Dodany: 01.12.2018 22:39|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

Czytatka-remanentka XI 18


Tym razem udało mi się nawet w czytatce napisać trochę obszerniej o listopadowych lekturach:

Zadziwiający Maurycy i jego uczone szczury (Pratchett Terry) (6)
Jeśli się wie, że ulubiony autor nic już nie napisze, dobrze jest sobie zostawić nieczytany chociaż jeden jego utwór, po który się sięgnie, kiedy człowieka najdzie potrzeba serca. Nie licząc didaskaliów w rodzaju map, terminarzy i przewodników, został mi już tylko jeden jedyny „Zadziwiający Maurycy…”. Bez Rincewinda, bez Niani Ogg, za to z jednym nadzwyczajnym kotem (zresztą który kot w Świecie Dysku jest taki całkiem zwyczajny?) i gromadką co najmniej równie nadzwyczajnych szczurów. Że niby dla dzieci? No, niekoniecznie; mam wrażenie, że o wiele więcej zyska na tej lekturze Dorosły-Który-Ma-w-Sobie-Trochę-Dziecka, niż rzeczywiste dziecko. Mając dziesięć czy dwanaście lat, zbyt mało zna się życie i literaturę, żeby docenić wszystkie te aluzje i alegorie, poukrywane pod baśniowo-komediowym sztafażem. Parę dekad później niemal każdy wers, a na pewno każdą scenę każdej opowieści Sir Terry’ego odczytuje się podwójnie, doznając uczucia, że ten niezwykły, zadziwiający człowiek wiedział o świecie i ludziach wszystko. A w każdym razie wszystko, czego trzeba, żeby czytelnika pochłaniającego opowieść o gadającym kocie, takichże szczurach i parze tylko trochę niezwykłych dzieciaków skłonić do refleksji na najrozmaitsze tematy: od roli mitów i archetypów w literaturze, po gorzkie stwierdzenia, że w historii ludzkości właściwie wszystko – a bardziej to złe niż to dobre – nieustannie się powtarza, zmieniając tylko zewnętrzną szatę, oraz, że okrutne naszym zdaniem zachowania zwierząt przynajmniej usprawiedliwia instynkt, natomiast okrutnych, wrednych zachowań człowieka nie usprawiedliwia nic…
Najgorsze jest to, że po takiej lekturze każda inna może się wydać słabsza, mniej wyrazista, mniej poruszająca (chyba, żeby sobie zrobić powtórkę z któregoś przeczytanego wcześniej tomu „Świata Dysku”, ale jak, skoro czeka w kolejce kilkadziesiąt tytułów, z których część wypadałoby w miarę szybko oddać?...).

Po pierwsze dla pieniędzy (Evanovich Janet (pseud. Hall Steffie)) (4); Po drugie dla forsy (Evanovich Janet (pseud. Hall Steffie)) (4)
Normalnie bym po taką książkę nawet nie próbowała sięgać. To „polowanie na faceta” w tytule, i jeszcze ta okładkowa ilustracja z piękną niewiastą w dosyć dopasowanym stroju, która z filuternym uśmieszkiem zerka na trzymane w ręce kajdanki... no, ratunku! Jakieś skrzyżowanie Bridget Jones z „aniołkiem Charliego”? Jednakowoż potrzeba bywa matką nie tylko wynalazków, ale i czytelniczych zaskoczeń, a bez wątpienia znajdowałam się w potrzebie, poszukując literatury zawierającej wzmianki o przedmiocie przygotowywanego przeze mnie konkursu. A ponieważ nie mam w zwyczaju wstawiać do konkursu fragmentów z książek, których nie oceniłam, jedynym wyjściem było wypożyczenie i przeczytanie stosownej pozycji. Życzliwa dusza dostarczyła, a ja postanowiłam się zmusić do lektury, byle ją jak najszybciej mieć za sobą. Zmuszałam się jednak tylko przez kilka pierwszych stron. Dalej, z lekka rozbawiona, czytałam już bez presji konieczności, a wręcz przeciwnie, nawet z pewną przyjemnością. Łowczyni nagród Stephanie Plum (ten zawód to coś pomiędzy prywatnym detektywem a policjantem, z tą różnicą, że jego przedstawiciel na własną rękę tropi i doprowadza do stosownych organów osoby uchylające się od odpowiedzialności prawnej pomimo poręczenia) okazała się postacią na tyle sympatyczną, a jej przygody – choć momentami rzeczywiście nieco odjechane – na tyle nieprzekraczającymi granic mojej tolerancji, że nie odczułam szczególnego dyskomfortu, śledząc jej perypetie. A właściwie nie tylko jej, ale też niejakiego Josepha Morellego (prywatnie znajomego Stephanie z dzieciństwa, niezbyt dobrze przez nią wspominanego, a służbowo – policjanta z „obyczajówki”, który ma być jej pierwszym ... podopiecznym? ) i babci Mazurowej, postaci dość groteskowej, przy czym niepozbawionej swoistego wdzięku. Rzeczona babcia jest z pochodzenia Węgierką; o świętej pamięci dziadku narratorka co prawda niewiele wspomina, ale trudno sobie wyobrazić, by z takim nazwiskiem przybył skądinąd, niż znad Wisły, podobnie jak sporo innych postaci (Ziggy Kulesza, Betty Kuchta, Zarembowie, Gus Dembrowski, pani Wolesky). Prawdopodobieństwa w tych wszystkich zwariowanych historiach mniej więcej tyle, co w opowieściach pióra Joanny Chmielewskiej, humoru także, z tym, że miejscami nieco mniej subtelnego (satyryczny portret zbiorowy mieszkańców dzielnic imigranckich bardzo udany; zberezieństwa – rozmaicie); strona stylistyczno-językowa całkiem zadowalająca, nad szczegółami autorka też raczej panuje (na razie przyłapałam ją na jednej nieścisłości: kuzyn Vinnie w pierwszym tomie miał „metr siedemdziesiąt bez butów na grubej podeszwie”, w drugim „nie wyglądał na swoje metr osiemdziesiąt, bo nieustannie się garbił”). Skutkiem było połknięcie dwóch pierwszych tomów serii w półtora dnia i częściowe zaspokojenie apetytu na rozrywkowe, choć mniej ambitne czytadła.

Ja, deprawator (Hen Józef (właśc. Cukier Józef Henryk)) (5)
Najnowszy tom dziennika nestora polskich prozaików w porównaniu z poprzednimi jest chyba nieco bardziej zaangażowany politycznie (ale też, zważywszy na osobę autora, trudno się temu dziwić) i bardziej skupiony na kwestiach związanych z recepcją twórczości autora przez krytyków, znajomych i zwykłych czytelników, co przynajmniej tych ostatnich może wpędzić w lekkie wyrzuty sumienia (jasne, cudownie by było, gdyby każdy przeczytał i pochwalił wszystko, co wyszło spod pióra lubianego pisarza, ale przecież literatury wartej zainteresowania jest takie mnóstwo)… Ale wciąż imponuje spójnością, jasnością myśli, trafnością refleksji, obfitością odnotowywanych lektur (w dużej części czytanych w oryginale), i wreszcie nieustająco piękną polszczyzną.

Tłumaczenie poezji - negocjowanie wyobraźni (< praca zbiorowa / wielu autorów >) (4)
Garść prac poświęconych różnym aspektom przekładu poezji, w większości na przykładzie określonego utworu/autora. Trzeba się trochę namęczyć, żeby spomiędzy fachowych zdań wyłowić przydatne w praktyce uwagi, co nie znaczy, że nie warto.

Kobieta, którą pokochał Marszałek: Opowieść o Oli Piłsudskiej (Droga Katarzyna) (4)
Sięgając po tę książkę zaraz po przeczytaniu „Kobiet niepokornych”, których jedną z głównych bohaterek była Aleksandra Szczerbińska, później Piłsudska, byłam świadoma, że pewne szczegóły biograficzne i historyczne będą się powtarzać. Ale o ile pierwsza z lektur to publikacja typowo popularnonaukowa, o tyle druga podaje te same informacje w formie zbeletryzowanej, stosunkowo lekkiej. Byłaby dobra dla młodych czytelników – zwłaszcza płci żeńskiej – zainteresowanych historią Polski w minionym stuleciu, początkujących, ale już na tyle zorientowanych w temacie, żeby nie przyswoić sobie błędnej nazwy formacji, która rozpoczęła drogę do niepodległości wymarszem z krakowskich Oleandrów (była to bez wątpienia Pierwsza Kompania – a nie Brygada – Kadrowa; pewnie to zwykłe przejęzyczenie, bo dalej autorka podaje już poprawną nazwę, jednakże na etapie redakcji tego rodzaju błąd należało wypatrzeć i usunąć).

Mocne uderzenie (Ćwirlej Ryszard) (4,5)
Kryminał na poprawę humoru? Jeśli to seria o poznańskich policjantach, to zdecydowanie tak. Przynajmniej dla człowieka, który połowę swojego życia przeżył w opisywanych czasach. Nie sposób się nie uśmiechnąć, widząc te doskonale odmalowane scenki rodzajowe z kolejek, miejsc nielegalnego wyszynku, miejskich targowisk, dworców kolejowych, komisariatów milicji, a w „Mocnym uderzeniu” także z legendarnego festiwalu w Jarocinie, który w tej powieści jest sceną zbrodni. Podobnie trudno powstrzymać uśmiech przy scenach z udziałem najlepiej skarykaturowanych postaci – czy to rozmaitych osobników z półświatka, czy przedstawicieli Milicji Obywatelskiej z gatunku tych, którzy dali asumpt do powstania powszechnie opowiadanych dowcipów o milicjantach (tu oczywiście prym wiedzie niepokonany i najwyraźniej odporny na długoterminowe toksyczne działania alkoholu Teoś Olkiewicz). Dla zachowania proporcji są i bohaterowie ewidentnie sympatyczni, jak młody Blaszkowski, i neutralni, jak pułkownik Żyto, i odrażający, jak esbek Galaś. Intryga pomysłowa, mimo paru dłużyzn trzymająca w napięciu i byłaby nawet piątka, gdyby autor nie miał skłonności do powtarzania tych samych informacji (niedotyczących śledztwa, lecz spraw prywatnych bohaterów) – np. w trzech różnych miejscach, co prawda nieco różnymi słowami, niemniej jednak niepotrzebnie.

Etykieta japońska (Mente Boye Lafayette de, Botting Geoff) (4)
Wprowadzenie w japoński savoir-vivre – jak się zdaje, głównie z myślą o osobach, które wybiorą się do Japonii w sprawach biznesowych/ zawodowych, chociaż i dla zwykłego turysty też się coś przydatnego znajdzie. Albo dla kogoś, kto wprawdzie nie ma zamiaru tego kraju odwiedzać, ale lubi poznawać zwyczaje panujące gdzie indziej. Napisane dość sucho, ale rzeczowo i klarownie.




(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 938
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: Aquilla 01.12.2018 23:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Tym razem udało mi się na... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ech - przypomniałaś mi, że leżą tak sobie u mnie dwa ostatnie Pratchetty i nie mogę się za nie zabrać, bo jak to tak, że po nich już nic nie będzie :(
Użytkownik: Marylek 02.12.2018 09:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Tym razem udało mi się na... | dot59Opiekun BiblioNETki
(zresztą który kot w Świecie Dysku jest taki całkiem zwyczajny?)

A który jest "całkiem zwyczajny" w naszym świecie? Pojecie "zwyczajny kot". to wszak oksymoron! ;)

Tez mi przypomniałaś, że tego ostatniego wciąż nie przeczytałam...
Użytkownik: Kuba Grom 08.12.2018 02:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Tym razem udało mi się na... | dot59Opiekun BiblioNETki
A w jakim tłumaczeniu czytałaś Maurycego? Ponoć są duże różnice między "uczonymi szczurami" a "edukowanymi gryzoniami".
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.12.2018 08:14 napisał(a):
Odpowiedź na: A w jakim tłumaczeniu czy... | Kuba Grom
Cholewy, bo wszystkie inne Pratchetty mam w jego przekładzie, to i "Maurycego" kupiłam do kompletu. Mistrz, moim zdaniem.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: