Dodany: 14.07.2018 15:13|Autor: misiak297

W Jalnie po raz pierwszy. A może drugi?


Nie przestaje mnie zdumiewać, jak tworzą się nasze ścieżki czytelnicze. I jak niewiele czasem znaczy „nigdy” w odniesieniu do książek.

Pięć lat temu sięgnąłem po „Budowę Jalny” Mazo de la Roche. Nastawiałem się na długą – bo szesnastotomową – przygodę w Kanadzie, kolejny cykl, który polubię lub pokocham. Po pierwszych dwóch rozdziałach rzuciłem „Jalnę” w kąt. Wszystko było powierzchownie opowiedziane, akcja gnała tak, jakby niósł ją dziki mustang, dialogi pozostawiały wiele do życzenia, wstawki rodem z literatury „harlekinowej” nie pomagały. Cóż, postanowiłem – nigdy więcej. Niech sobie Whiteoakowie żyją w Kanadzie, ale beze mnie.

Tymczasem ostatnio Dot59 powróciła do cyklu Mazo de la Roche. Swoimi pozytywnymi wrażeniami regularnie dzieli się tutaj: Kusząca Kanada w wersji retro lux. Przyznam, że czułem się, jakbym patrzył, jak ktoś inny je smakowite danie, podczas gdy ja sam go sobie odmawiam, choć zapach nęci i budzi się apetyt, który nie miał prawa się obudzić. Przełamałem się. Postanowiłem dać Mazo de La Roche i Whiteoakom jeszcze jedną szansę.

Początek znów nie był łatwy – mogłem powtórzyć zarzuty sprzed pięciu lat – ale brnąłem dalej... i niebawem „brnięcie” zamieniło się w płynięcie przez tę historię. Poczułem, że zaczynam się angażować, lubić bohaterów, że jestem ciekaw, co będzie z nimi dalej. Dosyć szybko zorientowałem się, iż tym razem nie przerwę lektury. Byłem z młodymi małżonkami – oficerem Filipem Whiteoakiem i Adeliną Court Whiteoak – w Irlandii, a później na statku płynącym do Kanady. Bałem się razem z nimi, gdy okazało się, że ta podróż może skończyć się tragicznie. Mieszkałem z nimi w domu przy ulicy św. Ludwika, wreszcie patrzyłem, jak powstaje Jalna, która odtąd miała być rodzinnym gniazdem Whiteoaków:

„Poprzedniego dnia oglądali dom również; lecz od wczoraj do dziś wmurowano belki i dodano kilka nowych rzędów cegieł wokoło. Od wczoraj do dziś zaprawa między wczorajszymi rzędami musiała stwardnieć, a wszystko to było niezmiernie zajmujące! Ściany nie dźwigały jeszcze żadnego ciężaru, prócz eterycznej kopuły nieba. Stały proste i masywne, jakby w oczekiwaniu, gotowe wziąć na siebie i podeprzeć ciężar, który miano nałożyć na ich barki.
– Czyż to nie jest urocze! – powtórzyła Adelina. – I pomyśleć: wszystko, co dziać się będzie w tych ścianach! Ta myśl wystarczy, by strachem przejąć człowieka! Jakby to było dziwnie, gdyby architekt przynosząc nam plan tego domu, stawił przed nasze oczy również w zarysie, wszystko, co nas w nim czeka!
– Nie jest powiedziane, że pani spędzi resztę życia w tym domu! Może pani przyjdzie ochota przenieść się gdzie indziej, w inną stronę Kanady, albo w ogóle wrócić do Starego Kraju. Wielu już zrobiło tak.
– Nigdy! Ani Filip, ani ja! Przyjechaliśmy tu, żeby tu pozostać. I kości nasze złożymy w Kanadzie! A Jalna będzie naszym domem na zawsze!”[1].

Tkwi w tym wszystkim pewna wzniosłość – to w końcu początek rodzinnej historii. Wzruszający jest fragment, w którym Filip dokonuje swoistego rozliczenia z dotychczasowym życiem:

„Jako młody chłopak pragnął zawsze wstąpić do wojska. Kariera wojskowa należała do tradycji w jego rodzinie. Przez długi czas czynne życie w pułku cieszyło go. Cóż mu się stało wtedy? Wydało mu się nagle, że od czasu ożenienia jakby dziwny jakiś ferment niepokoju wszedł w jego życie. Nie to, żeby Adelina gardziła przyjemnościami, jakie niosło życie w garnizonie w Indiach, było powodem zmiany w nim lub żeby była prostą, wiejską panną, kiedy żenił się z nią, i wszedłszy w jego życie, odciągnęła go od dawnego. Nie w tym tkwiło coś o wiele głębszego. Było oto tak, jakby Adelina zawsze była w pogoni za prawdą i kiedy połączyli swe losy, jakby wyruszyli razem na jej poszukiwanie. Zapragnęli rzetelnej rzeczywistości uwolnienia od kanonów, ustalonych na długo przed ich urodzeniem i możliwości urządzenia życia na swój własny sposób. W Kanadzie znaleźli właśnie warunki ku temu. Ani razu nie zdarzyło się mu żałować tego wszystkiego, z czego zrezygnowali. Przeciwnie, cieszył się tym, co zdołał osiągnąć”[2].

Oczywiście, nie obyło się bez zgrzytów. „Budowie Jalny” do miana dobrej książki dużo brakuje. Więcej tu opowiadania niż budowania konkretnych, wyrazistych scen. Miejscami można odnieść wrażenie, że słowa nie popychają akcji naprzód, że to pisanie dla samego pisania. Postaci jest za dużo, niektóre pozostają tylko imionami lub zgoła niepotrzebnym dodatkiem. Gdyby wyciąć część dialogów, całość by na tym zyskała. Irytuje też, iż większość bohaterów jest niezwykle piękna. No i ta romansowość! A do tego wszystkiego jeszcze niezbyt dobre tłumaczenie.

Niemniej tę powieść czyta się dobrze. Whiteoakom chce się kibicować. Adelina (zwłaszcza ona! Ach, co za kobieta!), Filip, James Wilmott czy Daisy Vaughan to ciekawie skonstruowane postaci. Niektóre rozdziały mają bardzo wysoki jak na literaturę popularną poziom. Mnóstwo tu fantastycznych szczegółów, niektóre sceny zapadają w pamięć – utopienie lalki małej Augusty w morzu („Kilka razy jeszcze różowa buzia woskowej pani zabłysła wdzięcznym uśmiechem z pian. Przez chwilę jeszcze barwna, kraciasta jej krynolina, wydęta jak balon, unosiła się na fali i było po wszystkim”[3]), obserwowanie jaskółek na dachu stodoły, wizyta Adeliny u Wilmotta, pierwsze odwiedziny w nowym kościele. Takich fragmentów jest sporo. Co więcej, Mazo de la Roche potrafi zaskoczyć i zachwycić iście poetyckim opisem. Na przykład w tym fragmencie, gdy Wilmott i Adelina rozmawiają, a nieopodal trwają roboty budowlane:

„Siedzieli, rozmawiając tak, na stosie świeżo okorowanych, pachnących żywicą belek i w takiej bliskości od robotników, że mogli być przez nich słyszani. Lecz słowa Wilmotta tworzyły jakąś zamkniętą przestrzeń wokoło nich dwojga, jakby stanowili portret mężczyzny i kobiety, zamknięty w złociste ramy. I siedzieli tak, przysłuchując się łoskotowi siekier i dudnieniu łopat. Nozdrza ich wciągały aromatyczny zapach żywicznych belek. Lecz mieli uczucie, że nie stanowią już części tego rzeczywistego świata, który ich otaczał. Oczy ich spoglądały prosto przed siebie, jakby naprawdę byli postaciami z portretu, o którym się mówi, że jego oczy ścigają patrzącego”[4].

Tutaj piękny opis powstającej stodoły i jaskółek:

„Ażurowy szkielet zrębu stodoły rysował się na ciemnym tle jodeł i sosen, przetykanym gdzieniegdzie, niby strzępem łuny, kępką poczerwieniałych jaworów. Stosy budulca leżały wokoło, napełniając powietrze rozkoszną wonią żywicy. Grube trzaski i kliny sosnowe walały się wszędzie po ziemi, mieniąc się różowo, jak wnętrze morskiej muszli. Płaty kory leżały rozrzucone na pasmach mchu i pogniecionych liściach paproci. Była to pora odlotu ptaków i nagle stado jaskółek usiadło na zrębie stodoły, by wytchnąć. A że to była niedziela, robotników nie było na budowie. Panowała cisza, jakby zrodzona w prehistorycznych czasach ludzkości, przerywana tylko świergotem tysięcznych jaskółczych gardziołków”[5].

Oto zaś scena, w której Adelina Whiteoak przeżywa pierwszy dramat w nowym domu:

„Dom zdawał się dziwnie żywy. Stał wśród cichego, zasłuchanego w siebie piękna tej nocy; potężną masą swoją opierał się ciemności, jakby czuł w każdym ze swych kamieni żądło pierwszej zgryzoty, jaką przyszło mu gościć w swych murach. Tacy byli dotąd szczęśliwi tutaj! Nawet ich miłosne uściski pod tym dachem miały w sobie coś z godności i dumy, jakimi przeniknięty był dziewiczy grunt, na którym dom stanął. Dnie nie były dość długie, by pomieścić ich spokojne szczęście. (…) Adelina miała uczucie, jakby katastrofa uderzyła w dom. Widziała go teraz starym, rozpadającym w ruinę, chylącym do upadku pod ciężarem zgryzot, które obsiadły go i wreszcie, jak zapada się, a dzikie wino, obrastające jego ściany, zamyka nad nim splątane pędy, tworząc zieloną mogiłę. Otworzyła oczy, by przekonać się, czy dom stoi jeszcze cały i zdrowy i zobaczyła bielejącą plamę w miejscu, gdzie było okno”[6].

Cóż, czasami tak to jest – pierwsze wrażenia bywają mylące. Już pięć lat temu mogłem wybrać się nad jezioro, podziwiać jaskółki i wsiąść na statek zabierający mnie w lepszą przyszłość. Nie dałem sobie tej szansy – na przygody, na wzruszenia, na ciekawość – rezygnując po dwóch rozdziałach. Mimo wszystko cieszę się, że przeżyłem to teraz. Jak dobrze, że do książek można wrócić!


---
[1] Mazo de la Roche, „Budowa Jalny”, przeł. Julia Rylska, Krajowa Agencja Wydawnicza, 1989, s. 163.
[2] Tamże, s. 266.
[3] Tamże, s. 68.
[4] Tamże, s. 146.
[5] Tamże, s. 172.
[6] Tamże, s. 302-303.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 823
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: