Dodany: 21.03.2019 19:05|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Z kryształową duszą wejść w kłamliwy świat


Niezależnie od tego, czy lubimy twórczość Elizy Orzeszkowej, czy na samą wzmiankę o jej utworach odwracamy się z abominacją, nie możemy zaprzeczyć, że jednym z motywów stale w nich powracających jest sytuacja kobiet w XIX-wiecznym społeczeństwie, której pisarka zdecydowanie nie akceptowała i na przykładach swoich bohaterek racjonalnie wykładała, dlaczego obecny status quo nie powinien trwać dłużej. W tym momencie od razu przyjdzie nam na myśl „Marta”, sztandarowa wręcz ilustracja tezy, że los kobiety w żaden sposób nieprzygotowanej do samodzielnego zarobkowania i pozostającej na wyłącznym utrzymaniu męża (lub – gdyby była niezamężna – brata, ojca, dziadka etc.) może okazać się tragiczny w przypadku, gdy ów jedyny żywiciel rodziny umrze, nie pozostawiając jej środków finansowych koniecznych dla przetrwania kolejnych kilkudziesięciu lat. Niewiele osób pamięta, że już wcześniej Orzeszkowa poruszyła ten temat w „Pamiętniku Wacławy”.

Bohaterką i narratorką tej solidnej objętościowo powieści jest siedemnastolatka, która, ukończywszy nauki na jednej z najbardziej cenionych pensji, powraca do domu... to jest, dokładnie rzecz biorąc, do domu matki, bo rodzice od lat pozostają w separacji. Ta niedobrana para – ona pochodząca z zamożnej szlachty, wielką wagę przywiązującej do paranteli i konwenansów, wychowana w przekonaniu, że praca hańbi, a człowiek z tej sfery winien się oddawać jedynie rozrywkom i robieniu dobrego wrażenia, i on, uczony przyrodnik (przedstawiciel inteligencji w pierwszym, może w drugim pokoleniu), „który imię wysmażał sobie w retortach, a chleb zdobywał, bakałarząc w uniwersytecie i rozlewając po papierze rzeki atramentu”[1] – rozstała się tuż przed wysłaniem dziewięcioletniej Waci do szkoły. Ojciec pozostał w domu w mieście, matka wróciła do rodzinnej posiadłości. Pierwszy rok po opuszczeniu pensji Wacława ma spędzić z nią właśnie, następny z ojcem. Lecz matka, a jeszcze bardziej cioteczne babki, zawiadujące majątkiem po przodkach, żywią głęboką nadzieję, że dziewczę już nie trafi pod opiekuńcze skrzydła tego „uczonego wyrobnika”[2], który to gotów jej nabić głowę jakimiś niedorzecznościami i skazać na podobny „mezalians, przynoszący wstyd rodzinie”[3]. Zatem trzeba ją koniecznie w ciągu tego roku wydać za mąż. Zaczyna się przedstawianie Waci odpowiednio dobranym znajomym, przy której to okazji dziewczyna – wciąż jeszcze „dziecko z kryształową duszą”[4], nieznające obłudy i wyrachowania – odkrywa prawidła rządzące światem, w którym wyrosła jej matka… i który spowodował rozłam w małżeństwie rodziców. Z jednej strony oburza ją to głęboko, bo odziedziczywszy po ojcu inteligencję, potrafi myśleć i nie pojmuje, czemu ktoś ma jej narzucać „udawanie, kłamstwo, niesprawiedliwość”[5], a odbierać prawo do wnioskowania i wypowiadania własnych sądów, lecz z drugiej pochlebiają jej zabiegi pierwszego starającego się, jak ulał przypominającego jej bohatera pewnej powieści. Jak się możemy domyślić, z owym stosownym mariażem nie pójdzie tak łatwo, bo czymże by się zapełniło kolejne pięćset stronic? Pojawi się zatem jeszcze niejeden kandydat do ręki uroczej panny, a co poniektóry nie będzie nawet specjalnie ukrywał, że co najmniej tak samo, jak osoba potencjalnej narzeczonej, interesuje go suma, jaką zapisze jej babka Hortensja… Nastąpi też niejeden dramatyczny zwrot w życiu czy to Wacławy i jej krewnych, czy nowych przyjaciółek, i chociaż sporo wątków zostanie zakończonych happy endem, to jednak nie wszystkie.

Ale nie bójmy się, autorka jednak zadbała o to, by życie głównej bohaterki ułożyło się zgodnie z wypowiedzianym przez jedną z panien zdaniem: „Tobie, Wacławo, zawsze najlepsza się cząstka dostaje w udziale”[6]. W istocie, na Wacię i jej matkę – która po wielu latach zaczyna rozumieć, że popełniła błąd, opuszczając męża – czeka niespodziewana nagroda. Może nawet więcej, niż nagroda, bo jeszcze i pewnego rodzaju zadośćuczynienie… ale więcej w tym miejscu zdradzać nie potrzeba. Drugo- i trzecioplanowym postaciom, nieco ciekawszym od Wacławy i jej ostatecznego wybranka, bo nie tak jednoznacznie kryształowym, przypadają cokolwiek (albo całkiem) gorsze losy. Nie wnikając zbytnio w szczegóły, zatrzymajmy się trochę nad nimi.

Oto cioteczne babki bohaterki, na pierwszy rzut oka obie równie bogate, równie staroświeckie, i równie bezkompromisowe w rozstrzyganiu, co w ich sferach uchodzi, a co nie, kto jest „najlepszą partią”, a kto w żadnym wypadku. Może się zdawać, że różni je jedynie to, iż jedna z nich jest wdową, druga zaś pozostała w stanie panieńskim. Nic bardziej mylnego. Bo Hortensja jest straszliwą despotką, uwielbiającą poczucie, że ktoś jest od niej zależny, i wykorzystująca każdą okazję, by móc sobie tę przyjemność sprawić. Ludgarda zaś, cicha i wyobcowana, zasklepiła się w samotności, rozpamiętując dawne czasy; nie sprzeciwia się siostrze, bo tak jak cała reszta krewnych, pozostaje poniekąd na jej łasce, a zresztą współczesność niewiele już ją obchodzi. Jest to co prawda klisza, którą po wielu latach odtworzyła Orzeszkowa w nieco inny sposób w postaci Marty Korczyńskiej, ale klisza bardzo autentyczna, poruszająca, akcentująca dramat kobiety, której albo nie zezwolono, albo sama się wzdragała pójść za głosem serca, „ocalając” w ten sposób swoją pozycję, za to tracąc wszystko inne.
Oto ich wychowanek Franuś, sierota, któremu Hortensja nieustannie daje do zrozumienia, że żyje na jej łasce, a równocześnie uniemożliwia mu wszelkie próby usamodzielnienia się. Jakże ten biedak cierpi, zdawszy sobie sprawę, że w rzeczy samej nic nie wie, nic nie umie, a nie stać go na wpasowanie się w zwykły tryb życia młodzieńca z własnej sfery!

Oto Emilka i Zenia, wychowane tak właśnie, jak matka Wacławy – płytko, powierzchownie, w przekonaniu, że kobieta z towarzystwa ma używać rąk jedynie do haftowania czy szydełkowania i brzdąkania na pianinie banalnych melodyjek, a głowy do wdzięcznego skłaniania w stronę rozmówcy – i nudzące się potwornie w swojej pozłacanej klatce z ograniczoną, pretensjonalną matką i bratem-podstępnym, złośliwym sknerą. Każda z nich pójdzie swoją drogą, ale tylko jedna dozna na tej drodze spełnienia, i niekoniecznie ta, która z początku postąpi słuszniej...

Oto kolejne rodzeństwo, Lubomir i Zosia. On – bawidamek i kabotyn, na pokaz szermujący ideami nieledwie rewolucyjnymi, lecz gdy przychodzi co do czego, odmawiający siostrze prawa do szczęścia w imię tych samych klasowych przesądów, które dopiero co publicznie krytykował. Ona – słodka, prostoduszna dziewuszka, której delikatna duszyczka rychło okrzepnie i stwardnieje, poddana torturze życia z człowiekiem nie tylko niekochanym, ale nawet niezasługującym na szacunek...

I cała rodzina Rudolfa: on sam, grzesznik skruszony – poniekąd słusznie, bo choć „grzeszył przez miłość”[7], choć żona „przez chłód swego serca była wspólniczką i pierwszą przyczyną ojcowskiego występku”[8], to w owym porywie szaleństwa nie pomyślał, że zaszkodzi tym przede wszystkim dzieciom. Jego małżonka, płytka, wyrachowana, obłudna. A przede wszystkim Rozalia – kobieta piękna i namiętna, młoda, ale już gorzko doświadczona niespodziewanym zubożeniem rodziny i wynikającymi z niego konsekwencjami, niweczącymi nadzieje na zwieńczenie małżeństwem płomiennego uczucia, którym powodowana, oddała ukochanemu – co nie jest, rzecz jasna, wprost powiedziane, lecz daje się wywnioskować z jej zwierzeń – nie tylko serce, ale i ciało. Wspaniała, pełnokrwista postać, której dalsze losy tak chciałoby się poznać!

I jeszcze Michał, z pozoru zdający się jednym z najmniej ciekawych charakterów: ani piękny, ani specjalnie mądry, ot, nuworysz, którym „dobrze urodzeni” najchętniej by gardzili, nie mogą jednak, bo z kimś mającym aż takie pieniądze trzeba się liczyć. Wszakże jego fundusze mogą zapewnić życie na poziomie jakiejś pannie, której „z urodzenia” ten poziom się należy. Czy trudno się dziwić, że się takowa zaraz znajduje? Małżeństwu temu można byłoby wróżyć los nie lepszy, niż spotkał parę wspomnianą powyżej. A jednak... jest różnica, bo między Rudolfem a jego żoną miłości nie było. Tu - jest, wprawdzie jednostronna, ale jest. I widać przemianę, jaką sprawia ona w młodym człowieku, który mimo niskiego pochodzenia i braku ogłady zaczyna rozumieć, że rękę kobiety można zdobyć majątkiem, ale serce trzeba czymś więcej – i że jemu udało się tylko to pierwsze; jak się stara dla niej być lepszy, mądrzejszy, jak patrzy przez palce na jej fochy i nie tylko fochy, jak potrafi sprawę postawić stanowczo, nie tracąc cierpliwości... Pierwsza klasa, i sama postać, i rozegranie sytuacji!

Ta wyborna galeria ludzkich typów – interesująca już sama w sobie, a jeszcze bardziej przez to, w jak bardzo krytycznym świetle ukazuje polskie ziemiaństwo z połowy XIX wieku i sytuację kobiety w tym zgoła fatalnym kontekście społecznym – żywo przypomina nieśmiertelne wzorce z angielskiej powieści wiktoriańskiej, a i samo tło jest podobne. Te same przecież zjawiska budziły niepokój Jane Austen, Elizabeth Gaskell (której twórczość stylem narracji chyba najbardziej przypomina „Pamiętnik Wacławy”, sióstr Brontë; Orzeszkowa wychodzi jedynie o krok dalej, sugerując i potrzebę szerszego kształcenia kobiet w zakresie wiedzy ogólnej, i możliwość, by zubożała panna z „dobrej rodziny” wyuczyła się pożytecznego rzemiosła. Byłaby też to powieść równie świetna, jak dzieła wymienionych autorek (i samej Orzeszkowej z lat późniejszych), gdyby nie pewna sztuczność dialogów - widać ją zwłaszcza w zestawieniu z mistrzowskim "Nad Niemnem", ale i nawet z "Martą" czy "Meirem Ezofowiczem" - i nierównomierność, z jaką rozpracowany został główny wątek miłosny: o ile odrzuconych kandydatów do ręki Waci udaje nam się poznać wcale nieźle, o tyle o tym właściwym nasza bohaterka pisze tak mało, że wiemy o nim praktycznie tyle, ile w paru zdaniach powiedzieli jej krewni i sąsiedzi; próżno szukać jakichś obszerniejszych rozmów między tą parą, które by nam wskazały, że istotnie dobrała się ona na podstawie wspólnoty myśli i zainteresowań, a nie jakiejś ulotnej fascynacji...

Nie znaczy to jednak, że czytać nie warto. Warto jak najbardziej. Choćby dla prześledzenia zmian, jakim uległ warsztat pisarski Orzeszkowej na przestrzeni lat.

[1] Eliza Orzeszkowa, „Pamiętnik Wacławy”, wyd. MG, 2015, s. 82.
[2] Tamże, s. 81.
[3] Tamże, s. 220.
[4] Tamże, s. 197.
[5] Tamże, s. 63.
[6] Tamże, s. 313.
[7] Tamże, s. 524.
[8] Tamże, s. 199.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2295
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Monika.W 10.03.2022 20:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Niezależnie od tego, czy ... | dot59Opiekun BiblioNETki
"Nie znaczy to jednak, że czytać nie warto. Warto jak najbardziej. Choćby dla prześledzenia zmian, jakim uległ warsztat pisarski Orzeszkowej na przestrzeni lat."

Oj, chyba tylko dla tego celu.

Przeczytałam. I bardzo zdziwiona jestem - moja ukochana Orzeszkowa mogła napisać coś takiego??? Sama nie wierzę.
Może jest w tych drugoplanowych postaciach jakaś zajawka talentu. Ale malutka. Nie ma bowiem w nich życia, iskry, smaczku. Są papierowe, nijakie.

Bo sama Wacława jest tak idealnie kryształowa, że aż ciarki przechodzą. A jej miłość wielka - która jest niewiadomoskąd - to taka pensjonarskość powieści, że aż strach.

Aż zniesmaczona jestem "Pamiętnikiem Wacławy". I do tego ponad 600 stron. Ile innych dobrych książek można w tym czasie przeczytać...
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 10.03.2022 20:39 napisał(a):
Odpowiedź na: "Nie znaczy to jednak, że... | Monika.W
Ach, ja aż tak surowa nie byłam...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: