotowująca polskie wydanie miała chyba koszmarne problemy z koncentracją. Co jakiś czas koniec zdania po prostu nie pasuje do jego początku, jakby ktoś w połowie zapomniał, jaki rodzaj czy przypadek jest dalej potrzebny. A nie są to Dukajowe zdania na pół strony. Zawsze mi przykro, kiedy dobra książka zostaje w ten sposób skrzywdzona, i mam dylemat, czy oceniać wizję pozbawionego niedoróbek oryginału, czy (i w jakim stopniu) brać pod uwagę jakość polskiej wersji. Tym razem jest pół oceny w dół.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: