Dodany: 03.02.2019 19:28|Autor: Marioosh

Książka: Cyrk
MacLean Alistair (pseud. Stuart Ian)

1 osoba poleca ten tekst.

Nijako i mało prawdopodobnie


Bruno Wildermann, światowej sławy artysta cyrkowy, jasnowidz i linoskoczek ze słynnej rodzinnej grupy Orły Ciemności wyjeżdża z cyrkiem, w którym pracuje, na tournée po Europie Wschodniej. Główny cel wyjazdu Bruna jest jednak inny: podczas pobytu w mieście Krau ma przedostać się do położonego w pobliżu ośrodka badawczego Łubian i zdobyć dokumentację dotyczącą produkcji broni opartej na antymaterii. Cyrkowiec, który przed sześciu laty razem z dwoma braćmi zbiegł do USA, ma wystarczający powód, by współpracować z CIA – jego żona została zamordowana, a rodzice i pozostali bracia aresztowani przez służbę bezpieczeństwa. Wildermann ma dostać się do Łubianu idąc, niczym po linie w cyrku, po linii wysokiego napięcia doprowadzającej prąd z oddalonej o 300 metrów elektrowni.

Alistair MacLean w latach siedemdziesiątych pisał już tylko książki kiepskie, złe lub bardzo złe, ta, niestety, nie jest wyjątkiem. Intryga nie jest jeszcze taka zła, ale całość pali jej nieprawdopodobieństwo; autor chyba uwierzył w to, że jego czytelnicy łykną wszystko, nawet to, że do jakiegokolwiek obiektu na terenie NRD można się dostać idąc do niego po kablu energetycznym – jestem pewien, że Stasi na pewno taką możliwość by przewidziała. Rok napisania tej książki jest łatwy do określenia, choćby po opisie głównego bohatera: w swoich klasykach typu "Złote rendez-vous", "48 godzin" czy "Mroczny Krzyżowiec", jest to postać świadoma siły przeciwnika i jednocześnie własnej niedoskonałości; tutaj mamy najsłynniejszego na świecie akrobatę całkowicie pewnego i przekonanego o powodzeniu swojego zadania. Jest tutaj większość typowych elementów książek MacLeana: wrogie otoczenie, zdrajca we własnych szeregach i lekko rozwijający się romans kończący się rychłym ślubem; ale jest to wszystko jakieś nijakie. A na dodatek autor jest trochę na bakier z geografią: miasto Krau znajduje się na północny-zachód od stolicy kraju – nie jest powiedziane jakiego, ale przypuszczam, że chodzi o NRD – a tymczasem piętnaście kilometrów od niego leży miejscowość – uwaga, to nie literówka! - Kolszuki. Akcent polski pojawia się zresztą jeszcze jeden: człowiek instalujący podsłuchy otrzymywał paczki z Gdyni. Książka może więc chyba tylko zainteresować tropicieli wszystkiego, co polskie; pozostali bez żalu mogą ją sobie odpuścić.

Recenzja nie podlegała korekcie redaktorów BiblioNETki.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 272
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: