Dodany: 17.07.2018 20:19|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Nie ma to jak rodzina przy świątecznym stole!


Po książkę o takim tytule dużo logiczniej byłoby sięgnąć w stosownej porze: jeśli nie w samo Boże Narodzenie, to przynajmniej zimą, kiedy sceneria wokół bardziej przypomina tę powieściową; ponieważ jednak cykle staram się czytać w porządku mniej więcej chronologicznym, a kolej była akurat na Poirota, machnęłam ręką na klimat i znalazłam się wraz z nieznanymi mi jeszcze postaciami na londyńskim dworcu, gdzie pogoda – mgła i wilgotny ziąb – wcale aż tak bardzo nie odbiegała od tego, co akurat, w środku lipca, mam za oknem... Ale o kaprysach aury zapomniałam bardzo szybko, bo wciągnęło mnie... nie, nie rozwiązywanie zagadki kryminalnej, gdyż ta miała się pojawić dopiero kilka rozdziałów i kilkadziesiąt stron dalej, lecz obserwowanie wychodzących stopniowo na scenę postaci dramatu i relacji, które już między nimi istnieją lub dopiero się nawiązują.

Jako pierwsi ukazują się przybysze: Stephen Farr i Pilar Estravados. Oboje, choć w ich żyłach płynie przynajmniej w połowie brytyjska krew, pochodzą z krajów o zupełnie odmiennym klimacie i po raz pierwszy w życiu przybyli do Anglii, z zamiarem zrealizowania jakiegoś – na razie nieujawnionego – przedsięwzięcia. Wsiadłszy do tego samego pociągu, zmierzającego na głęboką prowincję, niemal od razu zwracają na siebie uwagę, nawiązują znajomość, na razie niezobowiązującą, za to dostarczającą czytelnikowi nieco konkretnych informacji o cechach ich osobowości. Adres wypisany na etykietce bagażu dziewczyny zdumiewa jej współpasażera; czytelnik jednak z pewnością nie będzie zdumiony, odkrywając, że w kolejnej odsłonie zostanie przeniesiony właśnie tam, do posiadłości Gorston Hall. Jest ona własnością rodziny Lee, a dokładnie rzecz biorąc, nestora rodu, starego Simeona (co prawda definicja starości w literaturze z pierwszej połowy XX wieku jest nieco odmienna niż dziś, ale biorąc pod uwagę opis postaci i jej koleje losu, można przypuszczać, że dżentelmen ów istotnie liczy sobie lat około osiemdziesięciu), który dorobił się dużego majątku w Afryce Południowej, a po powrocie do kraju zainwestował korzystnie w produkcję przemysłową. Obecnie, tj. pod koniec lat 30. minionego stulecia, należy do ludzi niezmiernie majętnych, więc gdyby się przeniósł na tamten świat – na co jednakże, mimo iż dręczy go uciążliwy artretyzm, wcale się nie zanosi – jego spadkobiercy mogliby liczyć na sowite zyski. A te przydałyby się każdemu ze zstępnych.

Najstarszemu synowi Alfredowi, który zamiast, jak miał w planie, wstąpić do wojska, zamieszkał wraz z żoną w rodzinnym dworze, będąc zobligowanym do spełniania wszelkich życzeń starzejącego się ojca. I on, i Lydia mają już tego dość, ale póki starszy pan żyje, nawet wolnego czasu nie mogą sobie zorganizować zgodnie z własnymi preferencjami...

George'owi, którego kariera polityczna wymaga życia na odpowiednio wysokiej stopie, a jego młoda żona Magdalena jeszcze bardziej tę wysokość podnosi. Ojcu zaś, choć na kampanie wyborcze syna szczodrze łoży, nie w smak wielkopańskie pozy synowej...

Davidowi, który, choć tyle lat upłynęło od śmierci matki, wciąż jeszcze jest rozgoryczony jej tragicznym losem – bo jeśli nawet, wbrew jego supozycjom, nie umarła z rozpaczy, to z pewnością niewierność i apodyktyczność Simeona przysporzyły jej dodatkowych cierpień – i żywi do ojca głęboki żal. Na tyle głęboki, że gdyby nie perswazje dobrodusznej Hildy, usiłującej znaleźć jakieś wytłumaczenie dla postępowania teścia, pewnie by nawet nie odpowiedział na zaproszenie na święta. Swoją drogą, jego artystyczna profesja nie przynosi zbyt wysokich dochodów, więc choć nie bieduje, z pewnością mały zastrzyk finansowy by go nie zmartwił...

I wreszcie Harry'emu, synowi marnotrawnemu, który nigdy się nie rwał do spełniania ojcowskich życzeń, aż wreszcie na dobre odciął się od rodziny, przy okazji popełniając drobny występek. Cokolwiek i gdziekolwiek robił, teraz obiecano mu nie tylko wybaczenie, ale też, zgodnie z biblijnym pierwowzorem, „utuczone cielę”[1], czemużby zatem miał nie zaczerpnąć z rodzinnego złotego źródła?

A także jedynej wnuczce, bo żaden z czterech wspomnianych dżentelmenów dzieci nie ma. Potomstwa doczekała się tylko ich siostra, Jennifer. I ona, i jej hiszpański małżonek już nie żyją, ale w ogarniętej wojną domową ojczyźnie Juana pozostała ich córka, młodziutka dziewczyna, bez grosza przy duszy. Musiałby nie mieć serca dziadek, który by w takiej sytuacji nie zechciał sprowadzić do domu najmłodszej latorośli swego rodu i zaopiekować się nią należycie...

Domyślamy się już, kim jest ta piękna panna o egzotycznej urodzie, którą poznaliśmy w jednej z pierwszych scen, prawda? Jej pojawienie się jest dla braci Lee lekkim szokiem, bo z siostrą nie utrzymywali kontaktu, podobnie jak z lekkomyślnym Harrym. A i on nie przekroczy w przeddzień świąt progu Gorston Hall jako ostatni; jak pewnie czytelnik przeczuwał, tym kimś będzie towarzysz podróży Pilar, pragnący złożyć kurtuazyjną wizytę panu domu. Z jakich powodów, sam wyjaśni; czy uwierzymy, to już nasza sprawa. Zaproszenie na święta przypuszczalnie go nie zaskakuje – bo czyż wypada inaczej postąpić z niespodziewanym gościem? – natomiast z pewnością przez myśl mu nie przeszło, że w wigilijny wieczór, zamiast zasiąść do stołu z gromadą nowych znajomych, będzie musiał odpowiadać na masę kłopotliwych pytań.

A okazuje się to konieczne, bo wydarza się coś, co odrywa Herculesa Poirota od wygrzewania nóg przy kominku w zacisznym domku pułkownika Johnsona. Detektyw mógłby wprawdzie przy tym kominku zostać, ale skoro jego gospodarz udaje się na miejsce zbrodni, czemużby nie miał mu towarzyszyć? Tym bardziej że wedle Johnsona prowadzący śledztwo inspektor Sugden „to dobry policjant (...) dokładny, ostrożny, solidny, ale brakuje mu wyobraźni”[2], więc na pewno pomoc mu się przyda. Zwłaszcza w sytuacji, gdy morderstwo popełniono w pomieszczeniu zamkniętym od wewnątrz, a wszyscy obecni mają, jak się zdaje, murowane alibi...

Nad tą historią musiała Królowa Kryminału pracować długo i solidnie, bo rozwiązanie zagadki jest wyjątkowo trudne, a to nie jedyna tajemnica pośrednio lub bezpośrednio związana z głównym wątkiem. Uważny czytelnik dostrzeże co prawda podobieństwa fabularne z innymi powieściami autorki (motyw powrotu syna marnotrawnego – „Kieszeń pełna żyta”; motyw despotycznej głowy rodziny, trzymającej bliskich w uzależnieniu emocjonalnym i/lub finansowym – „Rendez-vous ze śmiercią”, „Próba niewinności”), okoliczności i profile psychologiczne postaci są jednak na tyle odmienne, że nie ma się wrażenia wtórności.

No właśnie, psychologia… Póki nie pojawi się trup, można sądzić, że mamy do czynienia tylko (albo aż?) z solidną rodzinną psychodramą.

Lydia, wściekła na teścia, ale zbyt dobrze wychowana, by mu przygadać lub otwarcie się z nim ściąć, folguje sobie, wylewając żale przed Alfredem; on czuje to samo, ale pro forma staje w obronie ojca, nie zdając sobie sprawy, że w żaden sposób nie brzmi to przekonująco.
Davida w dzieciństwie matka wybrała sobie na powiernika, może dlatego, że i z urody, i z temperamentu przypominał bardziej ją niż ojca; zapewne nie zdawała sobie sprawy, jaką szkodę wyrządza delikatnej psychice chłopca… Hilda, mniej atrakcyjna, ale najwyraźniej mądrzejsza niż pozostałe żony braci Lee, próbuje teraz zracjonalizować uczucia męża i chociaż trochę je stonować.
George i Magdalena myślą tylko o sobie (to znaczy, on o sobie i ona o sobie), a postępują tak, by im to przyniosło jak najwięcej wymiernych korzyści. Ojciec/teść generalnie ich nie obchodzi, ale gdyby nie pojechali do niego na święta, a nuż by cofnął wsparcie finansowe; poza tym, jak zauważa sknera George, przecież na tym wyjeździe zaoszczędzą!

Doskonałe są te małżeńskie dialogi, a prócz nich mnóstwo innych epizodów, zdradzających świetną znajomość psychologii i sporą vis comica: gdy Stephen i Pilar obserwują współpasażerów; gdy Alfred dowiaduje się od ojca o spodziewanym przybyciu Harry'ego, a potem zmuszony jest przywitać się z bratem; gdy stary kamerdyner Tressilian lustruje wzrokiem towarzystwo zebrane przy stole; gdy Poirot dyskutuje z Johnsonem o prawdopodobieństwie popełnienia zbrodni w czasie świąt; no i wreszcie, gdy stary Simeon odgrywa długo planowaną scenę wygarnięcia wszystkim prawdy, napawając się wrażeniem, jakie robią na synach i synowych prawione przezeń złośliwości. Ach, i jeszcze, gdy Poirot w sposób niezmiernie przekonujący udowadnia krewnym denata, że właściwie każdy z nich mógłby być osądzony i skazany… a potem, niczym królika z kapelusza, wyciąga argument wskazujący na jednego jedynego winowajcę.

Taka lektura to więcej niż przyjemność!


---
[1[ Agatha Christie, „Morderstwo w Boże Narodzenie”, przeł. Andrzej Milcarz, Wydawnictwo Dolnośląskie, 1998, s. 37.
[2] Tamże, s. 74.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 786
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: