Dodany: 23.10.2018 09:13|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Służące do wszystkiego
Kuciel-Frydryszak Joanna

Jak Wiktusie i Marcinowe zarabiały na kawałek chleba


Recenzuje: Dorota Tukaj


Większość obecnie zaludniającej Polskę populacji urodziła się w epoce, w której pojęcie służby domowej nie istniało; jedynie przedstawiciele pokolenia 70+, o ile akurat mieli to szczęście wywodzić się z tzw. klas uprzywilejowanych, mogą z dzieciństwa pamiętać jedną lub więcej osób płci żeńskiej, zamieszkujących pod tym samym dachem, spędzających z rodziną niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę, a jednak do niej nienależących. „Panny służące”, „kucharcie”, pokojówki, niańki; Wiktusie, Pelasie, Marysie albo, jeśli przed pójściem na służbę zdążyły zmienić stan cywilny, Bazylowe, Michałowe czy Walentowe. Kobiety, które od zarania nowoczesnej Europy spełniały tę samą rolę, co wcześniej niewolnice (pobierając za to wprawdzie – na ogół skromne – wynagrodzenie i mogąc z własnej woli odejść z „obowiązku”, ale w zamian w trakcie jego trwania nie mając praktycznie prawa do życia osobistego): dbały o to, by „państwo”, zajęci pracą zarobkową lub tylko korzystaniem z odziedziczonych dóbr, nie wiedzieli, co to codzienny mozół: pranie, prasowanie, zmywanie naczyń, czyszczenie butów, mycie okien i podłóg, opieka nad dziećmi, zakupy, ba, nawet czasem czesanie i ubieranie! Dziś zdaje nam się to wręcz niemożliwe; nastoletnia bohaterka wydanej w latach 60. powieści fantastyczno-przygodowej Marii Krüger „Godzina pąsowej róży”, cofnąwszy się w czasie w epokę swoich pradziadków, doznaje szoku, dowiadując się, że do szkoły ma ją odprowadzać służąca, która w dodatku będzie niosła jej książki…

Ale przecież przez poprzednich kilkaset lat było to normą; nikt nie podawał w wątpliwość tezy, że „świat dzieli się na panów oraz na tych, którzy im służą”[1], a gdyby nawet ktoś miał taki zamiar, kapłani profilaktycznie napominali: to „Bóg tak rozporządził, abyś w tak niskim stanie pracowała na kawałek chleba”[2]. Dobrze jeszcze, gdy ów kawałek był dostatecznie duży i sycący, by pokrzepić ciało zmęczone kilkunastogodzinną pracą (służące najczęściej musiały się zrywać skoro świt, by rozpalić w piecach i przygotować dla państwa śniadanie, a kładły się, gdy wszyscy inni domownicy już spali, a więc nierzadko po północy, w ciągu dnia mając ledwie kwadrans czy dwa wytchnienia), ale nie wszyscy państwo bywali szczodrzy, trafiały się też domy, w których porcje dla służby wydzielano nader skąpo. Jeśli nawet zadbano o żołądek, to z resztą elementarnych potrzeb różnie bywało. Wielu chlebodawców nie przejmowało się brakiem oddzielnego kąta dla służącej – mogła wszak sypiać w kuchni na rozkładanym łóżku, tamże w kuferku trzymać swoje skromne mienie i uskuteczniać codzienne ablucje (wierząc, że „pani pozwoli jej pewno zamknąć drzwi od kuchni na klucz na 10 minut”[3]), a jeśli państwo byli dość wielkoduszni, to nawet czasem pozwalali skorzystać z łazienki, kąpiąc się „na końcu, w wodzie pozostałej po kąpieli domowników”[4]. Niektórym domownikom rozstawione w kuchni na noc łóżko Rózi czy Hanki nie tylko nie przeszkadzało, ale wręcz stwarzało doskonałą sposobność, by pokosztować (za darmo) zakazanego owocu; jak się najczęściej takie sytuacje kończyły, doskonale wiemy, bo historia opisana przez Gabrielę Zapolską w „Moralności pani Dulskiej” nie była wymysłem, a wręcz przeciwnie, odzwierciedleniem nader często spotykanej rzeczywistości. Do rzadkości nie należało pozbawianie nowo zatrudnianej dziewczyny własnego imienia („bo mecenasowa na górze ma już Marysię, więc będziesz Zosią”[5], pogardliwe wypowiadanie się o niej w jej obecności, przezwiska, poszturchiwania, zwalnianie z pracy za błahostki. Oddalano służącą również wtedy, gdy zapadła na zdrowiu lub postarzała się na tyle, że nie była już w stanie wypełniać swoich obowiązków. Nieliczne były domy, w których – jak Marcinowa zatrudniona u warszawskich księgarzy Mortkowiczów – mogła dożyć końca swych dni, otoczona troską domowników niczym rodzona babunia.

Oczywiście, nie jest to tak, że całą winą za nieprawidłowe relacje państwa i służby należy obarczać tych pierwszych; jak w każdym stosunku pracy i w każdej epoce, trafiali się chlebodawcy z kulturą, sercem i duszą, u których służąca, raz się zatrudniwszy, nie bywała zwalniana ani sama nie odchodziła, póki śmierć jej z nimi nie rozłączyła, ale też trafiały się pracownice leniwe, niechlujne, pyskate, wynoszące z domu sekrety swoich chlebodawców albo… cenne przedmioty. Jednak państwo mieli po swojej stronie prawo i obyczaj, więc łatwiej im było ukarać winowajczynię, za to jeśli to oni służącą pokrzywdzili, nie było nikogo, kto by w jej obronie stanął…

O tym wszystkim barwnie i wyraziście opowiada Joanna Kuciel-Frydryszak, znana czytelnikom z opublikowanych w ostatnich latach biografii Antoniego Słonimskiego i Kazimiery Iłłakowiczówny. Pisząc zbiorową biografię polskich służących, wykonała równie, jeśli nie bardziej benedyktyńską pracę, nie tylko sięgając do mnóstwa źródeł pisanych – wspomnień, listów, artykułów prasowych – ale także docierając do ludzi, którzy sami mogli opowiedzieć o relacjach między państwem i sługami w swoim rodzinnym domu czy też o losach swoich protoplastek po opuszczeniu „obowiązku”. Gęsta od faktów opowieść nie staje się ani na chwilę monotonna, do czego przyczynia się i talent narracyjny autorki, i bogaty materiał ilustracyjny, a solidna i ładnie zaprojektowana oprawa sprawia, że aż przyjemnie tę książkę brać do ręki. Jedyne, co można by jeszcze udoskonalić, to staranność korekty, bo jednak parę literówek się jej trafiło (w tym w nazwisku znanej przed wojną autorki poradników gospodarstwa domowego, Marii Ochorowicz-Monatowej). Te jednak nie są na tyle liczne i dokuczliwe, by czytelnikowi w sposób znaczący przeszkadzać w lekturze, po której zakończeniu może on z przekonaniem orzec, że „Służące do wszystkiego” zaliczają się do najlepszych książek historycznych, z jakimi w ostatnich latach miał do czynienia.

[1] Joanna Kuciel-Frydryszak, „Służące do wszystkiego”, Marginesy, 2018, s. 216.
[2] Tamże, s. 216.
[3] Tamże, s. 84.
[4] Tamże, s. 83.
[5] Tamże, s. 12.

Autor: Joanna Kuciel-Frydryszak
Tytuł: Służące do wszystkiego
Wydawnictwo: Marginesy, 2018
Liczba stron: 416


Ocena recenzenta: 5,5/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4306
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: Klosterkeller 19.12.2018 18:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Recenzuje: Dorota Tukaj ... | UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki
Znakomita recenzja książki bardzo emocjonującej, ale też nieco naciąganej.
Użytkownik: misiak297 19.12.2018 18:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Znakomita recenzja książk... | Klosterkeller
Naciąganej? Co masz na myśli?
Użytkownik: ka.ja 19.12.2018 19:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Naciąganej? Co masz na my... | misiak297
Ja też jestem bardzo ciekawa, dlaczego naciaganej, bo co prawda nie jestem ekspertką, ale z literatury zapamiętałam właśnie taki obraz losu służących, jaki pani Kuciel-Frydryszak dokładnie scharakteryzowała.
Użytkownik: Klosterkeller 26.12.2018 19:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja też jestem bardzo ciek... | ka.ja
Być może jesteś ekspertką, ale to w mojej rodzinie zawsze były jakieś służące - choć w pewnych latach, z wiadomych powodów - nazywane były inaczej, np. dziewczyna do dziecka zamiast niania/bona. Część mojej rodziny nadal ma służbę - w USA oraz Irlandii.

To nie jest zła książka, ale mocno tendencyjna i nieco przerysowana.
Użytkownik: ka.ja 26.12.2018 20:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Być może jesteś ekspertką... | Klosterkeller
Wyraźnie napisałam, że ekspertką nie jestem. Myślę, że generalizowanie doświadczeń jednej rodziny nie ma większego sensu. W mojej rodzinie było kilkunastu organistów i kompletnie o niczym to nie świadczy w kwestii liczebności organistów w XIX i XX wieku. Z literatury, zresztą wymienionej w "Służących do wszystkiego" wyłania się dość spójny obraz losu służby.
Użytkownik: Klosterkeller 26.12.2018 19:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Naciąganej? Co masz na my... | misiak297
Tu są opisywane sytuacje raczej wyjątkowe i szczególne. Najczęściej jednak było zupełnie inaczej - służby się nie zauważa. Nie zwraca na nią uwagi nijak.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: