Goodkind po raz szósty i... deja vu
Nadzieja pokonanych (
Goodkind Terry)
Jestem już chyba za stary na to, by tego rodzaju lektura (Lourie mnie zachęca do kontynuacji cyklu, pisząc, że ten tom to będzie znakomity) mną wstrząsnęła. Wystarczy, że doznałem silnych emocji trzy lata temu i trochę później (2015-2016). Czytając o kolejnych losach Richarda, który pobudza ludzi do powstania przez sztukę (skądinąd to bardzo ciekawy pomysł), widziałem to, co przydarzyło mi się i co przeżywałem kilkadziesiąt lat temu, kiedy następowała transformacja.
Czytając o szarych tłumach spieszących do kolejnej odmiany kartek, nadań, zabiegów i strachu. Wszystko to już było w historii, w moim prywatnym życiu i, okazuje się, że nadal będzie. Stąd też moja niższa ocena kolejnego tomu.
Natomiast jest w tej odsłonie przygód Richarda perełka w postaci sztuki i jej zniszczenia. To przemawia do wyobraźni i emocji. Na co dzień się takie gesty i akty nie liczą, ale w pewnych zupełnie niespotykanych okolicznościach są brzemienne w wydarzenia.
Szkoda, że Goodkind nie zmienia sposobu prowadzenia narracji. W szóstym tomie jest tak samo jak w pierwszym: najpierw powoli, jak żółw, ociężale, potem dużo wyjaśnień i powolna akcja, aż na koniec, chyba w dziesięciu ostatnich rozdziałach, wszystko się wydarza, kłębi, pojawia... Tym razem jednak, nie zdarza się nic magicznego. Jest rewolucja i...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.