Dodany: 18.12.2018 11:16|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Nieważne, czy było, czy się przyśniło


Recenzent: Dorota Tukaj

Amerykanie mają lepiej; podobnie, jak wcześniej „1Q84”, również i „Śmierć Komandora” wydano u nich w jednym woluminie, w związku z czym nie musieli czekać kilku tygodni na możliwość odkrycia, co się będzie działo, gdy już Wataru Menshiki odbierze gotowy portret, a na miejscu dla modela zasiądzie Marie Akikawa. U nas, tak jak w ojczyźnie autora, powieść została podzielona na dwa tomy; jak się okazuje, odstęp czasowy między wydaniem jednego i drugiego w zasadzie nie zaburza czytelniczych wrażeń. Doskonale pamiętamy koleje losu narratora (któremu, jak i w paru innych powieściach, autor nie nadał imienia ani nazwiska): okres stabilizacji materialnej, za którą nasz X musiał płacić częściowym wyrzeczeniem się swojej twórczej indywidualności; rozstanie z Yuzu; bezcelową wędrówkę po nieznanych dotąd miejscowościach, podczas której zapada mu w pamięć postać mężczyzny jeżdżącego białym subaru foresterem; nieoczekiwany dar losu w postaci możliwości wynajęcia willi, wcześniej należącej do bardzo znanego artysty; odnalezienie na strychu nieznanego nikomu obrazu starego mistrza; zawarcie znajomości z potencjalnym klientem i zarazem sąsiadem Menshikim; seria tajemniczych zjawisk, spośród których najmniej dziwnym jest odkrycie na terenie posiadłości dołu o nieznanym przeznaczeniu… Jeśli coś zdążyło nam uciec z pamięci, to co najwyżej kolejność, w jakiej X relacjonował swoje przeżycia (czy wcześniej wspomniał o swej podróży-ucieczce, czy o decydującej rozmowie z Yuzu? O obecnej kochance czy o kobiecie z motelu?), ta jednak zupełnie nie wpływa na następujący później bieg wydarzeń. A z pewnością pozostało w nas wrażenie obcowania z nieco odrealnioną rzeczywistością, w której idea potrafi się zmaterializować w ludzkim (a w każdym razie humanoidalnym) ciele, przedmioty mogą niepostrzeżenie pojawiać się i znikać, a głosy – egzystować niezależnie od swoich właścicieli. I nawet nas to szczególnie nie zdziwiło, bo przecież byliśmy już tam, w tym dziwnie odkształconym świecie, śledząc na przykład perypetie bohatera „owczej” trylogii…

Druga część „Śmierci Komandora” jeszcze silniej tchnie tą aurą niesamowitości, choć początkowo zdaje się, że wszystko rozwija się w zupełnie naturalny sposób. Menshiki, niby to przypadkiem odwiedziwszy narratora, gdy ten zaczyna malowanie portretu Marie, poznaje dziewczynę i jej ciotkę Shōko. Bystra nastolatka domyśla się, że sąsiad nie jest wobec nich całkiem szczery, że skrywa jakąś tajemnicę. Tego X nie może jej wyjawić, więc próbuje sama dociec prawdy. On zaś stara się rozwikłać związek pomiędzy „Śmiercią Komandora” a wydarzeniami z młodości sędziwego mistrza. Masahiko zdradza przyjacielowi, co wie o przeszłości ojca… a przy okazji informuje go o pewnych faktach dotyczących jego byłej żony. Niby nie powinno to być takie zdumiewające, ale jednak jest, przynajmniej w świetle tego, co X odtwarza w pamięci na podstawie swoich notatek. A to dopiero początek kolejnej serii wyjątkowych zdarzeń, spośród których realne są na pewno dwa: Marie wychodzi do szkoły i znika bez śladu, a X jedzie z Masahikiem odwiedzić w domu opieki w Izu jego ojca, którego dni zdają się policzone. To, co dzieje się dalej, momentami ma taki charakter, że czytelnik może się zastanawiać, czy przypadkiem nie pomylił książek i zamiast we współczesnej Japonii, nie znalazł się w jakiejś zmyślonej krainie w rodzaju tej, do której trafiła niejaka Alicja, wpadłszy do króliczej nory. A kiedy już się utwierdzi w mniemaniu, że jednak pozostał we właściwej rzeczywistości, znów zaczyna domniemywać, czy autor przypadkiem niechcący nie wykreślił z rękopisu zdania, w którym ujawnia, że to wszystko się bohaterowi przyśniło.

Kogoś, kto nie lubi takiego pomieszania realności z metafizyką, gotowa ta lektura porządnie poirytować; ale z drugiej strony, podobne zaskoczenie może się przytrafić jedynie czytelnikowi, który do tej pory o Murakamim nic nie wiedział, bo jeśliby czytał o jego twórczości w prasie czy w internecie, musiałby się zorientować, że nie brak w niej realizmu magicznego. A jeśli sięgamy po „Śmierć Komandora” z pełną świadomością tego, co w niej możemy napotkać, pozostaje nam już tylko się delektować – jeśli nie wyobraźnią autora, pozwalającą jego bohaterom przekraczać granice światów, to umiejętnością budowania nastroju, wzbudzania emocji, zaciekawiania (chociażby niesztampowymi tytułami rozdziałów, które – jak się pewnie zorientowaliśmy – stanowią cytaty czy to z myśli narratora, czy z wypowiedzi innych postaci), żonglowania odniesieniami do najrozmaitszych tekstów kultury (w tym przypadku przede wszystkim muzyki klasycznej, zwłaszcza operowej, i klasyki rosyjskiej powieści). I nawet jeśli na końcu pewne sprawy pozostaną nadal niewyjaśnione, i tak będziemy usatysfakcjonowani, bo on tak ładnie, tak przekonująco opowiada!


Tytuł: Śmierć Komandora: Metafora się zmienia
Autor: Haruki Murakami
Tłumaczenie: Anna Zielińska-Elliott
Wydawnictwo: Muza SA 2018
Liczba stron: 480

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 848
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: