Łowca fortun
„…Jego plany tak pięknie się układały, tak cholernie pięknie, a teraz ona zamierzała to zniszczyć. Nienawiść narodziła się w nim i wypełniła go całego, wykrzywiając mu twarz bolesnym skurczem. Nic nie szkodzi; światła były zgaszone. A ona dalej łkała cichutko, czuł jej policzek na piersi, czuł jej piekące łzy i palący oddech. Miał ochotę odepchnąć ją od siebie”[1].
Ira Levin jest znany przede wszystkim jako autor kultowego „Dziecka Rosemary”, którą to powieść zekranizował Roman Polański. Ja jednak zawarłem znajomość z tym pisarzem jako nastolatek, sięgając po jego debiutancką powieść – „Pocałunek przed śmiercią” z 1953 roku. Były to moje początki zainteresowania thrillerami czy literaturą kryminalną. Pamiętam, że za pierwszym razem ta książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Dziś bez trudu mogłem odtworzyć nie tylko własne emocje, ale także personalia bohaterów czy przebieg fabuły. Trochę obawiałem się powrotu po latach – niepotrzebnie.
Na początku śledzimy większość akcji z perspektywy bezimiennego młodego mężczyzny. Pochodzi on z biednej rodziny i za wszelką cenę chce się wzbogacić. Jest przystojny, inteligentny, ma dużo uroku osobistego. Rozkochuje w sobie piękną i naiwną Dorothy Kingship córką przemysłowca-milionera. Ma zamiar wejść do rodziny – ale wszystko komplikuje ciąża Dorrie. Leo Kingship – wyznający surowe zasady moralne – raczej wyrzekłby się córki niż oddał jej choć centa ze swego majątku.
Bohaterowi nie pozostaje nic innego jak pozbyć się Dorrie. Ale jak to zrobić? Czy morderstwo mogłoby mu ujść na sucho? I co dalej – jak bez niej zdobyć upragniony majątek?
Wydawałoby się, że w czasach, w których thrillery bądź „kryminało-thrillery” – tak podobne do siebie, że aż nudne – okupują większość księgarnianych półek, starsze pozycje z tego gatunku nie mają szans. Tymczasem „Pocałunek przed śmiercią” nadal się broni (tym bardziej jako debiutancka powieść dwudziestokilkulatka). Akcja nie jest sztucznie rozdmuchana (jak często we współczesnych thrillerach), historia ciekawi (z tym w dzisiejszych thrillerach też różnie bywa), całość wciąga i trzyma w napięciu, bohaterowie są interesujący, a wszystko wieńczy zaskakujący epilog. Może jeszcze dodam, że książką zachwycił się Stephen King.
Jeśli ktoś się tu nie popisał, to tylko wydawnictwo (a jest to wydanie pierwsze zmienione, czyli – jak mogę domniemywać – wprowadzono jakieś poprawki). Sporo tu wpadek korektorskich (szczytem szczytów jest zdanie: „Czasami leżąc w łóżku i czytając opisy różnych przypadków, docierała do niego brawura czynu, którego dokonał”[2]). Ponadto na okładce znajduje się streszczenie akcji, która obejmuje 140 stron z 210 – zatem mamy do czynienia z przynajmniej jednym sporym spoilerem. Oczywiście, część treści trzeba zdradzić, ale tu wydawca zdradził za dużo. Szkoda.
Warto sięgnąć po tę powieść i dziś – choć bez czytania blurba.
[1] Ira Levin, „Pocałunek przed śmiercią”, tłum. Beata Bertholdt, Wydawnictwo C&T, 1995, s. 5.
[2] Tamże, s. 63.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.