Dodany: 16.09.2018 21:29|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Zmęczeni nie są lepsi


Gdyby nie „Mali bogowie 2”, chyba nie przeczytałabym tej książki, odstręczona podtytułem „O znieczulicy polskich lekarzy”. Oczywiście wspomniane zjawisko wśród lekarzy także występuje, tak jak wśród przedstawicieli każdego zawodu, z definicji obejmującego jakąś formę pomocy ludziom (duchownych, psychologów, policjantów), i wśród wszystkich, którzy teoretycznie mogliby komuś pomóc/ udzielić wsparcia. Ale wbrew pozorom nie jest to takie częste, jak by mógł ów tytuł sugerować, dlatego obawiałam się, że autor poszedł za powszechnym dziś trendem obwiniania lekarzy o wszystko, włącznie z rzadkimi powikłaniami, których wystąpienia nie sposób przewidzieć, czy z problemami wynikającymi z zatajenia przez pacjenta ważnych informacji lub zlekceważenia zaleceń.

Po lekturze drugiej części cyklu medycznego Pawła Reszki zmieniłam zdanie i sięgnęłam także po pierwszą. I już wiem, że „Mali bogowie” to nie atak na lekarzy, tylko chyba pierwsza w Polsce rzetelna próba ukazania prawdy o tym zawodzie. Inni reporterzy przedstawiali tę lepszą jego stronę: satysfakcję związaną z dokonywaniem pionierskich operacji, testowaniem nowatorskich metod leczenia, nauczaniem studentów. Ale polska służba zdrowia („w cudzysłowie, bo my, lekarze, nie lubimy tego określenia”[1]) to nie tylko sławy zajmujące najwyższe stanowiska w renomowanych klinikach. To także ci, którzy całe swoje zawodowe życie spędzają w przychodniach rejonowych i na izbach przyjęć miejskich szpitali. A ich rzekoma znieczulica to najczęściej potworne zmęczenie, pomieszane ze swego rodzaju zesztywnieniem emocji, będącym reakcją obronną organizmu. Zmęczenie nie tyle wysiłkiem fizycznym – choć zwłaszcza w dyscyplinach zabiegowych i on wchodzi w grę – ile ogromnym obciążeniem psychicznym, związanym ze spoczywającą na lekarzu odpowiedzialnością. Jeśli stolarz jedną nogę od krzesła zrobi krótszą o trzy milimetry, klient złoży reklamację i rzemieślnik będzie musiał element wymienić, tracąc własny czas i materiał; tylko tyle. Jeżeli chirurg przyłoży skalpel trzy milimetry bliżej lub dalej, niż trzeba, jego pacjent może wprost ze stołu operacyjnego trafić do kostnicy, w korzystniejszym przypadku stracić nerkę, oko lub władzę w nogach. Wtedy już nic się nie da wymienić na takie samo, tylko nieuszkodzone, w żadnym czasie i za żadne pieniądze. Błąd może popełnić każdy i przy każdej medycznej czynności – zbieraniu wywiadu, badaniu, wypisywaniu recepty, operacji mózgu, opisywaniu zdjęcia, przymrażaniu brodawek – niezależnie od tego, jak mocno przykładał się do nauki, bo też najczęściej błąd nie wynika z niedouczenia, tylko z niewyspania („ciurkiem po dwie, trzy doby (…), siedemnaście permanentnych dyżurów w miesiącu”[2]), z głodu („…czuję, że muszę coś zjeść. Jak nie zjem, to koniec, padnę na pysk. W końcu już szesnasta. Kiedy jadłem? O siódmej?”[3]), z pośpiechu („Piętnaście minut nie wystarcza. (…). W końcu jeśli każdemu będzie chciał wytłumaczyć, to ludzie w kolejce go zabiją, bo czekają, czekają, a lekarz przyjmuje jak ten ślimak. Dostanie ochrzan od szefa, bo co to jest, że kolejka taka długa i ludzie zdenerwowani”[4]), z obawy przed represjami za trwonienie finansów placówki („bo gdy słyszę od ordynatora, że mam nie zlecać, bo dyrekcja później ma pretensję, to co robić?[5]), z tego, że nie najlepiej się myśli z gorączką i zatkanym nosem (a jak tu wziąć zwolnienie, skoro wiadomo, że żaden kolega nie przyjmie dodatkowych 30 czy 50 pacjentów, nie wykona ekstra pięciu zabiegów, bo sam pracuje na granicy wytrzymałości?). I ta świadomość tkwi w każdym lekarzu, niezależnie od specjalności, miejsca pracy, wieku, płci, obywatelstwa (przeczytajcie „Rok interny” Cooka*, „Lekarzy” Gordona, „Będzie bolało” Kaya). Tyle że w jednych krajach jest to głównie rozterka – „czy ja dobrze zrobiłem, czy niedobrze? Czy ktoś tam może umiera?”[6], a w innych, w tym w Polsce, także „blady strach”[7], bo przy każdym niepowodzeniu „ktoś musi być winny i skazany”[8].

Niektórzy przy tym wszystkim popadają w pułapkę konsumpcjonizmu („Skoro tyle pracują, rozwala im się życie osobiste, to niech przynajmniej mają wszystko, co najlepsze”[9]”), inni sięgają po alkohol i leki nasenne na przemian z pobudzającymi. Jeszcze inni jakoś wytrzymują, choć część z nich powinna skorzystać z pomocy kolegów pewnej specjalności („Już na samą myśl o dyżurze i przyjmowaniu pacjentów robi mi się niedobrze”[10]; „ona [pacjentka – przyp. rec.] odebrała mi radość leczenia ludzi. (…) Nie jestem w stanie zaufać pacjentom”[11]), i gdyby mieszkali na przykład w Szwecji, to po taką pomoc by się udali i dostali półroczne zwolnienie na regenerację sił psychicznych. Ale w kraju, gdzie „lepszy zmęczony lekarz [a to znaczy także: wypalony, sfrustrowany, znerwicowany – przyp. rec.], niż żaden”[12], to się nie zdarzy.

Czy taka książka cokolwiek da pacjentom? Choćby ją cała Polska przeczytała, lekarzy od tego nie przybędzie, a obecni w systemie nie zyskają nagle cudownych mocy, które by im pozwalały w ciągu ośmiu godzin perfekcyjnie obsłużyć setkę chorych, równocześnie poprawiając jakość leczenia i skracając kolejki. Ale może ci, którzy przeczytają, zastanowią się chwilę, zanim – czekając w tych kolejkach – warkną: „Jakim prawem pani wychodzi z gabinetu? My czekamy!”[13], zanim, już po wejściu do gabinetu, na pytanie, co im dolega, odpowiedzą: „to nie powinno pani obchodzić, ja chcę skierowanie”[14]. A lekarzowi, niepotraktowanemu przykrymi słowami, łatwiej będzie okazać im zrozumienie i empatię. To tylko tyle, ale może i aż tyle…

[1] Paweł Reszka, „Mali bogowie: O znieczulicy polskich lekarzy”, wyd. Czerwone i Czarne 2017, s. 246.
[2] Tamże, s. 179.
[3] Tamże, s. 19.
[4] Tamże, s. 25.
[5] Tamże, s. 247.
[6] Tamże, s. 282.
[7] Tamże, s. 217.
[8] Tamże, s. 220.
[9] Tamże, s. 284.
[10] Tamże, s. 30.
[11] Tamże, s. 225.
[12] Ze strony internetowej http://www.fakt.pl/pieniadze/finanse/protest-lekarzy-2017-czy-zacznie-brakowac-lekarzy/y37mf0s
[13] Tamże, s. 29.
[14] Tamże, s. 27.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 12424
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 17.09.2018 16:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdyby nie „Mali bogowie 2... | dot59Opiekun BiblioNETki
A, zapomniałam dodać przypis do Cooka; co prawda gdzieś tu już taką informację zamieściłam, ale ładnych parę lat temu i pewnie nie wszyscy wiedzą, a uważam, że warto. Ten tytuł został błędnie przetłumaczony: "Year of the intern" to w rzeczywistości nie "Rok interny", lecz "Rok stażysty".
Użytkownik: Krzysztof 25.10.2018 20:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdyby nie „Mali bogowie 2... | dot59Opiekun BiblioNETki
Tekst i cytaty robią silne wrażenie, Doroto. My, potencjalni pacjenci, spotykając się z przejawami lekceważenia czy małego zainteresowania, powinniśmy pamiętać, że prawda nie zawsze jest zgodna z naszą jej oceną. Także o koniecznych u lekarzy zmianach w reagowaniu na ból, na chorobę u pacjentów. Nie da się utrzymać im zdolności współczucia, empatii, na poziomie spodziewanym i oczekiwanym przez pacjentów. Tego rodzaju zmiany w zachowaniu są obserwowalne w bardzo wielu zawodach, chociaż tutaj budzą emocje dotycząc kłopotów ludzi ze zdrowiem.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 25.10.2018 21:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Tekst i cytaty robią siln... | Krzysztof
Masz rację, a dochodzi jeszcze problem, że coś takiego, jak zdolność empatii, jest piekielnie trudne do obiektywnej oceny. Znam paru lekarzy, o których mogę z przekonaniem powiedzieć, że prócz tego, że są doskonałymi fachowcami, angażują się w sprawę każdego pacjenta, wychodząc ponad to, co leży w ich obowiązku. Dwa czy trzy razy zdarzyło mi się, że chciałam ich komuś polecić, i wpisałam nazwisko do wyszukiwarki, żeby znaleźć telefon do gabinetu/poradni. Jako pierwszy wynik na ogół wyskakuje jeden z portali typu "znany lekarz". I jakież było moje zdumienie, kiedy zajrzałam tam i wśród licznych superlatyw zobaczyłam opinię typu: "dr X jest oschły, nieprzyjemny, patrzy na pacjenta z wyższością"; "prof.Y cały czas mnie zbywała półsłówkami i niczego nie tłumaczyła". No i teraz pytanie, czy oni się zmienili od czasu, kiedy ja z nimi miałam do czynienia, czy też może ta krytykująca osoba miała aż takie wymagania, że nawet oni nie byli w stanie im sprostać? A może akurat jednego bolał ząb, a druga myślała, jak sobie radzi w domu 90-letnia matka?

Tak czy owak, nie zmienia to faktu, że każdy człowiek, czy lekarz, czy nauczyciel, czy urzędnik, jeśli ze względów organizacyjnych jest poddawany presji czasu, czy też presji uzyskania określonych wyników, w konsekwencji doświadcza stresu i prędzej czy później zaczyna się zachowywać jak osaczony szczur. A wbrew pozorom różne czynniki administracyjne narzucają takie nierealne wymagania najczęściej właśnie osobom pracującym z ludźmi - nikt nie zażąda od maszynisty, żeby pociąg z Katowic do Gdyni doprowadził w 5 godzin, za to od lekarza, żeby w ciągu godziny przyjął 10 pacjentów, albo od nauczyciela, żeby na przerwie miał oko na 300 dzieci biegających po korytarzu i odpowiadał za wszystko, co w tym czasie zrobią, owszem.
Użytkownik: Krzysztof 25.10.2018 21:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Masz rację, a dochodzi je... | dot59Opiekun BiblioNETki
Tutaj dotykamy zjawiska, które na pewno ma fachową nazwę wśród psychologów czy socjologów, a które ja czasami nazywam mijaniem się ludzi. We wzajemnym zrozumieniu, w idiotycznych nieporozumieniach, w niewłaściwym ocenianiu intencji. Naszym problemem są nie tyle wygórowane oczekiwania czy pośpiech, ale życie w anonimowym mrowisku. Dobrego znajomego nie ocenimy źle nie zrozumiawszy jego gestu, miny czy słowa, natomiast w takich samych sytuacjach z obcymi skłonni jesteśmy doszukiwać się złej intencji.
Tak, jesteśmy poddawani presji w pracy. Wszyscy albo znaczna większość, i faktycznie mogą się budzić w nas reakcje osaczonego szczura. Doświadczam i ja tej presji, tyle że mimo cięższych fizycznie warunków pracy, psychicznie łatwiej mi niż tym lekarzom, którzy chcieliby zachować swoją empatię i spełnić wymogi pracodawcy.
Są ludzie zazdrośni o zarobki lekarzy, ale ja uważam, że po tak wymagających studiach i wobec konieczności częstych uzupełnień wiedzy, także w związku z odpowiedzialnością w pracy, ich zarobki powinny być duże. Zdecydowanie większe od zarobków takiego hydraulika, który fachu nauczy się w rok czy dwa, a najgorsze, co może go spotkać, to cieknące złącze rur, a przecież nie zawsze tak jest. A ci źli lekarze? Cóż, otrzymanie prawa leczenia ludzi nie uczyni człowieka lepszym, tylko inni mają wobec niego wyższe wymagania. Pytanie, na ile są słuszne i na ile możliwe do spełnienia.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 26.10.2018 16:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Tutaj dotykamy zjawiska, ... | Krzysztof
A oczywiście, że i źli lekarze są, choć mam wrażenie, że jest ich mniej, niżby to wynikało z komentarzy na różnych forach internetowych. Podobnie jak źli księża na przykład. Bo nie każdy ma predyspozycje do każdej pracy, a tymczasem - nie tylko w Polsce, bo o tym pisze także Adam Kay, brytyjski lekarz, który zrezygnował z zawodu tuż przed egzaminem specjalizacyjnym - tych predyspozycji w ogóle się u kandydatów na studia nie sprawdza, wymagając od przyszłych lekarzy za to masy wiedzy teoretycznej np. z fizyki (oczywiście, ona się też może przydać, ale tak naprawdę powinno to polegać raczej na zrozumieniu, niż wykuciu). Do zawodów wymagających bliskiego kontaktu słownego z człowiekiem, jak lekarz, psycholog, duchowny, przed rozpoczęciem nauki powinno się zaliczać test predyspozycji psychicznych - jaką dany człowiek ma wytrzymałość na stres, jaki refleks, jaki stopień empatii i intro-/ekstrawertyzmu, czy ma skłonność do reakcji depresyjnych lub agresywnych, i pewnie jeszcze parę parametrów by się znalazło - a w przypadku medycyny chyba też jednak manualnych (co prawda nie każdy student będzie chirurgiem czy dentystą, ale nawet lekarz rodzinny czasem musi założyć szew, wyjąć ciało obce z oka czy coś takiego). Zdasz oba - możesz startować na medycynę; zdasz tylko pierwszy - też możesz, ale wpierw odbywasz rozmowę z przedstawicielem komisji rekrutacyjnej, który się orientuje, jak silne masz motywacje do zawodu, i ewentualnie doradza, czego przy takich umiejętnościach jesteś w stanie się nauczyć; a tylko drugi - ni grzyba, nie nadajesz się, bo albo wykończysz (nerwowo) siebie samego, albo pacjentów...
Użytkownik: Krzysztof 30.10.2018 09:38 napisał(a):
Odpowiedź na: A oczywiście, że i źli le... | dot59Opiekun BiblioNETki
Właśnie, właśnie! O tym samym myślałem i miałem napisać. Do pracy we wszystkich tych zawodach, i w wielu innych, jak na przykład bycia sędzią, potrzebne są określone predyspozycje psychiczne, których po prostu się nie sprawdza. Lekarzem zostanie osoba o wystarczającej determinacji i zdolności przyswajania wiedzy, księdzem osoba wierząca (chociaż i ten warunek nie jest kategoryczny), a sędzią syn czy córka sędziego. No i mamy małych bogów, nierzadko sfrustrowanych.
Mimo wszystko złych lekarzy mamy mniej niż się zwykle ocenia – w tym zgoda z Tobą. Cytowałaś lekarza, który przez dziewięć godzin pracy nie miał czasu na zjedzenie posiłku. Wyobraziłem sobie sytuację, w której ten lekarz przerywa zajmowanie się chorymi żeby zjeść. Co mówiliby pacjenci, nierzadko w bólu oczekujący na przyjęcie, dowiadując się o powodzie nieobecności lekarza w gabinecie?...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: