Dodany: 01.10.2018 15:40|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

O kapitalistycznej lipie, straconych wątpiach i braku lizolu


Recenzuje: Dorota Tukaj

O ile o Wisławie Szymborskiej od dawna było wiadomo, że jest osobą lubiącą sobie pożartować (i twórczo – o czym świadczą czy to „Rymowanki dla dużych dzieci”, czy niejedna wypowiedź w „Poczcie literackiej” – i prywatnie, co z kolei potwierdzali choćby w prasie rozmaici jej znajomi), o tyle Ewa Lipska kojarzy nam się tylko z poezją całkiem serio, wręcz bardzo poważną, przesyconą gorzkimi refleksjami, delikatnie podszytą – nawet w stosunkowo wczesnym okresie twórczości – nieustającym napomnieniem: memento mori! A że mniej ją, niż swego czasu noblistkę, widać w mediach, nie bardzo też mamy okazję zobaczyć, czy i poza poezją jest osobą pełną powagi i melancholii. Ale nawet jeśli tak, nie musi się to wszak wiązać z brakiem poczucia humoru: historia literatury daje nam sporo przykładów na to, że twórca refleksyjno-liryczny potrafi opuścić swój myślowy przybytek wiecznej zadumy i wręcz tryskać dowcipem, jeśli nie w utworach innej kategorii, to w życiu pozaliterackim. Kolejnego przykładu dostarcza nam opublikowana właśnie korespondencja Ewy Lipskiej i Stanisława Lema.

Gdzie i kiedy się poznali – może na jakichś ówczesnych targach książki, może w poczekalni któregoś z wydawnictw, a może u wspólnych znajomych, o co chyba w krakowskim światku literackim było stosunkowo nietrudno – nie wiemy. Pierwszy z zachowanych listów datowany jest na rok 1983; ona zbliża się wówczas do czterdziestki, on jest trochę po sześćdziesiątce, i, jak można wnioskować z zachowania oficjalnych form („Drogi Panie Stanisławie, Drodzy Państwo”[1]) przy stosunkowo „luźnym” stylu i treści korespondencji, obie rodziny są na etapie serdecznej zażyłości, zmierzającej powoli i skutecznie w stronę przyjaźni; z czasem w nagłówkach pojawią się bardziej poufne apostrofy: „Kochana Ewusiu, luby Władziu”[2] i „Nieustannie kochani Basiu i Staszku”[3], a jeszcze trochę później przejdzie z poetką na „ty” także dwudziestoparoletni Tomasz Lem, studiujący wówczas w Stanach. Będą pisywali do siebie na przestrzeni niespełna dziesięciu lat, podczas których na przemian – najpierw Lem z żoną i synem, a niedługo po ich powrocie Lipska – będą przebywać za granicą. Listy, jak to na owe czasy przystało, będą pracowicie wystukiwane na maszynach (w przypadku Lema nawet przez kalkę, dzięki czemu w jego domowym archiwum oprócz korespondencji otrzymanej zachowa się także i wysłana), pakowane w koperty i ekspediowane pocztą, pokonując dystans niespełna pięciuset kilometrów, dzielących Kraków od Wiednia, w iście ślimaczym tempie, co skłoni poetkę do wysunięcia żartobliwej supozycji, jakoby „list (…) przyjechał dorożką konną. Dorożka jechała bite trzy tygodnie, co świadczy, o tym, iż koń rozpustnik – wpadał po drodze do knajp, zagryzając co nieco”[4]. Postęp wkroczy do tej korespondencji dopiero później, kiedy Tomasz zacznie korzystać z edytora tekstu rewolucyjnego wynalazku Jobsa &Wozniaka; napisane listy będzie jednak musiał drukować, sumiennie dopisując piórem polskie znaki diakrytyczne, i słać za ocean tradycyjną drogą, bo jeszcze trochę wody w Wiśle upłynie, zanim dojdzie do upowszechnienia poczty elektronicznej. Zresztą może i dobrze, bo gdyby już wówczas zamiast listów pisano „e-mailowe komunikaty, które potem lądują w elektronicznym koszu”[5], cóż by nam zostało z tej wymiany myśli między poetką a pisarzem-specjalistą od fantastyki naukowej i młodym adeptem nauk ścisłych?

A tak – możemy się trochę podelektować dowcipem, błyskotliwością i lekkością pióra, widocznymi zwłaszcza u dwojga pierwszych korespondentów, niezależnie od tego, czy piszą o tym, co czytali („Niestety, silna atrofia wyobraźni autora wywołała me poważne przy lekturze rozczarowanie. Liczyłem na ogólną teorię D.[pod tym skrótem kryje się popularny czteroliterowy wulgaryzm – przyp.rec.], na zarys historyczny – a tymczasem zwykła kapitalistyczna lipa”[6]), czy o chorobach („bardzo dużo wątpiów różnych straciłem (…) aż dopiero tu kiedyś dostałem piękny łacińsko-niemiecki opis onej operacyi, kwiat krwistej prozy, można rzec”[7]), codziennych zajęciach („otrzymałam dyplom ukończenia kursu kroju i szycia z wynikiem b.dobrym (…) przeczytałam o kursie na prezesów i dyrektorów i zaczynam się łamać. Może warto być ukończonym prezesem?”[8], niedogodnościach późnopeerelowskiej rzeczywistości („Jawa była niestety śmierdząca, bo zatkały się śmietniki na korytarzach, a poza tym administracja budynku zakomunikowała mi, że nie ma lizolu i śmierdzieć będzie”[9]) czy o polityce („Rolnicy z tęsknoty za komuną urządzają blokady dróg, Miodowicz szaleńczo tryumfuje, a Solidarność solidaryzuje się ze wszystkimi, byle nie z rządem”[10]).

Nie jest tego wiele: sto trzydzieści parę stron, zatem jedynie nieco więcej niż połowa objętości książki, wliczając w to reprodukcje zdjęć i faksymile pierwszych stron niektórych listów. Na resztę składają się: wspomniana wcześniej korespondencja Lipskiej z Lemem juniorem i zapis dwóch jej rozmów z Lemem seniorem, przeprowadzonych już w naszym stuleciu, w ostatnich latach jego życia (z drugą z nich, znacznie obszerniejszą, mieli swego czasu przyjemność się zapoznać czytelnicy „Gazety Wyborczej”. Pierwsza, o tematyce zdecydowanie pozaliterackiej, za to dość wąskiej i specyficznej – mianowicie motoryzacyjnej – z jakiegoś powodu nie trafiła wcześniej do druku. Po cichu wyznam, że gdyby i teraz nie trafiła, wyjściowo by mnie to specjalnie nie zmartwiło, bo rozmowa o cylindrach, przekładniach i sprzęgłach, nawet w wykonaniu tak znamienitych osób, na ogół śmiertelnie mnie nudzi. Ale ponieważ do rozważań technicznych dorzucił Lem parę pysznych anegdotek – na przykład o tym, jak ukrywał w aucie zakazaną w PRL prasę i w jaki sposób, przekroczywszy granicę, wydobywał kontrabandę na światło dzienne – jakoś przebrnęłam przez tych kilkanaście stron, nie tylko nie zasypiając, ale i co jakiś czas uśmiechając się radośnie).

Bardzo to miła lektura, jak zresztą każda, która znanych i podziwianych trochę nam przybliża, ukazując ich z mniej oficjalnej strony. A że przy tym ładnie wydana, tym bardziej warto się skusić.

[1] Ewa Lipska, Stanisław Lem, Tomasz Lem, „Boli tylko, gdy się śmieję”, wyd. Wydawnictwo Literackie 2018, s. 9.
[2] Tamże, s. 115.
[3] Tamże, s. 121.
[4] Tamże, s. 21.
[5] Tamże, s. 7.
[6] Tamże, s. 33.
[7] Tamże, s. 57.
[8] Tamże, s. 44.
[9] Tamże, s. 113.
[10] Tamże, s. 130.


Autorzy: Ewa Lipska, Stanisław Lem, Tomasz Lem
Tytuł: Boli tylko, gdy się śmieję
Wydawca: Wydawnictwo Literackie 2018
Liczba stron: 368

Ocena recenzenta: 5/6




(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 654
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.10.2018 12:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Recenzuje: Dorota Tukaj ... | UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki
Wcięło kawałek tytułu, ale wysłałam z całym :-). Błąd zgłosiłam, mam nadzieję, że zostanie poprawiony.
Użytkownik: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki 04.10.2018 09:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Wcięło kawałek tytułu, al... | dot59Opiekun BiblioNETki
Cały się niestety nie mieści :/
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: