Nieszczęścia pływają dziesiątkami
Recenzuje: Justyna Sikora
Bestialstwo, niepokorne wybrzeża Nowej Fundlandii, morska bryza i nieszczęśliwa niedojda. Właśnie tak opisałabym w skrócie „Kroniki portowe”, kolejny twór Annie Prolux, znanej przede wszystkim z odważnego, podejmującego problem homofobii opowiadania „Tajemnica Brokeback Mountain”. Tym razem autorka – podobno – porusza tematy braku kontroli nad własnym życiem, utraty tożsamości oraz… wiary w nowe jutro.
Treść „Kronik portowych” jest przytłaczająca i bardzo kontrowersyjna. Roi się tutaj od okrucieństwa, miejscami bezsensownego i – według mnie – wepchniętego na siłę. Samobójstwa, bezczeszczenie zwłok, znęcanie się nad dziećmi – to tylko szczyt góry lodowej. Główny bohater, Quoyle, jest okropnym nieudacznikiem i sam zdaje się sprowadzać na siebie nieszczęścia swoimi poczynaniami (albo raczej ich brakiem). Tak mnie irytowała jego postać, że omal nie rzuciłam „Kronik portowych” w kąt! Powstrzymał mnie tylko klimat – ponury, ale jednak skrywający w sobie coś magicznego. I magia faktycznie pojawia się tutaj, dokładnie w momencie przeprowadzki bohatera z córkami do Nowej Fundlandii. Wszystko zdaje się zmieniać, nabierać barw, a na surowych wybrzeżach amerykańskiej wyspy zaczyna kwitnąć nadzieja – dla Quoyle’a, dla jego dzieci i dla czytelnika na dobrą lekturę. Niestety, jedna z nich jest złudna – ta ostatnia.
„Kroniki portowe” urzekły mnie klimatem oraz miejscem akcji. Motyw Nowej Fundlandii, jej mieszkańców i niegościnnej przyrody zdecydowanie są moimi ulubionymi i najlepszymi elementami tej powieści. Nieszczęśliwy Queoyle i jego metamorfoza były dla mnie ogromnie naciągane, podobnie jak wcześniej wspomniane brutalne i obrzydliwe sceny. Przesadzone są też wątki, od których się tutaj roi, a prawie żaden nie zostaje sensownie wyjaśniony. Annie Prolux wprowadza do treści m.in. dziecko z zespołem Downa i historyjki o piratach. Desperacko próbuje zszokować czytelnika, wzbudzić w nim silne emocje, JAKOŚ zatrzymać. Przez ten brak pomysłu na jednolitą treść sprawiła, że wszystkiego jest tutaj za dużo, a przeważająca większość powieści to tanie i do tego nieprzemyślane chwyty – nieprzyjemna gra na uczuciach odbiorcy. I tyle.
Po „Kronikach portowych” spodziewałam się znacznie więcej. Nie mogę im odmówić nietuzinkowej nastrojowości, jednakże cała reszta – fabuła, większość bohaterów – jest zwyczajnie mdła, nierealna, karykaturalna. Nawet styl autorki, zdecydowanie ponadprzeciętny, nie wywołał we mnie żadnych emocji. Jest kilka lepszych fragmentów i inspirujących cytatów, ale… nic poza tym. Absolutnie nic. Najsmutniejsze jest to, że książka została nagrodzona m.in. Nagrodą Pulitzera (coroczną amerykańską nagrodą za wybitne dokonania w literaturze lub muzyce), a dla mnie jest jedynie niedorzeczną powiastką z pięknym tłem. Książkę polecam jedynie osobom odważnym, którym niestraszne kapryśne fale, urojone bajdurzenie i nonsensownie nieszczęśliwy człowiek, który przez większość opowieści nie ma sam do siebie szacunku…
Autor: Annie Prolux
Tytuł: Kroniki portowe
Przekład: Jędrzej Polak
Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie, 2018
Liczba stron: 421
Ocena recenzenta: 2/6
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.