Dodany: 02.06.2018 00:03|Autor: asia_

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

FIZJOLOGIA w LITERATURZE - KONKURS nr 219


Przedstawiam KONKURS nr 219, który przygotowała Neelith.



Witam w czerwcowym konkursie!

Sama nie wiem, co można napisać w tym konkursowym temacie. Tradycyjnie, jak to u mnie bywa, konkurs jest prosty, łatwy i… nieprzyjemny. Z góry przepraszam i przechodzę do konkretów:

Na konkurs składa się 25 mniej lub bardziej smrodliwych fragmentów. Pierwszy raz nie wszystkie dusiołki mam ocenione, ale wszystkie znajdują się w mojej biblioteczce, więc jak piszę, że konkurs jest łatwy, to Was nie naciągam.

Jeżeli nie chcecie podpowiedzi co do przeczytanych przez Was książek lub znajomości autora, to piszcie w pierwszej wiadomości, bo inaczej od razu zabieram się do pomocy.

Większość fragmentów jest na tyle długa, by zawierać coś, co Was może naprowadzić, jednak w razie potrzeby dorzucę kilka podpowiedzi, a przede wszystkim zachęcam Konkursowiczów do mataczenia na Forum!

Odpowiedzi bądź przypuszczenia przesyłajcie do Babci Klozetowej na adres e-mail: [...] albo w PW. Za każdą właściwą odpowiedź należą się 2 punkty – po jednym za autora i tytuł, a więc łącznie 50 punktów. W przypadku uzyskania takiej samej liczby punktów przez kilku Uczestników, o wygranej zdecyduje kolejność nadesłania odpowiedzi.

Na wiadomości czekam do 15 czerwca (piątek) do godziny 23.59. Będę wdzięczna za podawanie w tytule wiadomości loginu biblioNETkowego.
  
Powodzenia!  



UWAGA!  
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem.



1.


Znów przerwał. Pewnie miała spytać, co się wydarzyło później.
– A gdybyś musiał się wypróżnić? – spytała zamiast tego.
– Cóż, odwróciłem się plecami do rozpadliny i zacząłem machać mieczem, zamierzając… Zaraz. Co ty powiedziałaś?
– Wypróżnić się – powtórzyła Shallan. – Jesteś na polu bitwy, otoczony metalem jak krab w skorupie. Co robisz, gdy odczuwasz naturalną potrzebę?
– Ja… no… - Adolin zmarszczył czoło. – Żadna kobieta mnie o oto nie spytała.
– Niech żyje oryginalność! – powiedziała Shallan, choć jednocześnie się zarumieniła. Jasnah nie byłaby zadowolona. Czy Shallan nie mogła zapanować nad językiem choć w trakcie jednej rozmowy? Skłoniła go, żeby mówił o czymś, co sprawiało mu przyjemność, i wszystko szło tak dobrze. A teraz to.
[…]
Przyjrzał się jej, mrużąc oczy.
– O co chodzi? – spytała.
– Próbuję ocenić, czy nie jesteś Trefnisiem w peruce. On właśnie zrobiłby mi coś takiego.
– Niczego ci nie robię – odparła. Jestem ciekawa.
I mówiła to szczerze. Myślała o tych kwestiach. Może częściej niż na to zasługiwały.
– Cóż – przyznał Adolin – jeśli musisz wiedzieć, stare powiedzenie z pola bitwy brzmi, że lepiej być zawstydzonym niż martwym. Nic nie może odwracać uwagi od pola bitwy.
– Czyli…
– Czyli owszem, ja, Adolin Kholin, krewniak króla, spadkobierca księstwa Kholinów, zesrałem się w Pancerzu Odprysku. Trzy razy. – Dopił wino. – Jesteś bardzo dziwną kobietą.



2.


Kadi mówi, że wydano ją za mężczyznę z sąsiedztwa, który prawie nic nie miał, bo chyba nikt inny nie chciałby się z nią ożenić.
– Nie wiem dlaczego. Jestem chuda; może myśleli, że nie nadaję się do rodzenia dzieci.
I dodaje, że Yussuf, jej mąż, to dobry chłopak, ale trudno im zdobyć coś do jedzenia, bo nie mają ziemi, więc on musi pracować, gdzie się da. I że nie od razu zaszła w ciążę, ale w końcu zaszła, i nie wyobrażam sobie nawet, jak się oboje cieszyli, i jak się bali, bo jak teraz dadzą radę wykarmić dziecko. Ale skoro wszyscy jakoś mogą, to i oni będą mogli, i tak się cieszyli, że się urodził chłopczyk. Dali mu na imię Seydou i chował się dobrze. Kadi mówi, że jak był malutki, to rozwijał się pięknie, a oni tak się cieszyli.
– Ale potem, parę dni temu, dostał biegunki, nie wie pan jak strasznej, lało się z niego, po prostu się lało. Więc go zaniosłam do marabu.
[…]
– Tu mi mówią, że jest chory, bo nie dawałam mu jeść jak trzeba. Widać, że nie rozumieją. Jak ich słucham, to zaczynam się bać, mam ochotę sobie pójść.
I parę godzin później rzeczywiście odchodzi, z martwym maleństwem na plecach.



3.


O tej godzinie szpital wydawał się wyludniony. Godziny dla odwiedzających dobiegły końca, a lekarze kończyli zmianę. Lampy na korytarzu rzucały mlecznobiałą poświatę na oddział, na którym leżała Clarice. Teo rozejrzał się dokoła, po czym zaciągnął kotarę. Pikanie go denerwowało i wydawało się głośniejsze. Nadal kręciło mu się lekko w głowie, ale skoncentrował uwagę na urządzeniach, które utrzymywały Clarice przy życiu, dostarczając jej wszystkiego, czego potrzebowała, za pomocą kilkudziesięciu rurek powtykanych w ręce, nozdrza i szyję.
Wyłączył alarm sygnalizujący spadek czynności życiowych i przerwanie pracy respiratora. Nachylił się, pogłaskał ją po twarzy – miała zimną skórę – i wyłączył respirator. Cisza wzbudziła w nim na chwilę niepokój, ale zaraz potem zobaczył na monitorze, że Clarice wzrosło tętno.
Zaczęła się wić. Oddychała w agonii, wyrzuciła w górę ręce. To był przerażający widok. „To moja pokuta” – pomyślał.
Ogarnęło go zupełnie nieznane uczucie. Zdał sobie sprawę, że nie podoła temu, co próbuje zrobić. Clarice nie była Brenonem. Podłączył respirator i podkręcił poziom wpompowanego do płuc tlenu na sto procent.
Alarm zabrzmiał głośno, przybiegli lekarze i odepchnęli go na bok.
– Niewydolność oddechowa! – zawołał jeden z nich.



4.


W pewnym momencie podczas Australian Open 2016 pielęgniarka poprosiła, żebym nasikała do pojemniczka. Nic nadzwyczajnego. To kolejna część działań ITF, Międzynarodowej Federacji Tenisowej, wykonywana celem sprawdzenia zawodników i utrzymania czystości w sporcie. Miałam dwadzieścia osiem lat. Sikałam do tych pojemniczków przez więcej niż dekadę. O teście zapomniałam chwilę po tym, jak się skończył. Mój umysł szybko przestawił się na myślenie o kolejnej rundzie turnieju, kolejnym meczu, który musiałam wygrać, żeby osiągnąć to, co chciałam.



5.


Powinienem był teraz odejść, przynieść swoje rzeczy, wypełnić formularze meldunkowe. Oskar jednak tego nie zrobił. Nie mógł rozstać się z tym mieszkaniem. Bez jakiegokolwiek powodu spytał swojego przyszłego gospodarza, gdzie jest toaleta. Ten wskazał kciukiem drzwi z dykty, przypominające lata wojenne i bezpośrednio powojenne. Gdy Oskar czynił przygotowania, jakby zaraz chciał się załatwić, Zeidler, którego mydło krusząc się łaskotało w twarz, zapalił mu światło w ubikacji.
Wewnątrz byłem zły, bo Oskar nie czuł najmniejszej potrzeby. Czekałem jednak cierpliwie, póki nie pociekło trochę moczu; ponieważ parcie na pęcherz było słabe, a ja stałem zbyt blisko sedesu, musiałem dobrze uważać, żeby nie zamoczyć deski i kamiennej posadzki ciasnego pomieszczenia. Moja chusteczka usunęła ślady z wysiedzianego drewna, podeszwy Oskara musiały rozetrzeć parę nieszczęsnych kropel na posadzce.



6.


Po południu kobiety zabijają czas pogaduszkami i od czasu do czasu nucą. Ale przeważnie pracują w milczeniu. W pewnym momencie mówię:
– Przepraszam, chciałabym skorzystać z toalety. Możecie mi powiedzieć, gdzie jest?
Fanny podnosi wzrok.
– Zaprowadzę ją. Moim palcom dobrze zrobi odpoczynek. Wstaje z trudnością i kieruje się do drzwi. Idę za nią korytarzem do dodatkowej, błyszczącej od czystości kuchni i wychodzę tylnymi drzwiami.
– To nasz wychodek. Nigdy nie daj się przyłapać pani Byrne na korzystaniu z domowej toalety. – Wymawia „przyłapać” jako „pszyłpać”.
Na tyłach podwórka, porośnięta kępami trawy niczym głowa łysiejącego człowieka rzadkimi włosami, stoi wystawiona na wiatr szara szopa z serduszkiem wyciętym w drzwiach. Fanny wskazuje na nią ruchem głowy.
– Zaczekam.
– Nie musisz.
– Im dłużej tam jesteś, tym dłużej moje palce odpoczną.
W szopie jest przeciąg, a przez szparę dostaje się promyk światła dziennego. Czarna deska klozetowa, w niektórych miejscach przetarta do żywego drewna, leży pośrodku nieoheblowanej ławki. Na belce na ścianie wiszą skrawki gazety. Pamiętam wychodek za naszą chatą w Kinvarze, więc odór nie jest dla mnie szokujący, ale siedzenie jest zimne. Jak to będzie w zamieć śnieżną? Pewnie tak jak teraz, tylko gorzej.



7.


Gdziekolwiek przebywałem, zasypiałem jak dziecko. Nawet gdy szedłem trenować do klubu, kończyłem, chrapiąc na kanapie. Zero energii do życia. Samą grą też nie mogłem się pobudzić. Powbijałem przez 20 minut, pół godziny, czasem godzinę, ale niezależnie od tego, jak mi szło, lądowałem na wersalce. Tak właśnie wyglądały moje przygotowania do mistrzostw świata – mało efektywny trening i leżenie do góry brzuchem.
Kończyłem mecz, wracałem do domu i zasypiałem. To było chore i ciągnęło się od grudnia 2011 do maja 2012 roku. To nie mogło jednak trwać wiecznie. Wreszcie zdecydowałem się na wizytę u specjalisty. Wyniki były bezlitosne – mononukleoza zakaźna.
– I co ja mam teraz robić? – Miałem nadzieję, że lekarz znajdzie satysfakcjonująca odpowiedź.
– Nic. Nic nie możesz zrobić, Ron – odparł.



8.


Potrzebowała pójść do łazienki.
– Potrzebuję iść do łazienki – zwróciła się do Henry’ego tamtej nocy, gdy wjeżdżali do miasta Maisy Mills. Henry odparł uprzejmie, że będzie musiała zaczekać.
– A-no – powiedziała, wymawiając przesadnie sylaby i strojąc w ten sposób żarty ze swojej teściowej Pauline, nieżyjącej od lat, która zwykła tak mówić w odpowiedzi na coś, czego nie chciała słyszeć. – A-no – powtórzyła Olive. – Powiedz to moim kiszkom – dodała, wiercąc się lekko w ciemnym wnętrzu auta. – Dobry Boże, Henry, ja chyba zaraz eksploduję.



9.


– Czy twoim zdaniem ofiara wyglądała na dwadzieścia cztery lata?
– Nie... nie jestem w stanie ocenić – odrzekła Robin, bezskutecznie broniąc się przed obrazem gładkich, pucołowatych policzków i zmrożonych, białych oczu. – Nie – dodała po krótkiej chwili. – Pomyślałam, że to... że ona... wygląda młodziej.
– Ja też .
– Muszę... do toalety – powiedziała, wstając.
– Wszystko w porządku?
– Po prostu muszę siku... Za dużo herbaty.
Patrzył, jak odchodzi, a potem dopił piwo, podążając za myślą, którą jeszcze nie podzielił się z Robin ani z nikim innym.



10.


Kiedyś na wyprawie doszedłem z Wandą do pierwszego obozu, gdzie były dwa namioty. Ona zajęła jeden namiot, ja drugi. Wanda, która była w obecnej nomenklaturze feministką i zawsze podkreślała, jak to kobiety są spychane na margines przez nasze społeczeństwo, nagle mówi do mnie: „Patrz, choćby problemy fizjologiczne, o ile łatwiej w górach jest mężczyznom niż kobietom. Mężczyźni mają rękawiczki w namiotach, w których mogą się załatwić, a kobiety nic nie mają. Ale Francuzi, którzy tu byli przed nami, proszę, to są ludzie cywilizowani. Znalazłam po nich takie piękne, szczelne pudełko plastikowe, które można używać jako nocnik”.



11.


Klucze wyrzuciłam po drodze do domu, a paszport, po zapamiętaniu sobie daty i miejsca urodzenia tego demona, spaliłam w kotłowni. Tak samo jak pustą reklamówkę, choć staram się nie palić plastikowych śmieci.
Wróciłam niezauważona. Już w samochodzie nie pamiętałam o niczym. Czułam się zmęczona, bolały mnie kości i wymiotowałam cały wieczór.
Czasami to do mnie wracało. Dziwiłam się, dlaczego jeszcze nie znaleziono ciała Wnętrzaka. Roiłam sobie, że zjadły go Lisy, ogryzły do kości, a kości rozwlokły po lesie. Ale nawet one go nie ruszyły. Spleśniał, więc sądziłam, że to dowód, iż nie był on ludzką Istotą.



12.


Chociaż doktor Holmes rozciął w swym życiu setki zwłok, nie miał żołądka równie odpornego jak jego inni koledzy medycy i musiał odejść od stołu sekcyjnego. Jako nauczyciel nieraz opuszczał swoją salę wykładową, gdy trzeba było uśmiercić chloroformem królika. Błagał wtedy asystenta, by nie pozwolił zwierzęciu choćby pisnąć.
Holmes poczuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie. Miał wrażenie, że w pomieszczeniu nagle zabrakło powietrza. Nie wiedział, jak długo może potrwać autopsja, był jednak całkowicie pewien, że nie uda mu się dotrwać do jej zakończenia bez utraty przytomności. Haywood odsłonił całe zwłoki, ukazując obecnym szkarłatne, zastygłe w wyrazie bólu oblicze nieboszczyka. Zmiótł ziemię z jego oczu i policzków. Wzrok Holmesa wędrował po nagim ciele trupa.
Doktor uświadomił sobie, że twarz zmarłego jest mu znajoma. Tymczasem Haywood nachylił się nad ciałem, a naczelnik Kurtz zadawał mu kolejne pytania. Nikt nie prosił Holmesa o milczenie; jako wykładowca anatomii i fizjologii powinien wręcz wnieść swój wkład do dyskusji. Jednak doktor w tym momencie potrafił jedynie skupić się na poluźnianiu jedwabnego halsztuka.



13.


Znów chcę chodzić. Powoli staczam się z łóżka. Jestem pewien, że z większą gracją robi to większość dziewięćdziesięciolatków… Bez pośpiechu stawiam jedną stopę przed drugą. Małe kroki. Jeszcze nie dam rady robić dużych. Lepiej nie ryzykować. Choć do przesuwnych drzwi, za którymi znajduje się WC, jest tylko kilka kroków, dojście tam to prawdziwe wyzwanie. Na szczęście ubikacja jest wyposażona w uchwyty, których mogę się przytrzymać przy siadaniu. Niewiarygodne, jak bardzo wyczerpany czuję się po tych kilku małych krokach i jak bardzo nawet ten niewielki ruch wzmógł ból głowy. Znów czuję, jak płonie mi skóra twarzy, choć jest przecież pokryta grubą warstwą maści na gojenie ran. Nic mi to nie daje. Muszę iść. Krok po kroku. Myśl o Soczi, Thomas! Jeżeli nie będę miał założonej kroplówki, będę się ruszać. Taki przynajmniej jest mój plan.



14.


Pociąg chwiał się i kołysał. Ktoś nasikał wokół sedesu. Lisa nienawidziła tego rodzaju ludzi. Gdy tylko byli anonimowi i korzystali z cudzej łazienki, od razu stawali się niczym jaskiniowcy, zero wychowania, zero cywilizacji. Choć chyba nawet jaskiniowcy mieli lepsze maniery. Pewnie ci sami ludzie najgłośniej skarżą się potem na psie kupy na ulicach.
Lisa obeszła ostrożnie obrzydliwą kałużę i przyjrzała się swojej twarzy w lustrze. Światło w toalecie było paskudne, jej cera przybrała chorobliwą barwę. Nałożyła trochę więcej pudru i podkreśliła różem policzki. Poprawiła tusz na rzęsach, dokładnie pomalowała usta ciemnoczerwoną szminką. Lubiła używać pięknych, drogich kosmetyków, a nie tanich z supermarketu. Cieszyło ją też noszenie ładnych ciuchów i kupowanie ich w eleganckich sklepach.



15.


W telewizji transmitowali mistrzostwa świata w krykiecie. Anglii nie szło zbyt dobrze. Uznałem, że w przeciwieństwie do naszych pałkarzy powinienem dać teraz z siebie wszystko. Przeczytałem ulotkę, rozpuściłem w wodzie kilka saszetek Movicolu, wypiłem i czekałem. I nic. Nawet gra angielskiej drużyny nie była w stanie zmusić mojego organizmu do wypróżnienia. Wczytałem się jeszcze raz w ulotkę. Od dziesięciu dni nie wydusiłem z siebie absolutnie nic.
„Jeśli to nie podziała, być może doszło do zablokowania kałowego” – przeczytałem. Nie brzmiało to dobrze – niczym wstęp do hollywoodzkiego filmu o zbliżającej się asteroidzie: „Wielki stolec zmierza w kierunku Ziemi…”. Na samą myśl o wielkiej asteroidzie wylatującej mi z tyłka poczułem się gorzej.



16.


Wpadliśmy w zasadzkę podczas zwiadu. To była moja pierwsza prawdziwa walka. Ale uczyłem się walczyć, i byłem całkiem niezły, trzeci na roku. Kawaleria Druzów wdarła się na wzgórze i zapanował nieopisany chaos. Zgiełk, zamieszanie... nie mogłem wykrztusić słowa, język przyrósł mi do podniebienia. Zacząłem się trząść i zachciało mi się... no cóż...
– Zesrać w gacie? – podsunął Cale.
– Jasne, po co ujmować to oględniej. Wszystko trwało nie dłużej niż pięć minut, ale ja nawet nie dobyłem miecza.
– Czy ktoś to zauważył?
– Tak.
– Co powiedzieli?
– Że przywyknę.
– Nie zbili cię?
– Nie. Ale gdyby to się powtórzyło... no cóż, nie pożyłbym długo. – Znowu zapadło milczenie. – Nigdy się tak nie czułeś?
[…]
– Kiedy byłem mały, bałem się ciągle – odrzekł Cale po chwili. – Potem przestałem.
– Dlaczego?
– Nie wiem.
Oczywiście to nie była prawda, w każdym razie nie cała.



17.


Pokusa, by dłużej poleżeć, była bardzo silna, ale pełny pęcherz pomógł Arlenowi opuścić nagrzane posłanie. Ześlizgnął się na zimną podłogę i zgodnie z instrukcjami Margrit wyciągnął spod łóżka nocniki. Wysikał się do jednego, w drugim załatwił kolejną potrzebę, po czym oba zostawił przy drzwiach. Ich zawartość miała zostać wykorzystana w ogrodzie. Jałowa i kamienista gleba Miln nie sprzyjała uprawom, przez co ludzie nauczyli się niczego nie marnować.
Arlen podszedł do okna. Już poprzedniego dnia gapił się na nie, póki powieki nie zaczęły mu zbytnio ciążyć, ale szkło nie przestawało go fascynować. Choć wyglądało jak coś zupełnie niematerialnego, było twarde i nie ustępowało pod naciskiem dłoni, zupełnie niczym sieć runiczna. Chłopiec wodził palcem po szybie, kreśląc proste znaki w miejscu, gdzie zbierała się para. Przypomniał sobie runy z przenośnego kręgu Ragena i naraz zamienił linię w jeden z symboli. Narysował kilka innych, za każdym razem dmuchając na szkło, by zamazać swe dzieło i stworzyć kolejne.



18.


Wychodek znajdował się na Dziedzince za stodołą. „Ustęp był romantyczny – mówią ci, którzy z niego korzystali. – Zostawiało się drzwi otwarte z widokiem na rezerwat. W zimę w wychodku siedziało się na styropianie, dlatego było ciepło. Latem trzeba było uważać na żmije, w nocy można było posłuchać jak wyją wilki. To było przeżycie wręcz metafizyczne”.



19.


Ulice były wyludnione, choć nawet gdyby znajdował się na nich tłum ludzi, miałam wrażenie, że nie musielibyśmy się przeciskać – przejście zrobiłoby się samo. Wysoki pisk, jaki wydawały z siebie zwierzęta, wwiercał mi się w uszy, a gwałtowne ruchy futrzanego kobierca wokół moich stóp przyprawiały mnie o skurcz żołądka. Stawiałam stopy ostrożnie, bo gdybym nadepnęła ogon któregoś z nich, Bestiar by się o tym dowiedział i nie byłby zachwycony. To niewłaściwy moment, by przypominać sobie wszystkie choroby i epidemie przenoszone przez szczury, a jednak moja głowa wypełniła się takimi szczegółami. Usłużna pamięć podsunęła mi też historię o trupach w kilka dni oczyszczonych do szkieletu przez gryzonie. Kiedy byłam dzieckiem, widziałam horror klasy D o szczurach. Właziły do rur kanalizacyjnych i tym sposobem dostawały się do mieszkania: przez sedes. Ugryzły w pupę jakieś dziecko, które w nocy chciało skorzystać z toalety. Do dziś zapalam lampkę nad umywalką, jeśli muszę w nocy się wysikać.



20.


Zadziwiający są ci obcy, pomyślał. Iiii, im prędzej Anjin zacznie mówić po naszemu, tym lepiej. Bo wówczas dowiemy się, jak raz i na zawsze rozgromić chrześcijańskich barbarzyńców!
– Dlaczego nie nasikałeś mu w twarz? – spytał Yabu.
– Z początku miałem taki zamiar, panie. Ale ten pilot wciąż jest nieposkromionym zwierzęciem, ogromnie niebezpiecznym. Nasikać mu w twarz... cóż, dla nas dotknięcie czyjejś twarzy jest najgorszą zniewagą, ne? To mogłoby znieważyć go tak bardzo, że przestałby nad sobą panować. Narobiłem mu więc na plecy, co, jak myślę, wystarczy.



21.


Rzeczywiście, zaczęło się: potężna fala mdłości wezbrała Locke'owi w gardle, a z nią przypomniało mu się wszystko, co zjadł w ciągu dnia. Przez kilka długich minut siedział w kucki, ściskając drewniane wiadro z żarliwym zapałem, jakiego nie powstydziłby się człek pobożny, modlący się przed ołtarzem o łaski bogów.
– Jean...? – wystękał w krótkiej przerwie między jednym a drugim spazmem. – Kiedy następny raz wymyślę taki plan... walnij mnie siekierką w głowę.
– I co nam z tego przyjdzie? – Jean zabrał mu pełne wiaderko, podstawił puste i poklepał go po plecach. – Tylko stępię sobie toporek na twoim twardym łbie... – Zaczął zamykać okiennice. Na dworze powoli nastawał nibyzmierzch. – Zabrzmi to wstrętnie, ale smród musi zrobić wrażenie na Anjaisie.
[…]
Jean skrzywił się, wziął dwa pełne wymiocin wiadra i wrócił do okna. Nibyzmierzch dogasał. Wisielczy Wiatr, ciepły i silny, pchał niskie zwały ciemnych chmur, majaczące w tej chwili tuż za Pięcioma Wieżami. Zanosiło się na to, że księżyce kompletnie w nich utoną, przynajmniej na dobre kilka godzin. W całym mieście zapalały się punkciki światła, jakby niewidzialny jubiler wykładał towar na czarnym aksamicie. – Po tym eliksirze od Jessaline wyrzygałem chyba wszystko, co zjadłem przez ostatnie pięć lat. Mam tylko nadzieję, że nie wyplułem duszy. Bądź tak dobry i sprawdź, czy nie pływa w którymś kubełku, zanim je opróżnisz.



22.


Utz podniósł ręce w geście obronnym.
– Jeśli jeszcze raz dobierzesz się do tej latawicy, to ją zabijesz. To mogłoby się dla nas niedobrze skończyć, bo ona musi stanąć rano przed sądem. Do diabła, gdybym wiedział, że z ciebie takie bydle, to...
– I tak byś mi ją zostawił. Beze mnie nie udałoby wam się dokończyć waszego genialnego planu. Nie drażnij mnie więc! - Hunold podszedł w kąt i wysikał się w milczeniu na ścianę.
W tym samym momencie żołądek Marii zwrócił całą zawartość. Z powodu knebla nie mogła jednak wypluć wymiocin i zaczęła się dusić. Drgawki potrząsały jej ciałem i powoli traciła zmysły. Linhard zauważył, że ma konwulsje, wyjął jej z ust szmatę i przekręcił na brzuch, żeby wszystko wypluła. Maria łapczywie chwytała powietrze, ale wolała, żeby pozwolił jej umrzeć. Odwróciła głowę i popatrzyła na niego z takim wyrzutem, że aż ugiął się pod ciężarem wyrazu jej oczu i z wahaniem wyprostował nogi.



23.


– Próbuję zrozumieć – powiedział Antoni.
– Jestem wampirem – powtórzył półgłosem Witesław. – Prawdziwym wyższym wampirem, który niejednokrotnie zabijał młode dziewczyny… jest to najbardziej korzystne ze względów energetycznych…
– Proszę mi oszczędzić wykładu o fizjologii wampirów – przerwał Antoni. – Niech mi pan wierzy, to dla mnie mało przyjemne.
Witesław skinął głową, w skupieniu patrząc na drogę. Antoni nagle pomyślał, że samochód jest nowy, zadbany, że inkwizytor wyraźnie się o niego trzęsie i jest z niego dumny…



24.


Zmęczenie obiera nas po koleji z wszystkich tych rzeczy, aż pozostaje tylko ciało. Widzisz to wtedy z tą samą mroźną, wzniosłą oczywistością, umysł jest pusty i czysty, widzisz, że człowiek nie jest niczym więcej ponad prostą mechanikę ciała. Ruch rąk, uniesienie siekiery, cios, szarpnięcie, nogi, barki, ręce, uniesienie siekiery, cios, szarpnięcie, nogi, barki, ręce, siekiera, ręce, nogi, barki, ręce, nogi, barki, ręce, nogi, barki, tak, tak, tak. I nie ma nawet myśli o tym: „ręce, nogi, barki”; nie. Są tylko ruchy monotonne i spokojna, zwierzęca świadomość ruchu, przepływająca niezmąconym strumieniem jak woda po lodzie, umysł jest pusty i czysty. Obudzić się, wysrać, przełknąć ciepłą kaszę czy rzepę, dopiąć ubranie, buty, rękawice, czapka, idziemy w las, stopa lewa, stopa prawa, rąbiemy, więc ręce, nogi, barki, jemy, sramy, śpimy, budzimy się, ręce, nogi, barki, jemy, sramy, śpimy, ciało, ciało, ciało, tyle pozostaje, mechanika surowej fizjologji.



25.


Jeśli siatka zagłębiała się w posadzkę na grubość tylko paru kciuków, to pewnego dnia jego odarte palce mogą tam sięgnąć. A wtedy wolność będzie już na wyciągnięcie ręki. Jeśli jednak jego brat wykorzystał dość piekliszcza, żeby krzyżujące się linie sięgały na stopę w głąb skały, to ścierał palce przez niemal sześć tysięcy dni na darmo. Umrze tutaj. Pewnego dnia jego brat zejdzie na dół, zobaczy małą nieckę – jedyny ślad, jaki więzień zostawi po sobie na tym świecie – i się roześmieje. Na myśl o tym śmiechu rozlegającym się echem w jego uszach, poczuł w piersi małą iskierkę gniewu. Rozdmuchał ją, pławiąc się w jej cieple. To był ogień wystarczający, żeby pomóc mu się ruszyć, wystarczający, żeby odeprzeć kojący, osłabiający błękit.
Skończył i oddał mocz do niecki. I patrzył.
Przez chwilę przefiltrowane przez żółć uryny przeklęte niebieskie światło zamieniło się w zieleń. Zaparło mu dech. Chwila przeciągała się, podczas gdy zieleń pozostawała zielona... i została zielona! Na Orholama, udało mu się. Zszedł wystarczająco głęboko. Przebił się przez piekliszcze!
A potem zieleń zniknęła. Jak co dzień, po dokładnie tych samych dwóch sekundach. Krzyknął sfrustrowany, ale nawet jego frustracja była słaba, a krzyk bardziej pozwolił mu upewnić się, że nie stracił słuchu, niż wyrażał wściekłość.


===========


Dodane 17 czerwca 2018:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 1623
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: asia_ 02.06.2018 00:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Rozpoczynamy ostatni konkurs przed wakacyjną przerwą. A temat mamy taki, że dotyczy dosłownie każdego ;)

Zapraszamy!

Spośród uczestników tego konkursu wylosowany zostanie zdobywca powieści Olgi Gromyko i Andrieja Ułanowa Plus/minus. Zasady losowania: tutaj.
Użytkownik: Neelith 02.06.2018 00:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Z pewnym zakłopotaniem zapraszam do udziału w konkursie! Można strzelać fragmentami dowoli, byle nie obrzucać organizatorki łajnem. Czekam na wiadomości :)
Użytkownik: Neelith 06.06.2018 15:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Witam w piątym dniu konkursu! W kolejce do ubikacji przepychają się trzy dzielne konkursowiczki. Fragmenty 15 i 16 nadal pozostają tajemnicą, chyba zbytnio kloaczne, chociaż mogło być gorzej. Zapraszam do mataczenia i zachęcam kolejnych uczestników!
Użytkownik: Neelith 13.06.2018 08:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Konkurs trwa tylko do piatku, a tu jeszcze nie wszystkie fragmenty odkryte! Co to się dzieje? Ostatni konkurs przed wakacjami, ale frekwencja jakby wszyscy już się urlopowali :) Zapraszam niezdecydowanych!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: