Dodany: 05.07.2018 15:38|Autor: AureaAuriga

Fantastyczna postapokalipsa i niespełniona obietnica


Lars Bergerson wprawdzie zarabia na życie kradzieżą, ale nie można go nazwać pospolitym złodziejem: jest Grabieżcą, członkiem elitarnej, choć nieistniejącej już gildii skupiającej ludzi mających zdolność podróżowania pomiędzy wymiarami. Wykorzystują ją oni do przenikania do „wyższych”, sztucznie stworzonych światów, dokąd obdarzeni ogromną mocą kreowania rzeczywistości, fanatyczni przywódcy religijni przenieśli „wybraną” część ludzkości po tym, jak Ziemię pochłonęła apokalipsa, by stworzyć sobie teokratyczne, totalitarne państewka. Grabieżcy zabierają nie złoto czy sztukę, ale fantastyczne przedmioty z pogranicza niezwykle zaawansowanej technologii i magii – bez cienia wyrzutów sumienia, bo pełnią funkcję Robin Hoodów, przynoszących pognębionej ludzkości cenne zdobycze myśli ludzkiej, których nie udałoby się pozyskać w inny sposób. Powieść otwiera kolejna wyprawa Larsa, uwieńczona nieprawdopodobnym łupem i pojawieniem się nieprawdopodobnego problemu. Oraz sugestią, że główny bohater został wybrany, by przywrócić światu harmonię.

„Zakon Krańca Świata” wciąga. Akcja, jak przystało na powieść fantastyczno-przygodową, toczy się wartko. Bergersona można lubić albo nie, lecz nie sposób odmówić jednemu z najlepszych Grabieżców w mieście charyzmy. To niepozbawiony aury impulsywnego, samotniczego, twardego antybohatera, ale w gruncie rzeczy porządny, dzielny facet z sercem we właściwym miejscu. Postacie drugoplanowe, nawet te, które pojawiają się tylko na chwilę, również są nakreślone wyraziście. Najbardziej jednak urzekała mnie kreacja świata i jego klimat.

Bergerson żyje w mieście, które przed apokalipsą było wielkie i nowoczesne, a teraz stało się zrujnowanym siedliskiem nędzy, gdzie jedynymi osobami cieszącymi się dostatnim życiem są paserzy łupów z innych światów i handlarze żywym towarem. Życie towarzyskie – oraz pokątne interesy – toczą się w niebezpiecznych klubach, przy alkoholu i szumie dzikiej muzyki, do której tańczą dziwki. Ten postapokaliptyczny, cyberpunkowy, „noirowy” klimat zostaje interesująco przełamany elementami przywodzącymi na myśl raczej baśniową estetykę high fantasy, w rodzaju Studni Mocy, mistycznej magii i przepowiedni o wybrańcach, którzy muszą wyruszyć na poszukiwanie wyroczni, starożytnych zakonów i Nieśmiertelnych Drzew. Podobało mi się to łączenie różnych gatunków, jak również motywy podróży między wymiarami, po krainach snu i po ludzkiej psychice, które uwielbiam. Kossakowskiej udało się wprowadzić parę unikatowych, charakterystycznych dla jej uniwersum szczegółów: pewne magiczne przedmioty, zmyślne pułapki na Grabieżców, tatuaże o nadnaturalnych mocach, maszyny transferujące przedmioty ze świata fikcyjnego do prawdziwego. Irytowała mnie jednak zbyt wielka nieokreśloność zasad magii i niejasność co do tego, czy przedmioty o niezwykłej mocy (które często pełnią kluczową rolę) są owocem właśnie magii czy technologii, czy połączenia jednego z drugim. Oczywiście wiadomo, że literatura spekulatywna z założenia prosi czytelnika o znaczne „zawieszenie niewiary” i nie wszystko musi wyjaśniać, ale tu za wiele jest chaosu: miałam wrażenie, że pisarka wprowadza wszystko, co akurat przydaje się w fabule albo po prostu fajnie wygląda. Ponadnaturalne elementy rządzą się nie jakimiś wewnętrznymi zasadami, tylko „rule of cool” – co samo w sobie nie jest złe, ale nie należy przesadzać. Jeśli już mam narzekać, dodam również, że poczułam się trochę zawiedziona, iż jakkolwiek autorka maluje swój świat pięknie i z wyobraźnią, to nie podpiera go konkretnymi informacjami: nie mówi na przykład, czy w mieście Bergsona istnieje jakaś władza, z czego utrzymują się ludzie, co są w stanie wyprodukować ani nawet w zgliszczach jakiego kraju leży owa metropolia (nie da się tego stwierdzić po nazwiskach bohaterów, bo pojawiają się tu angielskie, niemieckie, francuskie, skandynawskie... właściwie z każdego języka, byle nie polskie).

Kossakowska tworzy jednak ciekawy, dający pole do popisu świat; początkowe sceny zdają się oznajmiać – subtelnie, acz definitywnie – że będzie to historia o rebelii przeciwko złemu systemowi, zaś istotną rolę odegrają w niej oczywiście główny bohater-wybraniec losu i potężny artefakt, na który Bergerson natyka się przypadkowo i o którym sam myśli, że to coś, co może zbawić ludzkość. Problem w tym, iż potencjał uniwersum nie zostaje w pełni wykorzystany, a choć istotnie osią fabuły ma być bliżej niesprecyzowane ratowanie świata, to większa część powieści wcale nie jest o tym, tylko... trudno powiedzieć, o czym. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu W „Zakonie Końca Świata” ciągle brakowało mi jakiejś myśli przewodniej, wyraźnego ciągu przyczynowo-skutkowego, poczucia, że ta historia dokądś zmierza. Bergerson telepie się od jednego epizodu do drugiego, spotyka mnóstwo postaci, które pojawiają się na sekundę, nie mają żadnego większego znaczenia i więcej nie wracają, brak mu sprecyzowanego celu, nie zmaga się z żadnym konkretnym problemem: ot, żyje sobie z dnia na dzień. A jednocześnie – bez przerwy docierają do niego tajemnicze podszepty, że czekają go wielka wędrówka i poważna misja. Jeśli bohater został wybrany na zbawcę świata, a świat z całą pewnością potrzebuje zbawienia, to dlaczego autorka nie rozwija wątków naprawdę istotnych, tylko rozmienia się na drobne, wypełniając powieść mało istotnymi scenkami? Jakkolwiek tempo i pociągający klimat „Zakonu Krańca Świata” nie pozwalają się nudzić, co jakiś czas odrywałam się od lektury z pełną irytacji myślą: „no i co z tego?”.

Jedynym, co jakoś spaja i napędza fabułę, jest postać Miriam – młodej dziewczyny, która wpada do życia Larsa wraz ze wspomnianym artefaktem i którą Grabieżca ratuje przed śmiercią. Bergerson często powtarza, że „jeśli ma się miękkie serce, trzeba mieć twardą dupę”; konsekwencje uratowania Miriam stanowią doskonałą ilustrację tego porzekadła, bo dziewczyna staje się dla niego źródłem niekończących się problemów. Początkowo lubiłam ją; choć niesamowicie naiwna, miała w sobie mnóstwo energii i liczyłam, że rozwinie się w ciekawy sposób. Niestety, okazało się, że potrafi jedynie płakać i – za sprawą aż niemożliwej bezmyślności – pakować siebie i Bergsona w kłopoty, z których Lars musi ich oboje wybawiać. Jeśli się zastanowić, to ona – nie fanatyczni, obdarzeni ogromną mocą samowładcy albo zdegenerowani gangsterzy – jest przyczyną wszystkich nieszczęść głównego bohatera. Być może jednak to opowieść nie o ratowaniu świata, tylko o dalekosiężnych i destruktywnych skutkach jednego dobrego czynu... „Miękkie serce, twarda dupa”, istotnie.

Mimo zastrzeżeń i niedosytu „Zakon Końca Świata” mi się podobał; na pewno jest to porcja świetnej rozrywki. Za chwilę wezmę się za drugą i ostatnią część. Mam wrażenie, że dopiero tam autorka zamierza na poważnie rozwinąć główną ideę dwuksięgu, i liczę, że się tak stanie. A nawet jeśli fabuła nie spełni moich oczekiwań, przynajmniej będę mogła spędzić trochę czasu w ciekawej, niejednorodnej atmosferze z twardym, utalentowanym Larsem Bergersonem i bogatą wyobraźnią autorki.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 519
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: