Dodany: 07.10.2018 18:34|Autor: misiak297

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Kochankowie mojej mamy
Zającówna Janina

9 osób poleca ten tekst.

Chłopiec i matka-alkoholiczka


„Kochankowie mojej mamy” – ten tytuł chyba już bardziej kojarzy się z filmem z udziałem Krystyny Jandy. Tymczasem opublikowany w 1985 roku pierwowzór – powieść Janiny Zającówny (znana również pod tytułem „Mój wielki dzień”) – podobno był bestsellerem. Dziś to już chyba zapomniana pozycja. Sięgnąłem po nią bardziej z przypadku. Nie spodziewałem się czegoś wykraczającego poza czytadło – jakież czekało mnie zaskoczenie!

Narratorem jest jedenastoletni Andrzejek, wychowujący się w rozbitej rodzinie. Obdarzony silnym poczuciem odpowiedzialności – tak charakterystycznym dla wielu dzieci alkoholików – musi się opiekować matką. On – jeszcze dziecko! – przygotowuje jej kąpiele, przynosi kefiry na kaca, wysypuje do zlewu szkodliwe proszki, nawet robi makijaż. Znosi jej kochanków, napady szału. Nie da też powiedzieć na matkę złego słowa – reaguje wtedy agresją, przez co w szkole często wpada w tarapaty. To chłopiec inteligentny, bardzo wrażliwy, nad wiek dojrzały. Przez większość czasu to on w tej parze przyjmuje rolę opiekuna. Między Marią i Andrzejem istnieje silna więź. Matka powtarza mu: „Jesteś jedynym mężczyzną, którego kocham. Tylko ty trzymasz mnie przy życiu”[1]. To sytuacja trochę jak z powieści Ewy Ostrowskiej – podobnie porażających.

Oczywiście Andrzej nie ze swojej winy znalazł się w tak dramatycznej sytuacji. Próbuje się w tym odnaleźć, ale nie zawsze mu to wychodzi. Wszak w tym wszystkim pozostaje dzieckiem – spragnionym ciepła, szukającym zrozumienia, cieszącym się z drobnych przyjemności, takich jak jazda na łyżwach. Jego życie nie jest proste – a sprawy komplikują się jeszcze bardziej.

Zdumiewająco współczesna to książka. Gdyby nie typowo peerelowskie realia, można by ją wziąć za powieść naszych czasów. Inaczej mówiąc, łatwo zapomnieć, kiedy została napisana. To zasługa psychologii postaci. Głos przedwcześnie dojrzałego Andrzeja uderza swoją autentycznością. Poza tym Zającówna udowadnia, że dobrze wie, jak funkcjonuje dziecko w rodzinie alkoholowej i w środowisku (świetnie ukazana jest zarówno znieczulica, jak i bezradność otoczenia). Sceny przedstawiające picie matki są wstrząsające. Tak jak ten świąteczny fragment, w którym Andrzej próbuje obudzić Marię po zakrapianej wigilii:

„Na mamę nawet woda nie podziałała, naciągnęła kołdrę na głowę i chciała spać dalej, ale nie pozwoliłem. Cholera mnie brała na te święta, nie tak je sobie wyobrażałem i nie tak powinny wyglądać.
– Wstawaj! – krzyczałem. – Już druga! Po co tyle piłaś? Wyglądasz jak stara kurwa! (…)
– Kawy mi zrób, kaw – jęknęła.
Oczywiście zrobiłem. Zaparzyłem kawę w tygielku, który kupiłem jej na gwiazdkę. (…)
– Kochanie – tuliła się do mnie. – Nie pozwól mi pić.
– Dobrze – obiecałem – nie pozwolę.
Ale guzik mogłem zrobić. Pani Kaźmierczakowa postawiła butelkę do obiadu.
– Nie trzeba! – protestowałem. – Mamę boli głowa.
– Klin klinem – odrzekła pani Kaźmierczakowa.
– Nie pozwolę! – krzyczałem, zabierając ze stołu kieliszki. Pani Kaźmierczakowa stawiała je z powrotem. Jeden się stłukł.
– Tylko kieliszeczek – popatrzyła na mnie błagalnie mama. (…)
Usiadłem przy mamie i przemawiałem jej do rozsądku. Przy obiedzie rzeczywiście wypiła tylko kieliszeczek, ale potem, jak oglądaliśmy telewizję, nie mogła się powstrzymać, znów piła, nie zważając na moje protesty i krzyki.
Pani Kaźmierczakowa uspokajała mnie swoim dobrotliwym głosem.
– Daj spokój! – mówiła głaszcząc mnie po głowie – to przecież święta. Daj spokój! (…) Dzień i noc powinnaś dziękować Bogu za takiego syna – zwróciła się do mamy.
– Kocham go, kocham – wyszeptała bełkotliwie mama, tuląc się do mnie – oczy miała załzawione i mętne, twarz pozbawioną spoiwa, jakby rozklejoną”[2].

Przy tym wszystkim Zającówna nie osądza bohaterów. Nie ma tu postaci jednoznacznych. Andrzej nie jest chłopcem w pokorze znoszącym los ofiary (choć jego agresję da się psychologicznie usprawiedliwić). Maria w całym swoim nałogu ogromnie kocha syna. Jest kobietą mocno pogubioną, ale też poturbowaną przez życie (życzliwa sąsiadka, Kaźmierczakowa – kolejna świetna kreacja – powie o niej: „dobra kobieta (…) dobra i nieszczęśliwa”[3]). Różne postawy prezentują także kochankowie matki, nauczyciele, dyrektorzy, podopieczni domu dziecka. Nie ma tu sytuacji czarno-białych – i może dlatego ta powieść jest tak poruszająca i uczciwa.

Wbrew tytułowi nie jest to powieść o kochankach matki, a właśnie o matce i synu. O uczeniu się siebie, o miłości i nienawiści. O sytuacjach bez wyjścia. „Kochankowie mojej mamy” mają w sobie pewien uniwersalizm, takie historie rozgrywają się i dziś, a dzieci i dorośli cierpią tak samo. To niesprawiedliwe, że tak mocna, znakomita książka została zapomniana. Pora, aby dać jej drugie czytelnicze życie – jest tego warta.

[1] Janina Zającówna, „Kochankowie mojej mamy”, Oficyna Akapit, 1991, s. 9.
[2] Tamże, s. 92–93.
[3] Tamże, s. 7.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3397
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: joanna.syrenka 13.10.2018 17:42 napisał(a):
Odpowiedź na: „Kochankowie mojej mamy” ... | misiak297
No popatrz, nie wiedziałam, że istnieje też książka! Film bardzo lubię, więc może faktycznie trzeba by wydobyć powieść z lamusa...
Użytkownik: misiak297 13.10.2018 18:15 napisał(a):
Odpowiedź na: No popatrz, nie wiedziała... | joanna.syrenka
Myśmy obejrzeli film - kapitalny. Według mnie to ten rzadki przypadek kiedy książka jest tak samo dobra jak film. Pierwowzór jest bogatszy o parę wątków.
Użytkownik: pierino 18.10.2018 14:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Myśmy obejrzeli film - ka... | misiak297
Jak dla mnie w 99% przypadków film nie dorównuje książce.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: