Dodany: 19.02.2005 02:46|Autor: kocio

Rodzeństwo w szufladkach


Znacie taką zabawę w podział dzidy bojowej? "Przeddzidzie dzidy bojowej składa się z przeddzidzia przeddzidzia dzidy bojowej, śróddzidzia przeddzidzia dzidy bojowej i zaddzidzia przeddzidzia dzidy bojowej. Śróddzidzie dzidy bojowej..." - uff, wystarczy! Książka Richardsonów (bracia?) przypomina ją bardziej niż cokolwiek innego. Kolejne rozdziały są w istocie niczym więcej niż katalogiem problemów i charakterystycznych cech związanych z kolejnością urodzin i płcią rodzeństwa. Koszmar dla czytelnika, raj dla urzędnika.

Można wzruszyć ramionami i powiedzieć, że chodzi tu o przekazanie pewnej wiedzy, a nie literackie eksperymenty. Zgoda. Tylko że można to zrobić znacznie lepiej, czego dowodem jest wiele pozycji z literatury popularnonaukowej, z opowieściami Hawkinga na czele. Tymczasem "Najstarsze, średnie, najmłodsze" rozpada się wręcz na poszczególne akapity, które praktycznie nie mają ze sobą związku, i przez to w trakcie czytania rośnie tylko mętlik. Zamiast wzrostu wiedzy, wzrasta poziom sieczki w głowie, czyli praca autorów mija się niestety ze swoim podstawowym celem...

Książka, mimo naukowej proweniencji, ma też drobne wady typowych amerykańskich poradników - ale i te na swój "katalogowy" sposób. Wymienia się mnóstwo przykładów nazwisk znanych ludzi; znanych, owszem, ale w większości, niestety, nie w Polsce. Nawet jednak ich znajomość (raz pojawia się nawet Lech Wałęsa) zbytnio nie ułatwia sprawy, bo co można wyczytać z jednego akapitu?! Rady dla rodziców dzieci oraz dorosłych braci i sióstr mają jakiś sens, ale zarzut znów ten sam: są stanowczo za krótkie! Dobrze chociaż, że autorzy słusznie ostrzegają, żeby nie traktować schematów przedstawionych w tej książce jako jedynych wyznaczników czyichś relacji z ludźmi, a nawet poświęcili osobny rozdział przeglądowi przyczyn, które zmieniają standardowe role odgrywane w rodzeństwie.

Być może należy ją czytać jak horoskop, czyli sprawdzać samego siebie i różne bliskie i znajome osoby, czy ich charakter "zgadza się" z tym, co twierdzą Richardsonowie, ale to chyba mało zabawne zajęcie, bo autorzy zapomnieli o tym, że celne anegdotki znacznie ułatwiają przyswajanie treści. Właściwie nie ma tam żadnych akcentów humorystycznych, z wyjątkiem może dwóch czy trzech, jak choćby ta anegdotka o jedynaczce (na marginesie - uwzględnienie w książce jedynaków i bliźniąt dobrze świadczy o jej rzetelności):

"Kiedy siedmioletnia Marla przyszła ze szkoły do domu z wielkim guzem na głowie, powiedziała mamie, że chłopiec z jej klasy uderzył jej głową o mur. Matka była przerażona i poszła do szkoły, by poskarżyć się dyrektorowi. Powiedziano jej, że do tego incydentu doszło dlatego, że dwa małe gangi, które powstały w klasie, walczyły przeciwko sobie. Matka Marli wyraziła swoje niezadowolenie z tego, że w tej szacownej podmiejskiej szkole tworzą się takie grupy. Dyrektor powiedział: 'Pani Jenkins, Marla przewodzi jednej z nich'. To sprawiło, że matka Marli musiała inaczej spojrzeć na swą córkę."

W sumie czuję się rozczarowany i zmęczony lekturą "Najstarszego, średniego, najmłodszego". Jedyne, co mogę zapisać książce zdecydowanie na plus, to poruszenie ciekawego zagadnienia psychologicznego, jakim są relacje w rodzeństwie, zamiast dreptania bez przerwy wokół mocno już oklepanych od czasów Freuda kwestii stosunków rodziców i dzieci. Okazuje się także, jak silne są wzorce ról płciowych przydzielanych bezwiednie dzieciom już od najmłodszych lat. Ciekawym uzupełnieniem jest również kwestionariusz na końcu książki, w którym można sobie odpowiedzieć na pytania dotyczące swojej roli w rodzinie i doświadczeń z własnym rodzeństwem.

Te zalety wynagradzają niemały wysiłek włożony w lekturę, ale szczerze polecam potem odtrutkę w postaci jakiejś napisanej (a nie tylko posklejanej z akapitów!) książki.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4964
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: