Dodany: 18.03.2019 20:35|Autor: Marioosh

Egzaltowane kuriozum


Zastanawia mnie polityka wydawnicza „Bellony” – niedawno czytałem pieśń pochwalną ku czci Leonida Breżniewa napisaną przez jego zięcia, a teraz wpadł mi w ręce ociekający lukrem poemat wychwalający pod niebiosa Józefa Stalina. Autorką tej laurki jest Lubow Orłowa, chyba najpopularniejsza radziecka aktorka okresu międzywojennego, a prywatnie kochanka, czy może bardziej bliska przyjaciółka genseka. Okoliczności powstania tej książki są dość tajemnicze – w 1961 roku Orłowa widząc usunięcie ciała Stalina z mauzoleum stwierdziła: „Niech moje wspomnienia staną się moim osobistym Jego pomnikiem” [1]. Wiedząc, że w ówczesnym Związku Radzieckim nie ma szans na wydanie ich drukiem przekazała zapiski pracownikowi ambasady chińskiej z zastrzeżeniem, że mogą się one ukazać dopiero dwadzieścia pięć lat po jej śmierci. Uniwersytet Pekiński wydał je dla pracowników naukowych w mikroskopijnym nakładzie i opatrzył klauzulą tajności; jeden z profesorów nie zwrócił do biblioteki swojego egzemplarza i dopiero w 2013 roku podczas remontu domu znaleziono go – przyznam, że ta historia wydaje mi się szyta dość grubymi nićmi i nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że jest to komercyjny pic na wodę w stylu słynnych pamiętników Hitlera. Zastanowił mnie jednak cel takiej ewentualnej mistyfikacji: czyżby chodziło o wybielenie dyktatora? A skoro tak, to czemu to wybielenie jest tak bardzo propagandowe, wręcz łopatologiczne?

Orłowa, aktorka najbardziej znana z filmu „Świat się śmieje” z 1934 roku, poznała Stalina rok później, podczas bankietu na Kremlu po zakończeniu festiwalu filmowego. Gensek zaprosił ją do swego biura, porozmawiali sobie, a ona uległa jego osobowości – i tak ta ni to miłostka, ni to przyjaźń trwała pięć lat. Nie wiem, czy można to nazwać romansem, bo w tym czasie jej małżeństwo trwało w najlepsze i nie było w nim jakichś pęknięć; myślę, że bardziej był to jakiś układ: ona była nim oczarowana, a on mógł podsycać tym oczarowaniem swoje ego. Niestety, jej wspomnienia wyglądają bardziej jak pamiętnik egzaltowanej gimnazjalistki niż zapiski dojrzałej kobiety, która w momencie rozpoczęcia znajomości miała 33 lata, a pisząc je miała lat 60. Te wspominki są tak bardzo bezkrytyczne i tak nieznośnie lukrowane, że zastanawiałem się, czy Orłowa nie stworzyła jakiegoś pastiszu czy parodii – czy nie można tak myśleć czytając, że „wszystkie uczucia On kieruje na sprawy państwowe i na osobiste już nic nie zostaje” [2]? A czy nie wydaje się kuriozalne stwierdzenie, że wszyscy patrzyli na niego promiennym wzrokiem, bo „jakże inaczej można było patrzeć na Stalina” [3]? Z drugiej jednak strony nie wydaje mi się, żeby tak przenikliwy człowiek jak Stalin, przez pięć lat nie zauważyłby tej gry; wygląda więc na to, że zauroczenie Orłowej było autentyczne.

I można by przymknąć oko na te kwieciste i egzaltowane wynurzenia godne harlequina albo słuchowiska o pani Elizie i panu Sułku; można by nawet uśmiechnąć się czytając o dojrzałej kobiecie zachowującej się jak zakochany podlotek, gdyby nie wiedza historyczna powodująca zamieranie tego uśmiechu. Otóż ten romansik zaczął się dosłownie chwilę po Wielkim Głodzie na Ukrainie; kiedy kochankowie wymieniali się poglądami o obejrzanych filmach trwał Wielki Terror, w kulminacji którego aresztowano ponad półtora miliona osób, a polski czytelnik wie o trwającej w tych latach „operacji polskiej”, w wyniku której zginęło dziesięć razy więcej ludzi niż w Katyniu. Czyżby do Lubow Orłowej nie docierały choćby szczątkowe informacje o tym, co się wokół niej dzieje? Czyżby bezkrytycznie wierzyła prasowym artykułom i wypowiedziom tłumaczącym masowe aresztowania? Wszystko wygląda na to, że wierzyła – pięć lat przed napisaniem tych wspomnień Chruszczow wygłosił słynny referat, a tymczasem Orłowa pisze, że kult jednostki ogłosiła „rozzuchwalona miernota” [4]. A przecież Stalin był „mądry, doświadczony, dobry. To teraz próbują z Niego zrobić tyrana, despotę, sobiepana. Niestety, taka jest ludzka wdzięczność... Boli patrzeć! Boli słyszeć!” [5].

Kilka razy włosy stanęły mi dęba na głowie i kilka razy miałem ochotę wyrzucić tę książkę za okno, ale zaparłem się, dotrwałem do końca i teraz pytam: jaki cel miała „Bellona” w wydaniu tego kuriozum? Nie mogłem wprost uwierzyć w to, że mądra i wrażliwa kobieta była w stanie napisać, że „dziwne było słyszeć od Stalina, że ktoś z Nim dyskutował albo nie zgadzał się z Jego argumentami. Jak mogło coś takiego się zdarzyć, dziwiłam się” [6]. Nie mogłem zrozumieć, jak w dzisiejszych czasach lansujących kobiecą niezależność pokazuje się wizerunek kobiety niemalże bezwolnej i, owszem, posiadającej swoje zdanie na temat, na przykład, obejrzanego filmu – do momentu, gdy „mądry i starszy kolega” [7] wygłosił swoje zdanie. A może chodziło o to, żeby na przykładzie zauroczenia słynnej aktorki pokazać zauroczenie całego narodu? Nie wiem, może ktoś mądrzejszy ode mnie rozstrzygnie ten problem, ja jednak uważam, że straciłem dwa wieczory; każdego, kto po tę książkę sięgnie ostrzegam, że robi to na własną odpowiedzialność.

[1] Lubow Orłowa, „Kochałam Stalina”, tłum. Jan Cichocki, wyd. Bellona, 2016, s. 15.
[2] Tamże, s. 55.
[3] Tamże, s. 159.
[4] Tamże, s. 135.
[5] Tamże, s. 43.
[6] Tamże, s. 250.
[7] Tamże, s. 250.


Recenzja nie podlegała korekcie redaktorów BiblioNETki.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1147
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Marioosh 05.08.2019 22:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawia mnie polityka ... | Marioosh
Niestety, moje podejrzenia odnośnie autentyczności tej książki okazały się słuszne:
http://wyborcza.pl/alehistoria/7,121681,24272728,s​talin-sie-sprzeda-lud-to-kupi.html
Dla tych, którym nie chce się czytać: autorka tego artykułu pisze o ordynarnej podróbie, grandzie, czystej propagandzie stalinizmu, kuriozalnym śmieciu, bujdzie, hucpie i fałszerstwie – ostro ale trudno nie mieć innego zdania, gdy właściciel archiwum Orłowej i jej męża twierdzi, że w spuściźnie aktorki zawierającej sześć tysięcy dokumentów nie ma śladu po tym rzekomym pamiętniku, a rosyjska historyczka sztuki uważa, że to obrzydliwy fejk i świństwo. W Rosji to kuriozum wydało wydawnictwo Jauza-Press, które ma już na koncie podobne hece ale takie obyczaje są tam nagminne i nie podpadają pod żaden paragraf. Autorka pisze, że podobne „bestsellery” (np. jakiś czas temu recenzowaną przeze mnie „Rosję Breżniewa”, wobec której również byłem dość sceptyczny) to chłam preparowany na potrzeby Putinowskiego imperium – pytanie tylko, czemu „Bellona” przykłada do tego rękę. Odpowiedź prezesa tego wydawnictwa wywołuje ciarki na plecach: otóż pisze on, że wydał ten tytuł w dobrej wierze – i to można jeszcze przeboleć ale jak zareagować na stwierdzenie, że takie podróby to często intelektualna gra autora i wydawcy z czytelnikiem? Owszem, ale grą autora może być „Kod Leonarda da Vinci”, gdzie wiemy, że mamy do czynienia ze sprawną bajeczką, a nie wspomnienia udające autentyki i rzekomo naukowe dowody propagandowych bzdur. A może chodzi w tej książce o podsycenie niesłabnącej popularności Stalina w Rosji, gdzie znajduje się on bodajże na drugim miejscu w rankingu na najlepszych władców? A jeśli tak, to czemu ma służyć ta książka w Polsce? Na szczęście jestem jedyną osobą, która oceniła tego gniota i niech tak zostanie.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: