Dodany: 17.02.2005 19:36|Autor: errator
Cyfrowa bzdura...
...a właściwie stek bzdur i do tego stek ten jest żylasty, przerośnięty oraz nieumiejętnie, czy też w ogóle nie doprawiony. O ile bowiem jestem w stanie wybaczyć autorowi pomyłkę w jakimś detalu - a tych nieścisłości jest w powieści mnóstwo - o tyle nie mogę tego zrobić, jeśli mówimy o pomyśle zasadniczym, a ten przedstawia się jak następuje:
Oto istnieje w Hameryce tajemnicza agencja NSA, która przechwytuje wszystkie e-maile na świecie i potrafi złamać każdy kod. Nagle pojawia się algorytm, którego złamać nie można. To stanowi zagrożenie dla świata, bo oczywiście terroryści będą mogli się teraz bez problemu porozumiewać, a wujek Sam nic nie będzie z tego kumał.
Bzdura polega na tym, że nawet na bardzo wolnym komputerze od co najmniej 10-ciu lat można zaszyfrować dowolną wiadomość tak, że nikt, poza osobami posiadającymi liczbę-klucz, jej nie rozszyfruje. Nie wynika to jednak z jakiegoś super-hiper-algorytmu, tylko z prostego faktu, że, aby złamać szyfr w sposób siłowy, należy wypróbować wszystkie możliwe klucze. I tu pojawiają się schody, bo dla przykładu: jeśli klucz ma standardową już dziś długość 128 bitów, to liczba możliwych wzorów tego klucza wynosi dwa do potęgi 128. Jest to wartość wiele milionów miliardów miliardów razy większa niż liczba sekund, które upłynęły od początku wszechświata. Jeśli i to nie wystarczy, to możemy użyć klucza o długości 129 bitów. Co więcej, każdy kolejny bit długości klucza wydłuża średni czas deszyfracji DWUKROTNIE i w ten sposób klucz o długości 256 bitów to już w ogóle kosmos w kosmosie do potęgi kosmicznej. A wszystko to na wolnych pecetach, bez supertechnologii i dostępne dla każdego z nas, tu i teraz.
Jednak ta nieścisłość jest tylko kroplą w morzu bełkotu, który szerokim strumieniem i bez żadnej żenady płynie z kart powieści wprost do umysłów czytelników. Że wspomnę tylko impulsy magnetyczne, które miały wymazać informacje z komputerów na Wall Street, dalej wirusy nieustannie atakujące superkomputer, o którym, poza wąską grupą pracowników NSA, nikt nic nie wie - no to kto, u diabła, te wirusy napisał, przecież samo się toto nie rodzi w Sieci - dalej informacje, że komputer NSA łamał nawet klucze o długości milionów bitów (sic!) - przyznajcie sami, że, w świetle poprzedniego akapitu, to już jest lekkie przegięcie. No i tak dalej i dalej, a im więcej stron za nami, tym więcej kreatywnej wiedzy nas zewsząd otacza.
Do tego dochodzi jeszcze schematyczność i nierealność pomysłów fabularnych oraz lukrowatość postaci - on: profesor lingwistyki, 35 lat, przystojny, inteligentny i wysportowany jak małpa - a co sobie będziemy oszczędzać marzeń - lecz dla niej - tej jednej, jedynej i ukochanej - delikatny i czuły, niczym borsuk w zalotach; ona: krowi biust, nogi jak dwa minarety, inteligencja 180 (sic!), kupa forsy i szerokie horyzonty umysłowe - się, kurde, na Strawińskiego, a nie na ZZ Top chodzi; oni razem jako para: miłość, namiętność i bezgraniczne oddanie, czyli summa summarum... idealny materiał na hollywoodzki (s)hit.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.