Dodany: 04.09.2018 08:52|Autor: asia_

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

CYTRYNY w LITERATURZE - KONKURS nr 220


Przedstawiam KONKURS nr 220, który przygotowała Olimpia.



Tym razem zapraszam do konkursu o cytrynach; nie tylko jako o owocu, ale i o kolorze, zapachu. Ponieważ haniebnie spóźniłam się z konkursem, to już nie przedłużam wstępu.
Życzę powodzenia i dobrej zabawy.


Punktacja:
- Po jednym punkcie za autora i jednym za odgadnięty tytuł, czyli do uzyskania są 44 punkty.

Laureaci:
Laureatem konkursu zostaje osoba, która jako pierwsza nadeśle komplet prawidłowych odpowiedzi.

Podpowiedzi:
- Podpowiedzi na forum są bardzo mile widziane.
- Jeżeli ktoś chce uzyskać podpowiedzi ode mnie; czyli czytałaś/eś, znasz autora, proszę mnie o tym poinformować w swoim mailu.

Kontakt:
- Odpowiedzi przesyłamy na moje PW.
- Każdy kolejny mail proszę wysyłać poprzez odpowiedź, a nie nową wiadomość.

Termin:
- Termin nadsyłania odpowiedzi upływa 16 września o godzinie 23.59.




1.


Kiedy wyszłam od Gośki, cała się trzęsłam. U niej robiłam dobrą minę do złej gry. Zachowywałam twarz pokerzysty, udając, że wszystko jest w porządku. Teraz naszły mnie wątpliwości, co będzie, gdy wyniki okażą się złe, i jeśli, nie daj Boże, Gocha się załamie. Wzięłam dwa głębokie oddechy. Do cholery, dość tego czarnowidztwa!
Wsiadłam do samochodu, który właściwie sam mnie zawiózł do największego salonu tatuażu w Warszawie. Zawsze, gdy tam wchodziłam, miałam wrażenie, że jestem w sterylnej klinice. Jasne kafelki na podłodze, popielate, nowoczesne meble z błyszczącym wykończeniem, zapach świeżej cytryny w powietrzu przywodziły mi na myśl ekskluzywny gabinet kosmetyczny. Tylko wielkie zdjęcia wytatuowanych ciał na ścianach zdradzały, co się kryje w tym miejscu.
– Jest szefowa? – zapytałam młodą dziewczynę przeglądającą kolorową gazetę. Wyglądem przypominała Sandrę sprzed lat. Krótka czarna grzywka i kolczyk w każdym widocznym miejscu ciała.
– A o co chodzi? – Leniwie odłożyła gazetę.
– Porozmawiać chciałam.
Zmierzyła mnie wzrokiem. Z pewnością nie przypominałam typowej klientki. Eleganckie pantofle, torebka z lakierowanej skóry, przewiewna sukienka i szal Burberry.



2.


Wszystkich drażnią jego drwiny,
A on mówi do cytryny:
"Pani skąd jest?"
"Jestem Włoszka..."
"Chociaż Włoszka, ale gorzka!"
Gwałt się podniósł na wystawie:
"To zuchwalstwo! To bezprawie!
Zamknij buzię,
Arbuzie!"



3.


Pod gorącym słońcem,
w dalekich krainach,
rośnie w gaju cytrynowym
złocista cytryna.

Chociaż bardzo kwaśna,
aż krzywią się miny,
sok z cytryny pić należy,
bo ma witaminy.



4.


Słodkie cytryny mówi się, kiedy mówimy, że wolimy rzeczy, które są nie te, o których śnimy
Słodkie cytryny mówi się, kiedy mówimy, że wolimy rzeczy, które są nie te, o których śnimy
Przecząc

Chyba każdy to zna, to taki patent
Gdy zima trzyma myślimy jakby było latem
Wyobrażamy sobie lans i piasek plaż (...)



5.


Mało kto ma telewizor. Ksiądz proboszcz w piątki po południu zaprasza na film z odtwarzacza. W repertuarze: „Męka Pańska”, „Maria Magdalena”, „Życie Jezusa”, „Całun turyński”. Po filmie każe zostać chłopcom – trzem, dwóm, jednemu, wszyscy z podstawówki.
– Czego się napijesz?
– Herbaty, proszę księdza.
Walduś codziennie na śniadanie pije herbatę, dlatego wie, jak smakuje i pachnie. I wie, że to, co teraz pije, to woda z cytryną, choć nie smakuje jak woda z cytryną, tylko wódka, którą ojciec trzyma w kredensie. Proboszcz pije to samo. Dodatkową atrakcją jest plastikowa słomka w szklance – taka sama, przez jaką aktorzy z zagranicznych filmów sączą drinki i lemoniadę.
– Obejrzymy coś? – pyta proboszcz.



6.


Podczas długich miesięcy oczekiwania na sprzyjające wiatry kapitan Verdwijnen rozkazał rozładować fregatę i wyciągnąć na pobliską plażę, aby ją oczyścić. Stu Chińczyków wyjmowało pokryte nieczystościami kamienie balastu z zęzy i układało je na brzegu morza, czyściło zęzę, usuwało śmierdzące liny z pokrywy zęzy i umieszczało tam nowe. Wysypali zęzę czystym piaskiem, nim umieścili w niej na powrót oczyszczony przez fale balast, po czym usunęli z dna, stępki i burt skorupiaki i glony (gdyż dno fregaty nie było obite miedzianą blachą), uszczelnili poszycie i pomalowali fregatę z zewnątrz i wewnątrz. Następnie znów zwodowano „Gulden Steenarenda” i przez wiele dni długie kolejki tragarzy podawały sobie z rąk do rąk pudła i skrzynie, które trafiały do ładowni. Zaopatrzony na nowo statek wyglądał jak spod igły, w ładowniach spoczywały luksusowe chińskie towary i pięćdziesiąt kwitnących egzotycznych roślin. Wypłynęli do Zatoki Bengalskiej ze skrzyniami cytryn i mango, by marynarze nie cierpieli na szkorbut.



7.


Nie rozpoznała towarzyszącej markizowi młodej kobiety, ubranej w rozłożystą suknię koloru cytryny i limonki, której urok mógł rywalizować z jej misterną koafiurą. Namalowany na brodzie kobiety pieprzyk był jedyną skazą na idealnie gładkiej, wypudrowanej twarzy. Berenice przez cały czas monitorowała intrygi dworskie, wiedziała zatem, że drugim towarzyszem u boku markiza jest Reynaud Galois, znany również jako hrabia de Beauharnois, minister skarbu. Nosił wojskowy płaszcz, którego błękit i czerwień wydawały się przygaszone blaskiem markiza.



8.


Nic rozkoszniejszego niż to przebudzenie po pierwszej nocy przespanej w naszym domu. Kazałem podać śniadanie na najobszerniejszym tarasie, z którego mogliśmy oglądać całą okolicę. Nasz dom jest o dziesięć minut drogi odległy od miasta. Prowadzą do niego ścieżki ocienione ogromnymi aloesami, które zwieszają swoje kolczaste liście nad głowami przechodniów. Idzie się wzdłuż kilku arkad starożytnych i wielkiej czworograniastej wieży, zbudowanej przez Fahr ad-Dina, emira Druzów, a dziś służącej za strażnicę dla kilku żołnierzy Ibrahima Paszy, którzy stamtąd obserwują całą okolicę. Potem droga przeciska się pomiędzy pniami drzew morwowych i dochodzi do niskich domów, ukrytych wpośród drzew i osłoniętych gajem cytryn i pomarańcz. Te domy są stawiane nieregularnie, a środkowy, jak czworograniasta wieża, wznosi się nad inne. Dachy tych wszystkich domów są połączone kilkoma drewnianymi schodkami i tworzą tym sposobem całość dość wygodną dla gości, którzy tyle dni spędzili pod pokładem statku handlowego.



9.


Gdy weszła do pubu, w ich małej loży, umiejscowionej w rogu baru, siedzieli już Milton i Eve. Kiedy ujrzeli przyjaciółkę, zaczęli do niej machać, krzyczeć i jak na komendę unieśli kieliszki z tequilą i przechylili.
– Twoje zdrowie, Mel! – Milton szczerzył zęby.
– Witaj, kochanie – Eve uściskała ją mocno, wyciskając na policzkach głośne pocałunki.
– Długo czekacie? – Melisa usiadła, a Milton wstał i poszedł do baru zamówić alkohol.
– Dwie kolejki, mała – Eve mrugnęła, odgarniając długie czarne włosy.
– I jak było w Nowym Jorku?
– Pracowicie. Wykłady, spotkania, opędzanie się od napalonych bankierów, jednym słowem, jak zawsze – szatynka machnęła niedbale ręką.
– No oczywiście – Melisa uśmiechnęła się. – A jak Uwe? Dał radę przez ten czas?
– Tak, teraz muszą odgruzować dom, przez ten tydzień nikt palcem nie kiwnął. Ale to nie moja sprawa. Ale moją sprawą jest to, czego się dowiedziałam od Miltona – Eve błysnęła zębami i znacząco poruszała brwiami w górę i w dół.
– Papla – Melisa pokazała język przyjacielowi, który właśnie stawiał na ich stole porcje tequili, cytryny i sól.
– O co chodzi z panem „mam na koncie tyle, że sam nie wiem ile”?
– To... skomplikowane – Melisa wzruszyła ramionami.
– Uuuu – Eve pokręciła głową. – Niedobrze. Aż tak? – utkwiła wzrok w przyjaciółce.
– Aż tak.
– Napijmy się – Milton uniósł kieliszek, nasypał odrobinę soli na kciuk i zachęcająco mrugnął do dziewczyn.
– Napijmy – Melisa uśmiechnęła się szeroko i cała trójka zgodnie przechyliła kieliszki.



10.


Jola siedziała na krześle z termometrem pod pachą, kiedy do pokoju weszła Mucha. Już się teraz zniżyła do zamieniania z Jolą paru słów. Gdy Jola przychodziła, wyglądała ze swojego pokoju, mówiła jej „cześć" i zaraz wycofywała się z powrotem.
— Czy Jolka jest chora? — spytała.
— Zobaczymy — odparła jej mama. — Na wszelki wypadek nie podchodź do niej. Może to coś zaraźliwego.
— Ja bym mogła pójść, naprawdę — zaczęła cicho Jola.
— Lepiej pokaż termometr — odpowiedziała matka Ewy. — Prawie trzydzieści dziewięć. A wieczorem może być gorzej. Wiesz co, właź na tapczan. Zaraz przykryję cię kocem.
Jola posłusznie położyła się, a matka Ewy otuliła ją pledem ze wszystkich stron.
—- Tu naprzeciwko mieszka lekarz — powiedziała — poproszę go, żeby cię zobaczył. A jak wróci mój mąż, odwieziemy cię samochodem do domu.
— Ale mnie nic nie jest — broniła się słabo.
— Każdemu coś jest, jak ma trzydzieści dziewięć stopni. Nie marudź. Zaraz dostaniesz herbaty z cytryną i aspirynę. To na pewno nie zaszkodzi.
— Proszę pani — rzekła Jola szczękając zębami — ja naprawdę nie chciałam, ja nie wiedziałam, że jestem chora. Tak bym nie przychodziła...
— Wierzę.



11.


Pani Grażyna zamówiła kanapkę z żółtym serem i rukolą, a ona zażyczyła sobie:
- Spaghetti con pomodore.
Kelner spojrzał na nią wyblakłymi oczyma, prawie nie miał rzęs, i odpowiedział coś, czego nie zrozumiała. Brzmiało to chyba e chiusa la cucina. Właścicielka willi wyjaśniła jej, że o tej porze nie podaje się nic gorącego, bo kuchnia jest nieczynna.
- To proszę wodę mineralną - zdecydowała.
Kiedy odszedł, pani Grażyna szepnęła jej, że kelner jest aktorem teatru pantomimy, a tutaj sobie tylko dorabia. No teraz już wszystko było jasne.
Tyczkowaty przyniósł towarzyszce Katarzyny sandwicza, przed nią postawił szklankę wody z lodem i cytryną, po czym, patrząc gdzieś ponad jej głową, oddalił się. Wkrótce po nim pojawił się właściciel restauracji, niewysoki człowieczek z czarną rozwichrzoną czupryną i chaplinowskim wąsikiem; był tak samo jak jego kelner przepasany białym prześcieradłem.
Popatrzył wymownie na Katarzynę i o coś spytał, jak się okazało, dlaczego nic nie je, na co odpowiedziała:
- Spaghetti con pomodore.
Właściciel restauracji podniósł obie ręce i zawołał: - Non c'e spaghetti! Non c'e spaghetti! - po czym podsunął Katarzynie pod nos kartę, z której mogła sobie wybrać coś odpowiedniego na tę porę dnia, carpaccio z łososia na przykład albo jakąś sałatkę, ale pokręciła głową.
- Spaghetti con pomodore - powtórzyła.
On wzniósł tylko oczy ku górze i odszedł.
- Będzie pani głodna, bo tego nie podadzą - ostrzegła ją pani Grażyna.
- Przez ten upał nie chce mi się za bardzo jeść, ale miałam ochotę na spaghetti - odpowiedziała.
I to spaghetti z pomidorami, jak sobie zażyczyła, pojawiło się na stole. Mały człowieczek energicznie postawił przed nią talerz i bez słowa zniknął w drzwiach restauracji.
- Niemożliwe - roześmiała się jej towarzyszka. - Uruchomili dla pani kuchnię, to się tutaj nie zdarza.
- Ja zawsze stawiam na swoim - odrzekła z pełnymi ustami.
Potem właścicielka willi dostała kawę, a Katarzyna zamówiła lampkę czerwonego wina; kiedy przyszło do płacenia, okazało się, że wino nie zostało wliczone do rachunku. Był to prezent od małego człowieczka dla rogatej klientki.



12.


- Dobrze, kupię landrynkę również dla twojej przyjaciółki. Ale ta jest dla ciebie, zgoda?
Od tamtej pory Dewanna natychmiast wrzucał cukierki do ust, żeby sprawić wielebnemu przyjemność. Zachowywał jednak papierki, a gdy wielebny się odwrócił, wypluwał cukierki na dłoń i starannie zawijał je z powrotem dla Dewi.
Z nadzieją przycisnął nos do szyby gabloty, podziwiając papierki o metalicznej barwie. Sorbet cytrynowy. Draże gruszkowe, rabarbarowe i waniliowe. A tam, w głębi słoika, lśniące, anyżowe świderki... Może któregoś dnia dostanie od wielebnego jeden z nich? Wielebny i Hans wyszli z zaplecza. Hans zarechotał.
- Dew, oglądasz cukierki, co? - zagrzmiał tubalnym głosem. – Zmoczyłeś mi całą czyściutką szybę? - Dewanna pospiesznie odsunął głowę, wycierając gablotę.
- Zaśliniłeś, a nie zmoczyłeś, Hansie - poprawił go wielebny z uśmiechem.
- Daj chłopakowi spokój. I zważ nam cukierków za rupię.
Dewanna wytrzeszczył oczy. Za całą rupię? Razem z cukierkami, które gromadził przez te wszystkie dni spędzone ostatnio w misji, dawało to szesnaście, nie, siedemnaście sztuk. Z rozdziawionymi ustami patrzył, jak Hans otwiera gablotę i wsypuje do torby tęczową masę cukierków.



13.


Zamówiłem kawę z bitą śmietaną i koniak. Moja nowa znajoma po dłuższych naleganiach wybrała sobie z karty jakiegoś wymyślnego drinka z plasterkiem cytryny, lodem i parasolką. Pomyślałem przelotnie, że przełamywanie dziewczęcej nieśmiałości bywa dość kosztowne, ale cóż — kto nie inwestuje, ten nie ma.
Może ośmielił ją alkohol, a może zaczynała darzyć mnie sympatią, bo pierwszy raz sama zadała pytanie:
— Poldek, a ty czym się zajmujesz?
— Jestem aktorem.
— Prawdziwym? — Błękitne oczy zrobiły się okrągłe jak w japońskich kreskówkach.
— Gram głównie w teatrze, ale mam propozycję serialową. Waham się, bo taka rola szufladkuje aktora. Miałbym grać księdza... — wzruszyłem ramionami. — Czy ja wyglądam na księdza?
— To... to po prostu zupełnie niesamowite, zawsze chciałam poznać aktora. Musisz znać mnóstwo fantastycznych ludzi!
— Takich z ekranu? Są zupełnie zwyczajni, a prywatnie wręcz nieciekawi. — Wyciągnąłem serwetkę i nie patrząc nawet, co robię, zacząłem składać ją wzdłuż nieistniejących linii. Po chwili wyłonił się kształt, który przy odrobinie wyobraźni można było uznać za pelikana.
— Wiesz, aktorzy to takie zakompleksione pajace, które nie przestają grać nawet przed babcią klozetową.
— Przecież muszą ćwiczyć — zauważyła. — Słyszałam, że bardzo trudno dostać się do szkoły teatralnej?



14.


Megan, która wypruwała z siebie żyły, żeby trafić do tego małego gabinetu, nie wiedziała, czy zdoła zaliczyć staż ze śledzącym każdy jej ruch Lawfordem. Słyszała, że przychodnie przyjmują do pracy młodych stażystów tylko dlatego, że mają dzięki temu lekarza za darmo. Ale żaden z tych starych wyjadaczy, bez względu na to, jak był cyniczny lub pazerny, nie będzie chciał przemądrzałej stażystki, która jeszcze bardziej utrudni mu życie. Lepiej im będzie bez niej. Czuła, że Lawford tylko czeka, aż jego podopieczna zrobi coś głupiego, żeby móc się jej pozbyć i zminimalizować straty. I tkwiła w tym swoista ironia, ponieważ podejrzewała, że zrobiła już coś głupiego. Coś tak głupiego, że trudno jej było w to uwierzyć.
Rano, w trakcie jednego z regularnych roboczych śniadań z Lawfordem — miała obowiązek spotykać się z nim dwa razy w tygodniu, żeby mogli omówić jej postępy względnie ich brak — musiała go nagle przeprosić i pobiec do śmierdzącej cytrynowym cifem kawiarnianej ubikacji, żeby zwymiotować migdałowy rogalik i cappuccino.
Dopiero w drodze do swojego małego mieszkanka, czując, jak rwą ją plecy i stopy, Megan naprawdę uwierzyła, że zrobiła coś głupiego.
Wiedziała, że to niemożliwe, że jest na to o wiele za wcześnie.
Ale poczuła to bardzo wyraźnie.
Kopnięcie w brzuchu.



15.


William przywdział smoking - jeden z wielu, jakie miał, i piękną czarną kamizelkę z jedwabiu, należącą niegdyś do jego ojca; z kieszonki wyzierała cienka dewizka z diamencikami - prezent dla jego wuja od cara Mikołaja. Opowiedział jej tę historię, kiedy jechali samochodem do restauracji. Łańcuszek został najprawdopodobniej wszyty w rąbek koszuli wielkiej księżnej i w ten sposób wywieziony z Rosji.
- Twoje koligacje nie znają granic, jesteś spokrewniony chyba ze wszystkimi! - rzekła z podziwem zaintrygowana opowieścią. Sara imaginowała sobie królów, carów, całą tę fascynującą atmosferę monarszych dworów.
- Tak, jestem - odpowiedział wyraźnie rozbawiony - ale mogę cię zapewnić, że niektórzy z moich krewnych są doprawdy koszmarni.
William tym razem też obywał się bez szofera, ponieważ chciał być z Sarą sam na sam. Wybrał spokojną restaurację - oczekiwano ich tam. Główny kelner zaprowadził ich do cichego stolika w głębi sali, bez przerwy zwracając się do Williama "Wasza Wysokość". Lekko skłonił głowę i oddalił się, zostawiając ich samych. Natychmiast pojawił się szampan - William ustalił menu, gdy rezerwował stolik. Najpierw podano kawior na grzankach z cieniutkimi plasterkami cytryny, potem łososia w delikatnym sosie. Następnie był bażant, sałatka, sery, suflet Grand Marnier i malutkie francuskie bułeczki maślane.



16.


- Nie sądziłam, że to kiedyś powiem, ale jestem wykończona i nie mam siły się kłócić. - Znużona Nata oparła się o ścianę i wbiła spojrzenie w brunetkę. - Ty się lepiej zdecyduj, czy mój pokój ci się podoba i go chcesz, czy wykłócasz się tylko po to, żeby zatruć mi sen?
- A bierz go sobie. - Natalia Magdalena machnęła ręką, idąc do pokoju na końcu korytarza.
Właściwie to w tej chwili zastanawiała się, czy na komisariacie wystawią jej zaświadczenie, że w dniu takim a takim i w godzinach w nim wymienionych była przesłuchiwana w sprawie śmierci oszusta, łajdaka i bigamisty. A jeśli tak, to czy uczelnia uzna jej nieobecność na egzaminie za usprawiedliwioną. Trzasnęła drzwiami i opadła na łóżko. Rozglądając się po pokoju, zauważyła, że odcienie cytryny i lazuru pięknie ze sobą współgrają. Gdyby miała siłę pomyśleć, pokusiłaby się o stwierdzenie, że pokoje zostały urządzone w ulubionych barwach każdej z nich.



17.


Zgarbiona Julia siedziała przy kuchennym stole i popijała małymi łykami gorącą herbatę z miodem i cytryną. Była blada, pod oczami miała głębokie cienie.
- Nie możesz się dowiedzieć, kto to? Przecież pracujesz w salonie z telefonami komórkowymi - zauważyła Zuza.
- No i co z tego? - westchnęła.
- Nie możesz go jakoś... namierzyć?
- Jestem szeregowym pracownikiem. Myślisz, że mogę śledzić ludzi, namierzając ich sygnał z komórki? To nie film - odpowiedziała opryskliwie.
- Nie musisz być złośliwa - zwróciła jej uwagę Kamila. - Próbujemy ci pomóc.
- Zgłosiłam go na czarną listę w biurze obsługi, ale to nic nie dało. Kupił nową kartę i po sprawie. Nie będę co chwila zgłaszała nowego numeru, bo to bez sensu. Nie mam pomysłu, co z tym począć.
- A Paweł?
- Co Paweł? - zapytała napastliwie. - Paweł jest w Krakowie, a ja w Poznaniu.
- Mówiłaś, że zaproponował ci przeprowadzkę.
- Pod wpływem impulsu rzucił hasło przez telefon. Później nie poruszał już tego tematu. - Julia nawet nie próbowała ukryć goryczy. - Dobrze, że się nie zgodziłam. Ładnie bym się urządziła, gdyby pożałował dopiero po moim przyjeździe. Bez pracy, mieszkania, środków do życia...
- Nie wpadajmy w przesadę. Przecież nie będziesz uciekać na drugi koniec Polski, bo ktoś ci kilka SMS-ów wysłał... - Zuza, nie wiedząc, co doradzić przyjaciółce, próbowała zbagatelizować sprawę, jakby udawanie, że problem nie istnieje, mogło go rozwiązać.
- Kilka? - oburzyła się Julia. - Kilka?! Nie wiesz, jak się czuję i co przeżywam, więc się zamknij! - Nie przesadzasz? - Kamila popatrzyła na nią z irytacją. W ostatnim czasie przyjaciółka zmieniła się nie do poznania. Stała się opryskliwa i wybuchowa.
- Jestem pewna, że to on ukradł telefon Marioli i w ten sposób zdobył mój nowy numer! To ON! Nie mam pojęcia, do czego jeszcze jest zdolny! Wciąż się zastanawiam, jak daleko się posunie! I co będzie musiało się wydarzyć, żeby ktoś mi pomógł! - Słyszała narastającą histerię we własnym głosie. - Julia, facet jest namolny, ale ty zachowujesz się jak paranoiczka. To nie jest normalne. - Kamila usiłowała ją uspokajać, Zuza siedziała w milczeniu i z pochmurną miną przysłuchiwała się ich rozmowie.



18.


– Kobiety znają swoich mężów, tak? I na tej podstawie podejrzewasz Davida Fancourta o zamordowanie żony?
– Sir, jeżeli...
– Pozwól, że ci coś powiem, Waterhouse. W każdy sobotni wieczór moja żona i ja jemy kolację z jakimiś nudziarzami i muszę tam siedzieć jak palant, podczas gdy ona zmyśla historie na mój temat. Giles to, Giles tamto, Giles nie lubi placka cytrynowego, bo wmuszano go w niego w szkole, Giles woli Hiszpanię od Włoch, uważa, że ludzie tam są bardziej przyjaźni. Trzy czwarte tych opowieści to czysta fikcja. Oczywiście jest w większości ziarno prawdy, ale na ogół są całkowicie zmyślone. Kobiety nie znają swoich mężów, Waterhouse. Mówisz tak tylko dlatego, że jesteś kawalerem. Kobiety plotą trzy po trzy, bo je to bawi. Zapełniają powietrze przypadkowymi słowami i nie dbają specjalnie o to, czy mają one choćby elementarny związek z faktami. – Pod koniec tego przemówienia Proust był czerwony na twarzy. Simon wiedział, że nie może odpowiadać.



19.


Przeniósł wzrok na Becky Powell, młodą, miłą kobietę, która na szczęście nie była już taka blada i nie było obawy, że wpadnie w histerię. Obecność kuzyna powinna jej dobrze zrobić. Na pewno jest zadowolona, że ktoś przy niej jest. Po chwili zaczął się znowu przyglądać Carruthersowi. Mroczny facet, począwszy od ciemnych włosów - zbyt długich, według szeryfa - aż po oczy, które wydawały się niemal czarne w przyćmionym świetle popołudnia w salonie Jacoba Marleya. Miał na nogach zniszczone czarne buty z miękkiej skóry, które wyglądały, jakby nosił je przez co najmniej dziesięć lat i jakby w tych właśnie butach czaił się w ciemnościach, nie zdradzając swojej obecności nawet najcichszym dźwiękiem. Ciekaw był, z czego, u diabła, ten facet żyje. Na pewno nie ze zwyczajnej pracy, szeryf mógłby się założyć o dobrą kolację. Może zresztą lepiej tego nie wiedzieć. Rozejrzał się po salonie. O Jezu, ten pokój wyglądał jak muzeum albo grobowiec. Był stary i zatęchły, chociaż w powietrzu unosił się zapach cytryn, zupełnie jak w domu. Wiedział, że wszyscy wpatrują się w niego wyczekująco. Lubił takie sytuacje - to wzmagało napięcie. Miał ich teraz w ręku. Ale nie wyglądali na przestraszonych, nie ogryzali nerwowo paznokci. Odporne sztuki.
- Nie usiądzie pan, szeryfie? - odezwała się wreszcie Becky.
– Ma pan dla nas jakieś wiadomości?
Usiadł powoli na wskazanym przez nią twardym krześle i odchrząknął. Teraz gotów był obwieścić swoją wielką nowinę.
- Jak się okazuje, to nie jest szkielet twojej żony, Tyler. Zapadła cisza, nie było jednak ogromnego zdziwienia, którego się spodziewał.



20.


Teraz można, a nawet trzeba, cara Piotra I Aleksiejewicza nazywać ojcem ojczyzny, imperatorem Wszechrosji i Piotrem Wielkim. Cierpi Rosja, cierpią ludzie, nikt nie jest zadowolony: ani duchowieństwo, ani chłopi, ani szlachta, ani nawet kupcy, stan na początku wspierany przez cara. Wszystkich imperator Wszechrosji wyciska jak cytrynę. Wszystko musi być podporządkowane snom o potędze i kosztownym wojnom. Dla cara nie ma żadnej świętości. Rosji nie stać na wielkość, którą wymarzył sobie imperator, nic więc dziwnego, że już wkrótce jęczący naród znów się buntuje. A Piotr, gdy tylko wyczuwa woń opozycji, uderza bezlitośnie. Krwawo tłumi kilka powstań. Wymusza posłuszeństwo torturami i egzekucjami, to stare sprawdzone metody. Dla przestrogi każe powiesić dwustu buntowników i pozostawić ich na szubienicach, żeby dyndali na wietrze, dobrze widoczni z daleka. Teraz ludzie nienawidzą Piotra jak najgorszej zarazy. Jęczą pod jego jarzmem, stale zmuszani do walki i do płacenia podatków. Wszystko idzie na budowę statków i produkcję broni. Urzędnicy cara jak pijawki wysysają z ludzi krew. A Piotr opodatkowuje absolutnie wszystko. Już wcześniej ustanowił podatek od nieobciętych bród, teraz podnosi podatki na żywność, na korzystanie z łaźni i na co tylko się da. Podatkiem zostaje obłożony nawet ten, kto przynosi nóż do naostrzenia.



21.


Niestety Ash nie zawsze umiał zaspokoić moją ciekawość. Na pytanie, jak dziś ubrała się Lark, odparł niepewnie:
– Hm, chyba miała na sobie coś żółtego.
– Ale w jakim odcieniu: jaskrawym czy bladym? – nie dawałam za wygraną. – Czy była to żółć cytryny, czy taka, jaką mają płatki jaskrów, a może kojarząca się ze światłem słonecznym?
Oczywiście od momentu Ekoklęski nikt nie widział na własne oczy cytryn ani jaskrów.
– Czy ja wiem… Chyba taka zwykła, przeciętna żółć.
– Była ubrana w sukienkę?
– Hm…
– Jesteś do niczego! – westchnęłam, opadając na oparcie krzesła. Ash nigdy nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że wszystkie te drobiazgi, dla niego bez znaczenia, dla mnie były na wagę złota. Jasne, starał się, naprawdę próbował mi pomóc, ale ja nigdy nie byłam w pełni usatysfakcjonowana jego opowieściami. Wspólnymi siłami próbowaliśmy stworzyć coś w rodzaju wyobrażonego życia dla wyobrażonej dziewczyny.
Musiałam być przygotowana na nadejście tego cudownego dnia, gdy wreszcie wkroczę do prawdziwego świata. O ile taki dzień w ogóle kiedykolwiek nadejdzie. Mama i tata zawsze mi powtarzali, że w końcu się doczekam. Wysłuchiwałam ich zapewnień od szesnastu lat, jednak owa wymarzona chwila nadal pozostawała tylko w sferze marzeń.



22.


Murchison więc wypróbował na Martinie wszystkie środki, jakie stosowano w tamtych latach i z pewnością dziś jeszcze się stosuje. Wstrzykiwał do pęcherza naftę, terpentynę, olej skorpionowy i sok z cytryny. Zastosował nawet roztwór ługu i kału gołębiego, winian potasowy i roztwór witriolu. Nic jednak nie wskazywało na to, że kamień Martina choć trochę się rozpuścił, natomiast te zabiegi podrażniły jeszcze dodatkowo pęcherz. Martin wychudł jak szkielet.
Musiał porzucić służbę, a przede wszystkim jazdę konną. Chwilami kamień całkowicie zamykał ujście pęcherza, tak że Martin musiał ćwiczyć stanie na głowie, by spowodować jego obsunięcie się. Wtedy właśnie powziął rozpaczliwe postanowienie, że sam sobie pomoże albo umrze.
„Potrzeba jest matką wynalazków – czytałem tymczasem, miotany między tym, co słyszałem, a co czytałem w drukowanym sprawozdaniu Martina. – Nauczyła mnie używać pilnika”.
– Martin – ciągnął Irving w taki sposób, jak ludzie mający jakąś obsesję – kazał sobie sporządzić stalową sondę grubości źdźbła słomy, która w górnej części po jednej stronie miała pilnik. Piłowała jednak tylko wtedy, gdy ją pociągano w dół, a nie ku górze. Pułkownik Martin stwierdził, że pilnik ten można łatwo wprowadzić przez cewkę moczową do pęcherza. Potem wynalazł metodę rozciągania pęcherza, tak by nie został skaleczony przez wprowadzony pilnik. Wstrzykiwał przez cewkę do pęcherza dużą ilość ciepłej wody, a wreszcie znalazł sposób na przesunięcie kamienia w miejsce, gdzie można go było dosięgnąć pilnikiem i obrabiać. Opierał się mianowicie o ścianę, robiąc jednocześnie głęboki skłon w przód, tak że kamień ześlizgiwał się na przednią ściankę pęcherza, powyżej szyjki. Potem wprowadzał sondę, dociskał koniec pilnika do kamienia i pociągał po nim ku dołowi. Po każdym pociągnięciu musiał na nowo przesuwać kamień do właściwej pozycji. Zatriumfował, gdy po tygodniu udało mu się wydalić z moczem cząsteczki kamienia ukruszone piłowaniem i przedłożyć je Murchisonowi do zbadania. „W kwietniu 1782 roku – czytałem w sprawozdaniu Martina – zacząłem piłować kamień w moim pęcherzu. Murchison mi odradzał, ale gdy codziennie potwierdzała się skuteczność piłowania, czyniłem to dalej aż do października tegoż roku, sądzę, że przeciętnie co najmniej trzy razy w ciągu dwudziestu czterech godzin, często jednak piłowałem dziesięć i dwanaście razy... Nie obawiałem się zapalenia, zdarzyło się bowiem raz, że skurcz cewki moczowej tak mocno zacisnął pilnik, że go nie mogłem poruszyć. Skurcz ten trwał około dziesięciu minut, a gdy ustąpił, wydaliłem wiele drobnych części. Po kilku dniach mogłem znowu bez bólu podjąć piłowanie, co mnie przekonało, że nie ma niebezpieczeństwa zapalenia, a tego rodzaju skurcze zdarzały się częściej bez jakichkolwiek złych następstw”.


===========


Dodane 17 września 2018:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 2566
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 15
Użytkownik: asia_ 04.09.2018 08:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Startujemy z wrześniowym konkursem. Proszę nie robić kwaśnych min, cytryny są pyszne :)

Zapraszamy!

Spośród uczestników tego konkursu wylosowany zostanie zdobywca powieści Raya Kluuna Nasza miłość, moja zdrada, twoja śmierć. Zasady losowania: tutaj.

Przy okazji przypominam, że trwają zapisy na organizację konkursów w roku 2019. Trochę terminów jeszcze zostało, zgłaszajcie się! W szczególności przydałby się ktoś na styczeń ;)
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 04.09.2018 19:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Zapraszam do zabawy! :)

Obiecuję odpowiadać na bieżąco na PW.
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 12.09.2018 14:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapraszam do zabawy! :) ... | OlimpiaOpiekun BiblioNETki
Niektórzy niesamowicie prą do przodu, inne zgadują powoli i metodycznie. Dziewczyny- jestem pod wrażeniem!

Zgadujcie i bawcie się, jestem co kilka godzin na portalu :)
Użytkownik: joanna.syrenka 12.09.2018 18:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Niektórzy niesamowicie pr... | OlimpiaOpiekun BiblioNETki
Nadal żaden fragment nic mi nie mówi :-(
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 12.09.2018 19:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Nadal żaden fragment nic ... | joanna.syrenka
15 znasz, a 22 jest prosta, gdy znasz temat książki. U nas książka była bardzo popularna jak na taką tematykę i objętość.
Użytkownik: Neelith 05.09.2018 18:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Uhg, ostatni fragment powinien się znaleźć w przedwakacyjnym konkursie fizjologicznym. Nie wiem co to jest za dusioł, ale człowiek by się przynajmniej psychicznie nastawił na coś takiego! :P

Może poratuje ktoś przyjemniejszą 9 albo chorobowymi 1 lub 10?

Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 05.09.2018 23:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Uhg, ostatni fragment pow... | Neelith
Ja wiem, co to (znaczy 22; gatunek dość łatwo namierzyć, nieprawdaż? A za gatunkiem i profesję tego pana, co nad sposobami leczenia przemyśliwał, zresztą nie tylko jego jednego), za to nic innego nie wiem :-).
Użytkownik: Neelith 06.09.2018 11:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja wiem, co to (znaczy 22... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dziękuję, chyba wpadłam na dobry trop, chociaż nie chciałam się wczytywać w ten fragment :D
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 07.09.2018 06:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Ze względu na mój wyjazd, na maile będę odpowiadać dopiero wieczorem. W sobote będę odpowiadac rano i wieczorem.
Użytkownik: _nika_ 08.09.2018 17:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Ze względu na mój wyjazd,... | OlimpiaOpiekun BiblioNETki
Pytanie techniczne: wysłałam na wp przedwczoraj w nocy odpowiedzi, nic do tej pory do mnie nie doszło. A może moja wiadomość nie doszła ?
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 08.09.2018 17:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Pytanie techniczne: wysła... | _nika_
Odpisałam. Dojadę do hotelu około 20 to wyśle jeszcze raz.
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 08.09.2018 20:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Pytanie techniczne: wysła... | _nika_
Zerknij czy doszła odpowiedź.

Jakbym komuś nie odpisała na PW, to odzywajcie się na forum.

Zachęcam do zabawy! :)
Użytkownik: janmamut 12.09.2018 22:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Pytanie techniczne: wysła... | _nika_
A, bo Wirtualna Polska to jakoś słabo działa. ;-)
Użytkownik: Neelith 14.09.2018 22:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Gdzie ja nie szukałam, czego ja nie przeglądałam, ile się nie nagłowiłam i bryndza, lipa, nic nie mogę wskórać względem 20. Ktoś upolował ten fragment i poratuje?
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 16.09.2018 21:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdzie ja nie szukałam, cz... | Neelith
Za kilka godzin koniec konkursu. Czy ktoś jeszcze coś ustrzeli?
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: