Dodany: 16.07.2018 09:06|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle… nawet jeśli jest ona nijaka i niezdecydowana



Recenzuje: Marta Rojewska (atram_ent)


Nakładem wydawnictwa MG ukazała się niedawno kolejna nieznana dotąd w Polsce powieść XIX-wiecznego pisarza z Wielkiej Brytanii. Wilkie Collins ma w dorobku romanse, powieści obyczajowe, a także kryminalne – jak przedstawiona tutaj.

„Prawo i dama” rozpoczyna się sceną ślubu Valerii, dwudziestokilkuletniej sieroty, mieszkającej dotąd z wujostwem, oraz starszego od niej o kilkanaście lat Eustace'a Woodville'a. Rzecz dzieje się w Londynie, skąd nowożeńcy ruszają do Ramsgate, by wypłynąć w rejs po Morzu Śródziemnym. Następnie dzięki krótkiej retrospekcji stajemy się świadkami pierwszego spotkania młodych i kilku scen z okresu ich narzeczeństwa. Dowiadujemy się, że przeszłość pana młodego skrywa jakąś tajemnicę, która wujostwo dziewczyny napawa sceptycyzmem co do dopuszczalności małżeństwa ich podopiecznej, ona sama jednak zupełnie nic sobie z niej nie robi. Wkrótce – powiedziałabym nawet, że błyskawicznie, bo w kilka dni po ślubie – przeszłość przypomina o sobie. Valeria postanawia za wszelką cenę dowiedzieć się, o co chodzi; intrygują ją przede wszystkim dziwne słowa i zachowanie teściowej, która pojawia się w ślad za nią i Eustacem w Ramsgate. Małżonkowie zmieniają plany, wracają do Londynu, a tam dochodzi do rozwikłania tajemnicy. W tym miejscu muszę spróbować ominąć kluczową informację, dlatego też proszę mi wybaczyć sporo niedomówień, które zaraz nastąpią. Woodville na dłuższy czas znika ze sceny, a to, czy na nią powróci, zależy od rozwiązania przez Valerię pewnej zagadki, w zasadzie kryminalnej. Jest bowiem skłonny zwrócić żonie wolność, nie wyobrażając sobie dalszego wspólnego życia, gdy tajemnica została ujawniona. Valeria, która uparcie twierdzi, że jej przedmiot nie ma dla niej znaczenia i pragnie jedynie odzyskać męża, prowadzi własne śledztwo, spotykając na swojej drodze postaci barwne, czasem pospolite, a czasem równie fascynujące, co przerażające i nietuzinkowe.

Tajemnica Woodville'a zostaje odkryta już w jednej czwartej powieści. Śledztwo zajmuje pozostałych trzysta stron. Przyznam, że początek podobał mi się bardzo, natomiast później lektura mi się dłużyła, bo akcja jest dość monotonna i dopiero pod koniec znowu nabiera tempa. To chyba pierwszy zarzut do niniejszej publikacji.

Zarzut drugi dotyczy samej bohaterki. Po pierwsze, jakoś nieszczególnie budzi ona sympatię. Nie jest typem nieustraszonego Sherlocka Holmesa w spódnicy, lecz raczej dosyć nijaką, nieco strachliwą, czasem niezdecydowaną i często hamletyzującą dziewczyną, która trochę się chyba pogubiła. Gdy wujostwo prosili ją o rozwagę, hardo twierdziła, że ufa swemu narzeczonemu i nic jej nie obchodzi jego przeszłość. Po ślubie nagle okazało się, że nie spocznie, póki nie odkryje jego tajemnicy. Bo tak. Bo pojawiła się teściowa i uświadomiła jej, że istnieje jakaś tajemnica. Później, gdy każdy normalny człowiek żywiłby wątpliwości, ona miała granitową pewność, iż jej mąż jest dobry i niewinny. Bo tak, bo ona wie i koniec. Jakby przełączyły się tryby w jakiejś machinie. Albo przejawiła się w takiej formie hipokryzja. Racjonalnych przyczyn brak. No nie wiem… mnie to nie przekonało. I znowu ta sama sytuacja: gdy wszyscy (w tym mąż, choć z innych pobudek niż reszta) mówili „daj sobie spokój, nie można tego wyjaśnić, nie poradzisz sobie, nie wypada ci, nie masz punktu zaczepienia” – ona uparcie dążyła w swoim śledztwie naprzód. Później, gdy pojawiły się ważne informacje, istotne poszlaki, a wręcz dowody, z miejsca była skłonna zrezygnować, bo… a tak, bo jej mąż sobie życzył, by dalej śledztwa nie ciągnęła. Konsekwencja godna pochwały. To po drugie.

Nawiasem mówiąc, moment, gdy Valeria uświadamia sobie, iż jest w ciąży, razi strasznym niedopracowaniem i tylko fakt, iż powieść powstała w XIX w., a napisał ją mężczyzna, może obronić tę scenę. Trochę to wygląda tak, jakby autor nagle sobie przypomniał, że bohaterka miała być w ciąży, więc bez ostrzeżenia „upchnął” to między jedno a drugie zdarzenie.

Również Eustace, choć pojawia się wręcz epizodycznie, jakoś nie jest w stanie nas do siebie przekonać. Tu być może objawia się geniusz pisarza, który chciał skonfrontować niechęć czytelnika i bezgraniczną (żeby nie powiedzieć: beznadziejną) wiarę Valerii w męża. A może ja tylko próbuję się tu doszukać „czegoś więcej” i jakiejś wzniosłej idei… Generalnie jego histeryczna wręcz reakcja na ujawnienie tajemnicy budzi co najmniej wątpliwości. Mimo wszystko powinien być przygotowany na to, że prawda może wyjść na jaw, a skoro zdecydował się na ślub z Valerią, raczej powinien znaleźć jakieś rozwiązanie, nie zaś uciekać i chować się po kątach. Całkowity brak wiary w miłość żony i zapewnienia, że wierzy ona w jego niewinność, to już w ogóle osobny temat.

Podsumowując, odnośnie do recenzowanej książki mam dość mieszane uczucia. Nie jest ani zła, ani bardzo dobra. Warto ją przeczytać chociażby dla postaci innych niż główni bohaterowie (teściowa czy Dexter, czyli jeden z kluczowych świadków), te naprawdę się autorowi udały. Jeśli ktoś gustuje w studium charakteru ludzkiego, również może znaleźć sporo przyjemności w lekturze. Najmniej tu powieści sensacyjnej, wbrew temu, co próbuje na okładce sugerować wydawca. W efekcie daję mocne cztery, ale ostrzegam przed nieco monotonnym tempem.





Autor: Wilkie Collins
Tytuł: Prawo i dama
Przekład: Joanna Wadas
Wydawca: MG, 2018
Liczba stron: 410

Ocena recenzenta: 4/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 496
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: