Wielkie emocje i wielki wstyd
Miłość w czasach zarazy (
García Márquez Gabriel)
Kiedy otworzyłem zakładkę prezentującą "Miłość w czasach zarazy", byłem zaszokowany informacją "Nie czytałem". Jak to? Ile razy? Pierwszy raz po angielsku. Już wtedy dech mi zaparło. Po raz drugi po polsku. Jeszcze silniejsze emocje, bo takiego przekładu to ze świecą szukać. Uwielbiam Cię, Carlosie!!! Potem był kolejny raz, tym razem audio w wykonaniu Machalicy. Nie zawiodłem się, ba niekiedy współczułem aktorowi, bo tekst najeżony jest takimi trudnościami, że niekiedy brakowało mu tchu. I teraz po raz czwarty. Tym razem główny wątek odpłyną na drugi plan, a uwagę skupiłem na tle, czyli na życiu. I doszedłem do głębokiego przekonania, ze jest o powieść o nas. Niczym się nie różnimy, mamy taki sam, chociaż skrywany temperament, te same grzechy i tajemnice, te same żądze.
To, że w karaibskim miasteczku aż kipi od emocji podlewanych piekielnym upałem i deszczem, nie przeszkadza przenosić obrazów emocji na zalany styczniowym kapuśniakiem Wolsztyn. Tu piszę, bo tu mnie rzucił dzisiaj los.
To jest mistrzostwo talentu, iskry bożej, daru, by oddać na kilkuset stronach życie ze wszystkimi wzlotami i upadkami, z przeciętnością i bogactwem prowincjonalnej dziury, która chce być wielka. I czym takie miasteczko różni się od Radomia, Pleszewa czy Muszyny? Przecież i tu i tam wszyscy o wszystkich wiedzą, plotkują, tworzą mity. Tyle tylko, że Marquez był pierwszy, któremu dar ofiarował możliwość przelania tego niezwykłego strumienia energii ludzkiej na papier.
Czytajcie, czytajcie, czytajcie; piszcie, piszcie, piszcie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.