Dodany: 25.09.2018 23:22|Autor: misiak297

Książka: Podróż poślubna
Zającówna Janina

1 osoba poleca ten tekst.

Mordęga poślubna


Lubię te dziwaczne ścieżki, jakimi podążają nasze wybory czytelnicze. Z twórczością Janiny Zającówny nie miałem do czynienia. Wiele lat temu widziałem tylko intrygujący fragment filmu „Kochankowie mojej mamy” i wówczas poznałem nazwisko autorki, ale jakoś nie czułem specjalnej potrzeby, aby zapoznać się z jej twórczością. Wydawało mi się – skąd się biorą takie sądy względem twórczości, której się nie zna? – że tworzy ona literaturę romansową. A jednak, zaintrygowany, teraz postanowiłem dać jej szansę. Liczyłem, że nie dostanę romansu, a powieść psychologiczną. Mój wybór padł na „Podróż poślubną”.

Poznali się przez zgubiony obcas, zakochali się w sobie bardzo szybko i równie szybko pobrali. Tak szybko, że nie zdążyli się poznać, że poślubne rozmowy ich dziwiły, a bliskość krępowała. On, Marek, niespełniony sportowiec, za to obiecujący malarz, artystyczna dusza. Ona, Joanna – świeżo upieczona absolwentka psychologii, która dzięki arcybogatej matce mogła mieć w życiu wszystko – tylko miłości zabrakło. Mężczyzna skoncentrowany na sobie i swojej sztuce, koszmarnie apodyktyczny, a zarazem zachłanny, kontra bezwolna kobieta, za miłość oddająca wszystko walkowerem. Oto nowożeńcy okaleczeni, choć nie zawsze zdający sobie z tego sprawę. Nie, to nie może skończyć się dobrze.

Joanna – dokonująca swoistej spowiedzi – już od początku była na przegranej pozycji w tym związku („Może wszystko było złudzeniem: jego miłość, jego wyznania. Wciąż się w tym gubię, tracę wątek i nic nie rozumiem.”[1]). Kiedy dorastała, miała pewne tęsknoty, chciała zostać aktorką. Jak mówi:

„Aspiracje. Tak, tak, nic o tym nie wiesz, ale właśnie te aspiracje, przewyższające możliwości, spędzały mi sen z powiek, być kimś znaczącym, wyrwać się z tłumu, szare, nijakie życie zmienić w fajerwerk, w wiecznie trwające święto, obnosić po ulicach twarz znaną, niepowtarzalną, jedyną”[2].

Niestety, z planów aktorskich nic nie wyszło. Nagle Marek – zdobywający Joannę szturmem – przywrócił jej wiarę w siebie i swoje możliwości:

„Znowu byłam anonimową postacią, taką jak wszyscy, szarą, nijaką, pozbawioną talentu, głupia gęś (…). Tkwiłam w tej przeciętności jak w gęstej mgle nie różniąc się niczym od innych, w miarę ładna, zdolna i miła, jak setki, tysiące... Dopiero gdy Marek wyłowił mnie z tłumu, uwierzyłam w swoją niepowtarzalność, dopiero wtedy”[3].

Nic dziwnego, że ustępuje Markowi, że poświęca się, że bierze udział w wyniszczających sesjach jako muza. Nagle jej życie staje się tematem sztuki – tylko że ona nie umie rozpoznać siebie w swoich własnych wizerunkach:

„Oplątał mnie siecią pokrętnych linii, kolorów, zjaw i postaci poczętych w jego wyobraźni. Uwięził. W każdym portrecie zostało coś ze mnie, jakaś część mojej radości, uśmiechów, rozgoryczeń i zwątpień. Trzydzieści portretów, a może więcej, na każdym ja: czytam, palę, piszę, zmywam naczynia, czeszę się, maluję oczy, skubię brwi, kąpię się, wkładam szlafrok, wyglądam przez okno... Studium kobiety, studium codzienności... mnogość tytułów, wszystkie dobre i wszystkie fałszywe”[4].


I choć bohaterka początkowo ma wrażenie, że to mężowi wszystko zawdzięcza, że urodziła się przy nim na nowo, jest sobą, dopiero uczy się chodzić, to jednak szybko przestaje czuć się pewnie. Marek to ją odtrąca, to zadusza swoją miłością, to poddaje nadmiernej kontroli, to przestaje ją zauważać. Ona nie potrafi go zrozumieć. Momentami czuje się przy nim „znowu bez twarzy, bez wnętrza, balon napełniony powietrzem, pęknie, gdy się go nakłuje.”[5]. Nie bez znaczenia jest też to, że Joanna nie może też wygrać w zestawieniu ze swoją potężną matką – pełną siły, okrucieństwa, wciąż atrakcyjną i pewną siebie.

Janina Zającówna przedstawia historię trudnego, toksycznego wręcz związku. Bohaterowie są dla siebie ważni, kochają się, ale czy to z własnej niedojrzałości (Marek) czy ze słabości psychicznej (Joanna) nie potrafią ze sobą żyć. Ta kameralna powieść ma w sobie coś bardzo dusznego, chwytającego za gardło. Przypomina o kilka lat wcześniejszą książkę Ewy Ostrowskiej „Między nami niebotyczne góry”, a pod względem formy – nieco starszą „Pestkę” Anki Kowalskiej. Dużo w tym wirtuozerii psychologicznej. „Podróż przedślubna” nie ma w sobie za to nic z banalnego romansu.

Co najważniejsze – jest to powieść mocno niejednoznaczna. Nie wiadomo, jak się skończy. Nie wiadomo, ile w tym wszystkim faktów, a ile interpretacji. Nie wiadomo wreszcie – po ostatniej kartce – czy tak właśnie to się powinno skończyć. Czy to zakończenie – którego oczywiście nie zdradzę – jest szczęśliwe, czy wręcz przeciwnie. Taka książka musi zostać z czytelnikiem – nawet długo po jej odłożeniu.

Cieszę się, że spontanicznie próbowałem przełamać swoje bezzasadne uprzedzenia – i najwyraźniej trafiłem na świetną autorkę prozy psychologicznej – chyba dziś zapomnianą, jakże niesłusznie. Po inne książki Janiny Zającówny sięgnę z równą nadzieją na wyśmienitą lekturę.

[1] Janina Zającówna, „Podroż poślubna”, Hamal Books, 1994, s. 16.
[2] Tamże, s. 38.
[3] Tamże, s. 39.
[4] Tamże, s. 20.
[5] Tamże, s. 41.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 479
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: