Dodany: 04.09.2018 03:52|Autor: J

Czytatnik: #?!

Jurek-ogórek, Tworki-potworki


Tworki (Bieńczyk Marek) (4,0)

Z twórczością Marka Bieńczyka — pisarza, eseisty, historyka literatury, tłumacza z francuskiego i enologa, czyli specjalisty od wytwarzania wina — do tej pory się nie zetknąłem. Okazja nadarzyła się dopiero niedawno, kilka miesięcy temu, gdy za parę złotych nabyłem minimalny pakiet ebookowy Artrage, a w nim — "Tworki" właśnie.

Już po kilku pierwszych akapitach nie sposób nie zauważyć, że autor ma swoisty styl. Nie pisze o rzeczach po prostu, on je udziwnia. Detale rozwleka na całe akapity, a wydarzenia, zdawałoby się istotne, rwą się i przeskakują w czasie i przestrzeni. Ok, styl można sobie mieć, czemu nie. Szostakowe "Oberki" mają swój i bardzo mi się podobały. Twardochowa "Morfina" też i również przypadła mi do gustu. Z Bieńczykiem jest trochę inaczej, bo styl "Tworek" czasem intryguje, częściej jednak irytuje. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że autor na siłę stara się epatować swoją ekstrawagancją. Próbowałem jak mogłem przyjmować te wygibasy za w pełni uprawnioną emanację artyzmu autora, i do połowy mniej więcej książki jakoś się udawało, potem jednak już się męczyłem. Do stylistycznych zgrzytów zaliczam pomysły dziwaczne ("mosteczek jak wiara nieugięty i jak nadzieja zielony", "posuwała się za nim ostrożnie niczym łania za myśliwym") jak i wręcz niesmaczne ("kolejka pełna jak dwunastnica w południe" czy kilkakrotnie eksploatowane "łabędź musiał wzlecieć").

Nieprzypadkowo tak krytycznie zacząłem od stylu, bo to kolejna cecha charakterystyczna tej książki: przerost formy nad treścią. Sama opowieść jest niedługa. Warszawa, rok 1943, okupacja. 21-letni Jurek dostał pracę jako księgowy w podwarszawskim zakładzie dla psychicznie i nerwowo chorych. Zarządzane przez okupanta Tworki są oazą spokoju i względnie bezpiecznej egzystencji dla pracujących tam ludzi, bo i papiery legalne ze wszystkimi pieczątkami, i jest gdzie mieszkać, i co jeść, a posiłki, choć skromne, to przynajmniej regularne.

(Uwaga! Zdradzam dalej istotne szczegóły, ale inaczej nie potrafię. Nie chcesz wiedzieć – nie czytaj.)

Jurek młody, a i więcej młodzieży w tamtejszej buchalterii się znalazło, bo i Sonia najpierw, i Marcel i Janka później. Wojna wojną, ale młodość ma swoje prawa, więc zaczynają się miłostki i romanse. Pierwsza wybranka Jurka, Sonia, woli jednak jego przyjaciela Olka, ale na szczęście wkrótce zjawia się Janka i wszyscy są szczęśliwi. Punktem kulminacyjnym są surrealistyczne obchody dwudziestych urodzin Soni. Potem wszystko zaczyna się sypać, bo Sonia postanawia popełnić samobójstwo w sposób dość oryginalny, mianowicie oddając się w ręce gestapo. Bo ona z Berdyczowa. A potem Janka. Że też z Berdyczowa, i też powinna się zgłosić, ale na szczęście nie miała tyle odwagi i determinacji. Eee, ale o co chodzi? Po kiego diabła Sonia, która dopiero co znalazła miłość i względnie bezpieczne miejsce do życia, naraz postanowiła umrzeć, ku rozpaczy nie tylko swoich polskich przyjaciół, ale i szwabskiej dyrekcji? Czy coś przeoczyłem?

Zrobiłem szybką kwerendę internetową[1], takoż chyba postąpił wcześniej i autor, bo nazwiska dyrektora Honette i inspektora Kaltza mają swoje pierwowzory historyczne, których jednak książkowe postaci są zupełnym przeciwieństwem. Niemieccy funkcyjni, przedstawieni w powieści jako "ludzkie pany", troszczące się o personel i pacjentów, w rzeczywistości byli okrutnikami, dbającymi przede wszystkim o własny interes i realizującymi w ramach akcji T4 plan eksterminacji osób niegodnych istnienia, do których zaliczano chorych psychicznie. Racje żywnościowe, które na podstawie książki można by sobie wyobrażać jako nieodbiegające specjalnie od dzisiejszych dziadowskich szpitalnych posiłków, w rzeczywistości były głodowe. Także Sonia ma swój realny pierwowzór – Zofia Kubryń samooskarżyć się miała o żydowskie pochodzenie i oddać w ręce gestapo.

No dobrze. Więc pewnie ta Sonia nie wytrzymała wojennej presji. Może straciła bliskich, może miała już dosyć, może ktoś ją zidentyfikował czy szantażował (taka sytuacja przydarzyła się Marcelowi, ale on akurat wojnę przeżył). I nic Soni nie pomogło, że znalazła swoją drugą połówkę w postaci "amerykańskiego" Olka. Jej psychika była już w tragicznym stanie, czego efektem było to absurdalne posunięcie. Niewątpliwie mógłbym się nad tą kwestią głębiej zastanowić, gdybym nie musiał przez cały czas zmagać się ze stylistyczną ekwilibrystyką autora.

Po tylu słowach krytycznych sam się sobie dziwię, że chcę książce wystawić aż czwórę ;-) Ale zaintrygowała mnie trochę, więc głupio byłoby dać mniej. Nie jestem jednak przekonany, że będę chciał sięgnąć w przyszłości po inne tytuły Bieńczyka.

----
[1] https://tworki.blogspot.com/2007/08/historia-szpitala-w-tworkach-cz-iii.html

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 328
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: