Dodany: 04.04.2018 12:00|Autor: WiadomościOpiekun BiblioNETki

Wywiad z Izabelą Szolc i Adrianną Michalewską, autorkami książki „Dziewczyny chcą się zabawić”


Czy mogą Panie opowiedzieć,  jak wyglądała praca nad książką „Dziewczyny chcą się zabawić”? Czym różni się praca w duecie od indywidualnej pracy nad książką? Co było dla Pań największym wyzwaniem?

 

IZABELA SZOLC: Praca w duecie to uczenie się szacunku dla drugiego człowieka. I celowo piszę człowieka, a nie pisarza. Choć pisarze z reguły są ludźmi… Mamy lepsze, gorsze dni, rzeczy, które nas gnębią, albo dają radość. Jestem mniej nieokrzesana po tej współpracy. A wciąż piszemy… Całkiem możliwe, że zagości we mnie spokój. Absurd jakim jest „samotność twórcy” znika. Po prostu na takiego egzystencjalnego focha nie można sobie pozwolić.

ADRIANNA MICHALEWSKA: Praca w duecie to znakomita przygoda. Można dyskutować nad fabułą, wspólnie układać wątki. Jeżeli potraktuje się to jak wyzwanie, można się wspaniale bawić. Pisarz jest zwykle sam ze swoim dziełem, a my miałyśmy siebie. Byłyśmy dla siebie lustrem i wsparciem.

 

Pani Izabela jest pisarką głównie kojarzoną z literaturą fantastyczną, a Pani Adrianna ma na swoim koncie opowiadania kryminalne. Jak doszło do współpracy, która zaowocowała powieścią o pokoleniu końca lat 80. XX wieku?

I.S. Pierwsze moje trzy powieści to były powieści obyczajowe. Wcześniej drukowałam opowiadania w „Nowej Fantastyce”, „Fenixie”, „Talizmanie”. Później trochę tak, trochę siak… Miałam ten kłopot, że dla ludzi lubiących fantastykę w moich tekstach było za dużo seksu i romansu. Szerszy krąg czytelników jeżył się na magię, duchy, wampiry. I jeszcze ten język, zachodniej literatury współczesnej… Wtedy taka różnorodność nie była jeszcze przyjęta.  Jak ktoś mi mówi teraz o obecnej fali hejtu, modzie na nią, to ja tylko robię pyszczek kota… Ale jeśli wybierasz sobie jakiś zawód, na serio, to idziesz w niego. Czasem jest to pełzanie. Ale zawsze do przodu. Kiedy zawodowo trafiłam na Adę miałam już bardzo dobre rozeznanie w swoich mocnych i słabych punktach. Nasza współpraca nie tylko narzuciła się sama. Nie tylko była rozsądnym przedsięwzięciem. Ona przyszła naturalnie.

A.M. Spotkałyśmy się na gruncie zawodowym, ale szybko złapałyśmy kontakt i skończyło się na długich pogaduchach o życiu. No i przyszły wspomnienia. A ze wspomnień rodzą się westchnienia, marzenia „Ach, jakby tak choć na jeden dzień wskoczyć w tamte czasy” i pomysły. Chciałyśmy zapisać nasze rozmowy, ale przede wszystkim uczucia, które im towarzyszyły. I tak powstała saga „Życie i miłość”, którą rozpoczyna powieść „Dziewczyny chcą się zabawić”.

 

Powieść „Dziewczyny chcą się zabawić” opowiada o losach łódzkich kobiet – są to włókniarki, farbiarki, tkaczki, a także urzędniczki i nauczycielki. Co łączy te kobiety? Wspólne doświadczenia pokoleniowe, podobne marzenia?

A.M. Kobiety zwykle mają marzenia. Chcą być kochane, szanowane, chcą być bezpieczne i pragną osiągać swoje cele. Zupełnie jak mężczyźni… Czasy, o których piszemy były wyjątkowe. Ludzie wierzyli, że nadchodzą zmiany. Wszystko było takie jakieś powiększone, nie chcieliśmy się oglądać za siebie, życie gwałtownie przyspieszało. Jest też tło polityczne, Polacy się zjednoczyli, szukaliśmy tego, co wspólne. Byliśmy sobie bliscy.

I.S. Odpowiedzialność, jaką musiały przejąć za swoje rodziny. Łódź dostała prawa miejskie w średniowieczu, ale nie rozwijała się systematycznie. Decyzja cara (bo przecież to tereny dawnego zaboru rosyjskiego) przemieniła ją w miasto przemysłowe. Tą sławetną „ziemię obiecaną”. Po pierwszej wojnie światowej mit fabrykanta tak naprawdę nie obowiązywał. Chyba, że fabrykanta zbankrutowanego. Przyszła kolejna zawierucha, skończyła się i paradoksalnie komuniście pragnęli nadać Łodzi takie samo znaczenie jak miała w XIX wieku. Czyli mamy skrawek ziemi, mamy ludzi, którzy raz są liczącą się siłą, raz pariasami. I znowu. To nie jest dobra huśtawka dla męskiego ego. Mężczyźni tutaj zawsze się wysypywali, a ich obowiązki musiały przejmować kobiety. Co do marzeń… Marzenia zawsze są takie same. Może w tamtych czasach bardziej zależało nam na miłości, a teraz na byciu zauważonymi. Ale miłość pewnie jest skupieniem na sobie uważnego spojrzenia jednej lub kilku osób.

 

Jest to nie tylko historia czterech przyjaciółek, Moniki, Amelii, Izy i Pauliny, lecz także opowieść o rzeczywistości tamtych lat – wielkich przemian politycznych i społecznych, upadających fabrykach i bezrobociu. Jak wyglądała praca nad tłem historycznym powieści?

I.S. Wydaje mi się, że ja miałam znacznie prościej niż Ada. Urodziłam się w Łodzi,  to miasto nieustannie, od najwcześniejszych lat wchodziło mi do głowy - poprzez obrazy i dźwięki. Jednego dnia spacerujesz po parku i widzisz strumyczki, kolorowe jak tęcze położone na ziemi. Bo farbiarnie wpuszczają ścieki, w grunt, w wodę. Idziesz później, a woda jest wodą po prostu. I nawet pojawia się żaba. Księcia już nie ma, ale żaba i owszem jest… Przebiegasz ulicą Ogrodową, żeby nie ogłuchnąć od stukotu, rumoru maszyn fabryki imienia  Marchlewskiego. Trafiasz w to samo miejsce, w innym czasie i słyszysz tylko ciszę. I raptem okazuje się, że cisza jest czymś namacalnym.

A.M. Przeżyłyśmy to wszystko, te zmiany dotykały także nas i naszych bliskich. W miastach takich jak Łódź i Wałbrzych nie było rodziny, która nie ucierpiałaby na skutek wprowadzanych zmian i reform. Ludzie czuli się pokrzywdzeni, byli zagubieni. Wieczorami w domach słyszałyśmy rozmowy o tym, co dalej, jak przetrwać. Dlatego ta historia ma taki ludzki wymiar. Polska się zmieniała, ale ludzie się bali tych zmian. Choć wierzyliśmy w przyszłość, trzeba było zwyczajnie zapłacić za mieszkanie i kupić dzieciom buty. A często było to bardzo trudne. Ludzie mówili, że odbiorą sobie życie. Wtedy nie było możliwości, jakie mamy dzisiaj. Nie było szans na wyjazd za granicę i ułożenie sobie życia np. w Londynie. Było ciężko.

                                                             

Klimat książki przypomina ten z powieści Eleny Ferrante – historia przyjaźni, dojrzewanie w trudnych czasach, bagaż w postaci skomplikowanych niekiedy relacji rodzinnych wyniesiony z domu, z którym bohaterki zmagają się przez całe życie. Też kiedy patrzy się na okładkę pierwszą myślą są kolejne tomy cyklu neapolitańskiego. Być może to skojarzenie trochę na wyrost, wiemy, jak problematyczną kwestią dla autorów są porównania do innych pisarzy.

A.M. Takie porównanie jest częściowo uzasadnione. Nie żyjemy i nie tworzymy w próżni. Jeśli opisujemy własne doświadczenia z tamtych lat, to zawsze istnieje możliwość, że ktoś inny opisał podobne zdarzenia, nawet jeśli dotyczyły one Włoch z lat kryzysu. To tylko dowodzi tego, że są to autentyczne uczucia, a historia trafia do serc czytelników. Ludzie są wrażliwi na biedę i krzywdę i piszą o tym, pod każdą szerokością geograficzną. Podobnie z miłością i wiarą w przyszłość. Prywatnie kochamy powieści Eleny Ferrante, niejedna łza popłynęła przy lekturze jej sagi. Ale nasza historia została napisana przed tą lekturą.

I.S. Dziękujemy bardzo. Takie porównanie to dla nas zaszczyt. Co do podobieństw, to przyjaźń między kobietami jest sprawą znacznie bardziej złożoną niż przyjaźń pomiędzy kobietą i mężczyzną. Zawsze jest w niej element rywalizacji i naśladownictwa plus ta cała słodka świadomość, że tylko inna kobieta może mnie zrozumieć… To się nie zmienia zależnie od szerokości geograficznej.  Neapol? Łódź? Biedne, piękne miasta, siłą rzeczy o podobnym wewnętrznym temperamencie. Co do dojrzewania, to ono samo w sobie jest trudne. Nastolatki są pełne oczekiwań na coś, co czeka, albo czyha na nie za progiem. Zawsze. I zawsze trochę sfiksowane. Byłabym zaniepokojona, gdybym spotkała niesfiksowaną nastolatkę. A relacje rodzinne… Cóż. Rodzina uczy nas stosunku do miłości. Miłość może być prosta, ale kiedy nie jest, facebook podpowiada nam uczynnie: „to skomplikowane”.

 

Obok powieści mają Panie w swoim dorobku liczne opowiadania. Wydaje się, że panuje przekonanie, że opowiadania pisze się łatwiej, bo są krótsze. Jakie jest Wasze zdanie na ten temat? Która z form stawia przed Paniami większe wyzwania?

I.S. Panuje błędne przekonanie. Dobre opowiadanie wymaga znacznie większego wysiłku intelektualnego. Opowiadanie to sama logika. Logika wzmocniona błyskotliwością. Często dysponujesz tylko jednym zdaniem, które ma ci określić postać. Wszystko wynika ze wszystkiego, a dialogi nie przyjmują „watowania”. Błędy są widoczne jak na dłoni. W powieści przestoje nie tylko nie są niepożądane, a nawet są konieczne. Jak zawalisz w jednej scenie, to poprawisz sytuację w innej. To opowiadanie mówi ci jakim pisarzem jesteś.

A.M. Uwielbiam opowiadania. To duża umiejętność przykuć uwagę czytelnika, rozwinąć fabułę i zamknąć ją w kilkunastu stronach maszynopisu. Trzeba być bardzo synkretycznym, czuwać nad każdym słowem, być niczym adwokat w sądzie. Jeśli nie zainteresujesz publiczności – przegrałeś. Proszę spojrzeć na losy literatury. Stephen King, Henryk Sienkiewicz, Eliza Orzeszkowa, Marek Hłasko, Lew Tołstoj. Od prawej do lewej, od pisarzy powieści historycznych, po thrillery. Wielkie dzieła stoją obok opowiadań. Od opowiadań zaczyna się nasza przygoda z literaturą. Przecież przed snem mama opowiadała nam bajeczki, krótkie historie, bez których nie wyobrażamy sobie dzieciństwa. Ale nie sposób tu jednoznacznie rozstrzygnąć, czy łatwiej jest napisać powieść czy opowiadanie. Najlepiej i jedno, i drugie.

 

Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: