Dodany: 01.08.2018 18:03|Autor: RenKa76
Się kręci
Wszyscy lubią wesołe miasteczka. Popcorn, wata cukrowa, wesoła muzyczka, karuzele i śmiech dzieci. Wszyscy… Otóż nie, nie wszyscy. Są tacy – tak, należę do tej mniejszości – których od mechanicznej muzyki i hałasu boli głowa, którzy nie cierpią tłoku, popcornu i dzieci, wpadających na ciebie na każdym kroku (z klejąca watą cukrową w rękach). Tacy, którym wesołe miasteczko raczej z niczym wesołym się nie kojarzy. I akurat wesołe miasteczko wybrała Aneta Jadowska na miejsce akcji trzeciego tomu o Nikicie. Kiedy recenzowałam „Akuszera bogów” marzyłam o trzecim tomie; w tym marzeniu widziałam pełno mgieł snujących się leniwie między drzewami w sherwoodzkim lesie i ewentualnie jakiegoś druida, jeden by wystarczył, naprawdę, nie chciałam wiele. I oto mam trzeci tom, trzymam go w dłoni i co dostaję?! Wesołe miasteczko. Nie no, serio, lunapark?! Wolne żarty…
Nikita – a może właściwiej byłoby napisać: Erynie – nie kojarzy się raczej z nikim ani wesołym, ani beztroskim. Kojarzy się z Cieniem, strzelaniem, obżarstwem i rozlewem krwi. W poprzednich tomach (dla przypomnienia: „Dziewczyna z Dzielnicy Cudów” i „Akuszer bogów”) trup słał się gęsto, przygoda goniła przygodę, mogliśmy poznać alternatywną wersję Warszawy, a nawet zapędzić się na norweskie fiordy i zajrzeć do Valhalli. Taka przejażdżkę zafundowała nam autorka… „Diabelski młyn” jest trzecim tomem przygód Nikity i – jakżeby inaczej – Robina, wielkiego faceta wypełnionego piankami i bitą śmietaną. Tym razem nasi milusińscy muszą dostać się do Archiwum, żeby przejrzeć sobie teczkę osobową Robina. Teoretycznie proste, w praktyce już gorzej. Potrzebny im przewodnik po Bezdrożach, a o to nie jest łatwo, bo przecież Niespokojni to ludzie drogi, czort wie, gdzie takich zastać. A jak już się udaje, okazuje się, że Cygański Książę owszem, pomoże, ale coś za coś. Nikita i Robin muszą pomóc otworzyć Lunapark i uruchomić tytułowy Diabelski Młyn. No rurka z kremem po prostu, wszak nasza dwójka żadnej roboty się nie boi…
Nie polecam lektury „Diabelskiego młyna” tym, którzy nie znają dwóch poprzednich tomów. Aneta Jadowska stworzyła własne uniwersum z ciekawymi bohaterami, ale żadnej z tych trzech książek nie da się czytać oddzielnie, jak zdarza się to niekiedy z kryminałami mającymi jednego bohatera. Tu trzeba trzymać się chronologii, inaczej grozi całkowita utrata orientacji. Dlatego: po kolei, niekoniecznie powoli. Zresztą: jakie powoli?! Nikita nie pozwala na wolną lekturę, sprzyjającą kontemplacji zdań i powolną analizę sytuacji. Tu wszystko dzieje się szybko, dynamicznie i z reguły jest zabawnie. Styl „kumpelsko-luzacki” nie w każdej książce mi odpowiada, ale tu akurat sprawdza się idealnie. Nikita ma raczej niewyparzoną gębę, a porównania czy metafory samej autorki częściej śmieszą niż irytują. Doceniam też pracę włożoną w analizę wielu mitologii, zwyczajów czy obrzędów (w poprzednim tomie mieliśmy bogaty arsenał nordyckich bogów, w tym kulturę wędrownych taborów). Czytelnik to docenia, chociaż co niektórzy mogą kręcić nosem, że za mało, za powierzchownie albo za… coś tam. Seria o Nikicie jest rozrywką, nie analizą mitologii; kto ciekawy, znajdzie coś odpowiedniego w bibliotece w dziale „kulturoznawstwo i religia”. Było miło, to teraz łyżka dziegciu. Otóż: za mało. Za mało bijatyki, strzelania i juchy. Dwa poprzednie tomy przyzwyczaiły mnie do szybszej akcji. Tu jest wolniej, a raczej powinnam napisać: tu jest mniej trupów na centymetr sześcienny. Co nie znaczy, że jest gorzej. Jest bardziej slow (takie teraz modne słowo, że nie mogłam się powstrzymać…).
Całość – jak serię – oceniam na plus. Co prawda ostatni tom jakby trochę wyhamował, ale i tak nie jest źle. Wielbiciele podróży, karuzeli, cyrku i jeleni będą zadowoleni. Skoro nawet ja przełknęłam tych klownów i karuzelę, powiadam wam: dobrze jest. Zaprzyjaźnijcie się z Nikitą, warto.
[Recenzję opublikowałam również na swoim blogu oraz innych portalach]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.