Dodany: 03.09.2010 15:49|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Nieszczęśliwi, nienormalni… i genialni


Świeżo nabyta w taniej księgarni pozycja miała poczekać, aż uporam się z pokaźnym stosem „pożyczek”, ale że jedną z tych ostatnich była powieść Virginii Woolf, znajdującej się wśród postaci wyliczonych na okładce „Boskiego szaleństwa”, postanowiłam zerknąć do środka, żeby sprawdzić, czy znajdę coś, czego jeszcze nie wiem o tej pisarce. A skoro już zerknęłam i przeczytałam kilkadziesiąt stron, to czy można było spokojnie odłożyć resztę?

Rzecz okazała się całkiem interesująca, choć może nie do głębi oryginalna, bo większość zawartych tu informacji można znaleźć w biografiach poszczególnych opisywanych postaci - ale te nie zawsze są dostępne, a przy tym przyjęta przez autora taktyka analizy powiązań między życiem i twórczością przedstawicieli różnych dziedzin sztuki a ich problemami psychiatrycznymi obiecywała szersze spojrzenie na temat. Czy autor wybrał akurat najciekawsze życiorysy, można dyskutować: bo dlaczego na przykład jest Rothko, a nie ma Van Gogha, jest Brian Wilson, którego chyba tylko zdeklarowany fan pop-rocka z lat 60. potrafi skojarzyć z konkretnymi utworami, i muzyk jazzowy Charles Mingus, a nie ma Schumanna czy Cobaina? Trudno jednak mieć o to pretensje, bo gdyby chcieć sporządzić systematyczne opracowanie biografii WSZYSTKICH artystów cierpiących na zaburzenia psychiczne, musiałoby chyba powstać dzieło o rozmiarach encyklopedii oksfordzkiej… Skoro zaledwie w krótkim przedziale lat 1945-60 „trudno było znaleźć muzyka jazzowego, który nie byłby uzależniony lub szalony”[1], a w pozostałych grupach twórców statystyki mogą być podobne, to zamiast dziesięciu „historii chorób” musiałyby ich być setki…

Ale nawet przestudiowanie tych kilku przykładów pozwala wyciągnąć pewne wnioski. Po pierwsze, w większości przypadków choroba psychiczna, czy tylko zaburzona osobowość, ujawniała się w kolejnych pokoleniach rodziny, zaś talent danej osoby był raczej wyjątkiem niż regułą. Po drugie, ŻADNA z opisywanych postaci nie miała normalnego dzieciństwa, zawsze unosiło się nad nim widmo jakichś bolesnych czy wstrząsających przeżyć: od braku akceptacji w środowisku rówieśniczym z powodu narodowości, religii, wyglądu czy statusu materialnego, poprzez kardynalne błędy wychowawcze, o których dziś już z pewnością wiemy, że mogą być źródłem problemów psychologicznych (nadopiekuńczość, nadmierne kontrolowanie, przebieranie chłopca za dziewczynkę), przedwczesną śmierć, ucieczkę lub chłód emocjonalny jednego z rodziców, aż po bycie ofiarą czynów dziś kwalifikowanych jako przestępcze (molestowanie/wykorzystywanie seksualne, maltretowanie, faszerowanie środkami psychotropowymi). Po trzecie - najsmutniejsze - dziewięcioro z tych dziesięciorga spotkał marny koniec być może dlatego, że urodzili się za wcześnie. Jedynie Brian Wilson miał tyle szczęścia, że zdołał się załapać na cokolwiek nowocześniejsze metody leczenia. Pozostałych skazał na autodestrukcję stan ówczesnej wiedzy medycznej, nieznającej psychoterapii z prawdziwego zdarzenia, na depresję zalecającej… „leżenie w łóżku”[2], zaś na wszelkie trudniejsze przypadki, niezależnie od rodzaju choroby - elektrowstrząsy. Z drugiej strony, można zadać pytanie, czy wyciszeni i zabezpieczeni przed samymi sobą, byliby jeszcze sobą? Czy Hemingway na esperalu też dostałby Nobla, a Plath po prozaku i terapii małżeńskiej pisałaby tak przejmujące wiersze? Tego się nie dowiemy…

Lektura byłaby jeszcze bardziej satysfakcjonująca, gdyby nie pewien stopień niedbalstwa redaktorsko-korektorskiego. Jeśli autor skądś wygrzebał informację, że Marilyn Monroe „zmarła z powodu przedawkowania leków zaaplikowanych w czopku przeczyszczającym”[3], to ktoś z redaktorów, czy to wydania amerykańskiego, czy polskiego, mógł był pójść po rozum do głowy i zapytać choćby swojego lekarza rodzinnego, czy to możliwe, a wtedy dowiedziałby się, że niekoniecznie - różnica między czopkiem przeczyszczającym a innym lekiem podanym w postaci czopka polega bowiem na tym, że pierwszy powoduje szybkie wydalenie zawartości jelita, drugi zaś, wręcz przeciwnie, ma w jelicie pozostać i wchłonąć się przez jego błonę śluzową (i tak działa wodzian chloralu, dziś już przestarzały lek nasenny, którego nadmiar wykryto pośmiertnie u Monroe).

Każdy, kto pracuje z tekstem anglojęzycznym, powinien już bez konsultanta wiedzieć, że zwłaszcza w USA brzmienie imienia nie zawsze jednoznacznie określa płeć danej osoby, a w razie wątpliwości zajrzeć choćby do Wikipedii; wprawdzie w tekstach podanych tam informacji też się zdarzają błędy, lecz obejrzawszy zdjęcia przy haśle „Cyd Charisse” nie można już mieć wątpliwości, że ten i ów film kręcono nie z „Cydem”[4], lecz z panią/panną Cyd. Zaś zespół zajmujący się redakcją i korektą jakiegokolwiek tekstu nie powinien darzyć nieograniczonym zaufaniem autokorekty Worda, by nie dopuszczać do pojawiania się ozdobników w rodzaju: „skierowanych  g ó w n i e  pod adresem…”[5], „żywiąc się  g ó w n i e  ciastkami…” [6] i „c h o ć  tu, chłopcze”[7], jak też literówek w nazwiskach nieuwzględnianych przez słowniki autokorekty („William  S y r o n”[8]). Zdaję sobie sprawę, że to głos wołającego na puszczy - przecież i tak nie przeczyta tego nikt, kto może w jakikolwiek sposób zmienić stan rzeczy - ale wołać będę. Skoro nikt się nie dziwi, że konsument protestuje przeciw dostępności w handlu bułek z zapieczonym sznurkiem albo butów z obcasami nierównej wysokości, nie powinno też budzić zdziwienia zapotrzebowanie na książki bez „byków”…



----
[1] Jeffrey A. Kottler, „Boskie szaleństwo. Geniusz i psychoza wielkich twórców”, przeł. Joanna Tyczyńska, wyd. Bellona, Warszawa 2007, s. 145.
[2] Tamże, s. 115.
[3] Tamże, s. 228.
[4] Tamże, s. 222.
[5] Tamże, s. 128.
[6] Tamże, s. 256.
[7] Tamże, s. 147.
[8] Tamże, s. 15.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1926
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: koczowniczka 03.08.2013 16:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Świeżo nabyta w taniej ks... | dot59Opiekun BiblioNETki
Mnie ta książka trochę rozczarowała.
Jeśli chodzi o informacje o śmierci Monroe, na str. 7 napisane jest: "Marylin Monroe zabiła się, połykając buteleczkę środków nasennych", a w innym miejscu, że zmarła z powodu przedawkowania leków zaaplikowanych w czopku przeczyszczającym.


Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: