O tym, jak bardzo dziki był zachód
Cormac (dla znajomych Czarli) McCarthy (1933) to podobno skryty gościu. Rzekomo nie rozmawia z czytelnikami. Cóż, dla mnie każdy pisarz jest skryty, bo z żadnym nie rozmawiałem, więc jakoś nie jest to dla mnie niecodziennym zjawiskiem. Z drugiej strony, patrząc na jego styl pisania i obieraną tematykę, to może i lepiej, bo bardzo prawdopodobne, że przygnębiłby on każdego rozmówcę nawet podczas pogawędki o pogodzie – dyżurnym zagadnieniu, gdy brak innych tematów. Lektura poetycko klimatycznej "Drogi", mimo obficie zachwycających się nią recenzentów, nie urwała mi jakoś szczególnie dupy. Tematyka nie moja, pole do popisu wąskie. Jako nowelka się sprawdza, ale nic więcej. Z utęsknieniem natomiast oczekiwałem na polskie wydanie powieści okrzykniętej jedną z najważniejszych pozycji XX wieku w amerykańskiej literaturze i największym osiągnięciem McCarthy’ego jako pisarza. Slogany sloganami, nie one zwróciły moją uwagę, bo jestem na to zbyt alternatywny. To, co mnie przyciągnęło, to nic innego jak tematyka Dzikiego Zachodu. Och, jakie to dziecinne i obciachowe, pomyślisz. Zamaskowani bandyci napadający na dyliżanse, Indianie z tomahawkami krzyczący "ułułułułu", ogniste rumaki mknące przez prerię, pojedynki rewolwerowców w samo południe, szeryf z błyszczącą gwiazdą na kamizelce trzymający pieczę nad bezpieczeństwem i sprawiedliwością, napady na jedyny bank w miasteczku, strzelaniny, pokerowe pojedynki w saloonie z charakterystycznymi, rozchylanymi "drzwiami" i tańczącymi na podeście kankana ciziami, Johnem Waynem i Clintem Eastwoodem obsadzonymi w głównych rolach. Czujesz się zainteresowany? Nieistotne, bo musisz zrewidować swoje wyobrażenie wszystkiego, co wiesz o Dzikim Zachodzie. A "Krwawy południk" Ci w tym brutalnie pomoże.
Czekałem na taką lekturę. Powieść bezlitośnie odzierającą z heroizmu gatunek westernu. Powieść miażdżącą swoją dosadnością, cholernie mroczną, śmierdzącą zgnilizną, pobudzającą w czytelniku wdzięczność, że ten okres historyczny świat ma już za sobą. McCarthy nakreślił krajobraz Dzikiego Zachodu przepełnionego przepięknymi widokówkami, ozdobionego ujmującymi zjawiskami natury, fauny, flory i anomaliami pogodowymi, ale w tym poetycko natchnionym otoczeniu nie ma absolutnie miejsca dla moralnych i sprawiedliwych. To brutalny, dekadencki świat, bezpośrednio i z obojętnym wzruszeniem ramion traktujący przemoc, nagradzający nikczemników oraz spluwający na gnijące zwłoki cnotliwych i prawych.
Początkowo ma się wrażenie, że głównym bohaterem powieści jest bezimienny "Dzieciak" (nie wiem, czy to norma z tą bezimiennością u McCarthy’ego, ale chyba to lubi), uciekinier z domu, uciekinier od wiecznie wylakierowanego w trupka ojca. Nie sposób mu odmówić głównej roli, bo to jego historia drogi, ale na pewno nie jest najbardziej charakterystycznym i zapadającym w pamięć bohaterem z palety postaci. Pojęcie "bohater" jest w tym przypadku o tyle niefortunne, że w całej powieści trudno znaleźć choćby jedną figurę, która byłaby na tyle przyzwoita i godziwa, aby zasłużyć - nawet z przymrużeniem obu oczu - na to miano. Trudno im też wywalczyć sympatię bądź fascynację czytelnika. Dzieciak, po paru bardziej lub mniej krwawych ekscesach, trafia do grupy nieogolonych najemników Johna Glantona, samozwańczych łowców skalpów, bandy awanturników i szubrawców, gdzie każdy z osobna jest na wskroś zły, okryty mroczną aurą tajemnicy co do zamiarów, pobudek i motywacji. Autor nie kwapi się, by czytelnikowi nakreślić, co postacie myślą, jakie mają cele i czy w ogóle doświadczają kiedykolwiek choćby namiastki poczucia empatii bądź litości. Przemawiają za nich czyny. Według ich filozofii skalp wcale nie musi pochodzić z głowy potomka Winnetou. Wystarczy, że ktoś ma głowę i skórę do zdjęcia. Indianin, biały, starzec, kobieta, dziecko – bez różnicy. Inna ich idea, to że nie ma nic złego w gwałcie na trupie – martwi mniej się bronią. Brak wyłożonego przez autora rysu psychologicznego bohaterów sprawia, że wydają się nam oni tym bardziej odlegli, nieludzcy, a ich postępowanie poraża swoim bestialskim bezsensem.
Co ciekawe, przywódca grupy, John Glanton to postać autentyczna (o czym dowiedziałem się po lekturze), rzeczywisty łowca skalpów, który wraz ze swoją grupą podkomendnych zapisał kilka krwawych i mało chlubnych linijek w historii Ameryki XIX wieku. Natomiast mam nadzieję, że postać Sędziego Holdena jest jedynie wymysłem McCarthy’ego. Naprawdę, lepiej dla ludzkości, żeby on nigdy nie istniał. Pojęcie zwyrodniałego sku***syna nabrało dzięki niemu nowego, intensywnego wymiaru.
Dla uzmysłowienia nam nieco zepsucia tego świata, Cormac nie zastosował w powieści klasycznego podziału na narrację i dialogi. Aby nie szukać daleko, podobnymi zabiegami posłuży się później Palahniuk choćby w "Rozbitku" i "Fight Club". To pomaga fragmentami skołować czytelnika, upaprać go nieco syfem zawartym w treści, zaskoczyć. Początkowo czyta się to z lekkimi problemami, ale z czasem czytelnik przywyknie i doceni.
Powieść bezlitośnie gwałci infantylny obraz Dzikiego Zachodu, który serwują nam produkcje hollywoodzkie i spaghetti westerny. McCarthy nas nie oszczędza, zalewając bezwzględną historią mordów i trupów pośród błota, gryzącego w gardło kurzu, surowego mięsa, zapachu prochu, otulonych palącym słońcem skał, przykrytej plamkami much padliny, bezgłośnych błyskawic rozświetlających niebo, wpychającego się w każdy zakamarek przepoconego ubrania piachu, pożogi, krzykliwych ku*ew, powszedniego bezprawia, opuszczonych mieścin z bujającymi się w ciszy na krokwiach wisielcami, rozszarpujących ludzkie mięśnie kul, krwawych skalpów, dźwięcznego języka hiszpańskiego, szklanki whiskey i popiołu z dogasającego, opuszczonego ogniska. Właśnie takie zobrazowanie Dzikiego Zachodu jako źródła i fontanny pierwotnego, nagiego zła bardziej przemawia do wyobraźni. Aż chce się zawołać wio! i zrobić patataj na wierzchowcu w kierunku zachodzącego, rdzawego słońca. Jak najdalej stąd.
Boleśnie krwawy ten południk. Sprawdź koniecznie, a ja czekam na już zapowiedzianego "Strażnika sadu".
[recenzję zamieściłem wcześniej na swoim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.