Dodany: 03.10.2018 12:54|Autor: dot59
Twórca czy odtwórca?
O najlepszej z moich wrześniowych lektur (dokładnie to sierpniowo-wrześniowych, ale zawsze w bilansie uwzględniam czas zakończenia, a nie rozpoczęcia czytania) udało mi się coś napisać dopiero z parodniowym poślizgiem.
Wiem, że książka zasługuje na uwagę, ale nie wiem, czy zdołam ją zarekomendować czytelnikom niezainteresowanym problematyką przekładu literatury pięknej. Bo ci zainteresowani sięgną po nią wcześniej czy później, tak jak sięgnęli po „Ocalone w tłumaczeniu” Barańczaka. I być może – tak jak ja – skonstatują, że czyta się ją z równą przyjemnością jak tamtą. Różnica tkwi głównie w tym, że gdy chodzi o ocenę pracy innych tłumaczy, Barańczak przeważnie stawiał między kilkoma różnymi przekładami znak równości, a jako przeciwwagę dawał swoje własne; Jarniewicz zaś siebie eksponuje znacznie mniej, porównując raczej dzieła kilku osób i wskazując to, które jego zdaniem najpełniej oddaje oryginał (najpełniej – nie zawsze znaczy najwierniej, bo czasem wierność formie wyklucza wierność treści i vice versa). Porównania te nie są, rzecz jasna, celem samym w sobie, lecz służą za przykłady ilustrujące omówienie takiego czy innego problemu, związanego z przekładaniem prozy beletrystycznej lub poezji. Na przykład: czy tłumacz może w przekładanym utworze zmienić konkretne realia (na przykład nazwy roślin)? A uwspółcześnić język, żeby czytelnika nie nękały archaizmy? Jak sobie radzić z przekładaniem zdrobnień na język, w którym praktycznie zdrobnień się nie używa? Po czym odróżnić, czy autor nowego przekładu myślał tak samo, jak autor wcześniejszego, czy z niego ściągał? I w ogóle czemu służą takie nowe przekłady? A sam tłumacz – to artysta, wkładający w kształt przekładanego dzieła niewiele mniej niż autor (ba, pod pewnymi względami może i więcej), czy jedynie rzemieślnik, który winien pracować w tle i pozostawać na jak najdalszym planie?
Dla kogoś, kto w większym lub mniejszym stopniu siedzi w temacie, te rozważania mogą się okazać wręcz bezcennym uzupełnieniem posiadanej wiedzy, a ich lektura ogromną przyjemnością, bo też autor spisał je pięknym, wyrazistym językiem.
Jedyne, co mnie powstrzymało przed wystawieniem maksymalnej oceny, to skłonność autora do używania przymiotnika „tłumacki/odtłumacki”, leksykalnie – analogicznie jak „autorski/ odautorski” – poprawnego i nie dość tego, nie bardzo dającego się czymś lepszym zastąpić, a jednak jakoś wyjątkowo mi zgrzytającego w uszach.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.