"Z prawdziwą nieprzyjemnością muszę Państwu odradzić tę książkę, tę bez wątpienia bardzo interesującą, sprawnie napisaną książkę, ponieważ niesie ona ze sobą treści..."
Dawno, dawno temu, gdy byłem młody piękny i na szczęście mniej czytałem, trafiłem na takie sformułowanie w tekście o jakimś dziele/produkcie kultury lub sztuki, nie była to chyba nawet książka. I dziś czuję się podobnie. Bezradnie.
Na okładce stoi: "Książka przeznaczona jest wyłącznie dla czytelników dorosłych". I wyjątkowo nie jest to li tylko marketingowy chwyt. Dorośli też raczej nie powinni czytać.
Kilkanaście środkowych stron to najbardziej obrzydliwy fragment literatury jaki było mi dane czytać. Reszta się mieści jako tako w konwencji, choć miło nie jest ani przez moment.
Niżej na tej samej okładce: "To powieść o potworności świata, wciągająca fabuła łącząca w sobie elementy realizmu, thrillera i schizofrenicznej fantastyki, której surowcem stają się brud, śmierć, okrucieństwo, tortury, przemoc, antysemityzm i rasizm."
Bulszit, za przeproszeniem, pieprzenie. Nigdy się tak nie ucieszyłem z posłowia jak w tym wypadku. Tomasz Pindel (oklaski za translatorski kunszt i... odwagę) musiał mnie prostować. I dalej nie wiem co myśleć. Boję się myśleć.
W dobrych kilku notkach dowodziłem, że książka (film, obraz, fotografia), nawet najbardziej brutalna, traktująca o najgorszym, w psychice, dziejach, świecie, paradoksalnie oswaja temat. Staje się zamkniętą całością, w przypadku największych: dziełem sztuki i przez to traci część mocy. Forma rzutuje na treść, ułatwia (umysłowi) odbiorcy wyparcie najgorszego. Zawsze się można skupić na drobnym szczególe w tle, nieprawdaż? Jeśli coś jest wielkim artystycznym osiągnięciem, to nie mogło być aż tak źle. Tam, Gdzie Działy Się Te Wszystkie Złe Rzeczy.
Nawet planowałem napisać osobną czytatkę. Wynotować dwa cytaty z "Błogosławionych czasów, kruchego świata" Roberta Menasse, irytująco-wciągającej powieści nie tak starego Austriaka o mocno groteskowej spuściźnie roku 68. Jest trochę typowego austriackiego gadania, te wszystkie filozoficzne i estetyczne dywagacje, Wiedeń i tak dalej, ale jest też Sao Paulo i Brazylia. Na szczęście.
"Mianowicie sztuka nie ma nic wspólnego z pomysłami. Sztuka żyje prawami piękna. A jeśli chce pokazywać rzeczy straszliwe, to żyje dopiero dzięki temu, że nawet najstraszniejsze rzeczy stają się piękną ułudą, złudzeniem piękna" (s. 166) i "widział tysiące książek, a każda z nich, nawet najbardziej banalna, była skończonym dziełem, zwycięstwem ducha..." (s. 228).
Nielsen rozbija te (moje) koncepcje w pył. Nie zawsze staje się "ułudą", nie mówiąc już o "pięknej". Nie musi być "skończone", bo "rzeczy straszliwe" mogą ją - książkę - rozsadzać. Wypalać. Tak jest z "Auschwitz".
Tylko co to właściwie jest? Popkultura, i jej wzorce, pociągnięte do granicy ekstremum, daleko poza nią? Tak, z tym się mogę zgodzić.
Ale czy coś więcej? Brutalny traktat [moralitet?] o latynoskiej dyktaturze? O - patrz tytuł - XX wieku? O okrucieństwie jako takim, tkwiącym w nas od zawsze, zawsze i na zawsze?
Tylko czy to nie jest próba doszukiwania się głębszych sensów, tam gdzie ich po prostu nie ma?
[Książka zakupiona z funduszy Biblioteki Śląski. Placówka ta nie ponosi żadnej odpowiedzialności za moje gusta czytelnicze. I nie tylko;)]
---
Auschwitz (
Nielsen Gustavo)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.