Życie nie zawsze w ostrogach
Recenzuje: Piotr Kowalik
Mówiąc Grzesiuk, myślę „nie masz cwaniaka nad Warszawiaka”. Obraz Grzesiuka wykreowany przez niego samego w dwóch książkach, „Boso ale w ostrogach” i „Pięć lat kacetu”, utwierdza w tym przekonaniu. Dopiero lektura nowego wydania „Na marginesie życia” daje pełny obraz autora. Wydawnictwo wykonało świetną robotę, uzupełniając poprzednie wydanie o notatki autora wycofane przez cenzurę. Dzięki temu książka jest o sto stron obszerniejsza od pierwszego wydania z 1964 roku.
Grzesiuk był niepokorny, wszystko robił po swojemu, prowadził hulaszczy tryb życia, był bardem Warszawy, kiedy tylko mógł, śpiewał szemrane piosenki, które odchodzą w zapomnienie. Całe szczęście, że są różne stowarzyszenia (np. Gwara Warszawska), które na nowo odkrywają specyficzny język Warszawy i dzielą się nim z każdym, kto chce wiedzieć więcej o folklorze stolicy.
W swojej ostatniej książce Grzesiuk wchodzi w intymną relację z czytelnikiem, pokazuje życie gruźlika od środka, dokładnie opisuje życie w sanatorium, długie rozłąki z rodziną, alkohol w przerwie między turnusami, ale także mnóstwo dobrej zabawy, bo iść trzeba zawsze z głową w górze. Przyznaje, że całe życie przeszedł boso, ale nie zawsze w ostrogach, szedł na kompromisy w kwestii leczenia, aby żyć, słuchał zaleceń lekarzy. Życie go nie rozpieszczało, urodzony w roku, kiedy ojczyzna po odzyskaniu wolności stawała na nogi, w dorosłość wchodził, gdy pierwszemu wolnemu pokoleniu zabrano ją gwałtem, dzieląc na dwie części. W 1940 roku wysłano go na roboty przymusowe, a następnie do obozu koncentracyjnego. Po powrocie okazało się, że jest chory na gruźlicę.
Gruźlica była przez system traktowana jako zło konieczne. Tyrmand pisał o niej w swoim dzienniku „Byłem na pokazie filmowym. Duński film o gruźlikach – podniosły, humanitarny. Co to kogo obchodzi. Mamy własnych gruźlików na kopy, tylko nie robi się o nich filmów. Nie wolno. Komuniści twierdzą, że gruźlica to zagadnienie kapitalizmu. U nas jej nie ma, a jeśli jest to jedynie jako przeklęta spuścizna przeszłości, której godziny są policzone”[1]. Obserwacje Tyrmanda trafiają w punkt, jeżeli idzie o stosunek komunizmu do gruźlików.
Gruźlica to wykluczenie – trudne decyzje, niepewne jutro, szykany w pracy i wykluczenie przez znajomych. Jak zachować opanowanie i trwać w tym stanie, w którym nie wiesz, czy dożyjesz końca miesiąca? Grzesiuka do takiego stanu przyzwyczaiła wojna, bo będąc w obozie, rzadko kiedy snuje się plany na najbliższe lata. Jedyna możliwość to nie tracić rezonu i nie dawać się złym myślom. To robi Grzesiuk, podświadomie wie, że nie można dać się chorobie, nadal jest charakterny, ale nabrał pokory do życia i chce żyć za wszelką cenę. O jego charakterze stanowi rozprawienie się z nałogiem alkoholowym: na jednym z turnusów trafił do pokoju samych abstynentów. Jeden nie pił sześć i pół roku, inny cztery lata, a jeszcze kolejny dwa i pół roku. Zagotował się i zawziął – jak oni nie piją, to ja nie dam rady?! A jak się na coś uparł, to niech się wali i pali.
Gdzie tylko mógł, grał na swoim „drewnie” – tak mówił o swojej bandżoli. Kultywował przedwojenne tradycje warszawskie. Kim był Grzesiuk? To postać legenda. Niepowtarzalny element warszawskiego folkloru, człowiek kochający życie i zabawę, honorowy i charakterny, nietuzinkowy i – jak sam uważał – niezniszczalny. Jednak koniec jego żywota przyszedł za szybko. W wieku 45 lat skończyły się marzenia i plany wydawnicze, przewrotny los zabrał go zbyt wcześnie. Pozostał w pamięci Warszawy, każdy wie o tym, że Grzesiuk przeszedł życie boso i zawsze starał się mieć ostrogi. Głowa nieustannie była w górze, ale nigdy nie miał zadartego nosa. Zanuć czasem, myśląc o Grzesiuku: „Nie masz cwaniaka...”.
[1] Leopold Tyrmand, „Dziennik 1954”, wyd. MG, 2015, s. 24–25.
Autor: Stanisław Grzesiuk
Tytuł: Na marginesie życia
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 384
Ocena recenzenta: 5,5/6
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.