Dodany: 16.08.2010 23:00|Autor: agabie

Symfonia


"Koniec świata i Hard-Boiled Wonderland" to pierwsza książka Murakamiego, jaką przeczytałam. Początek nie wydał mi się interesujący, nie czułam się przekonana do koncepcji opowieści z granicy science fiction i bajki, bohaterowie wydawali mi się kulturowo obcy, niezrozumiali i kompletnie nieprzekonujący. Nie czytało jej się jednak aż tak źle, żeby po kilku stronach odłożyć na półkę. I tak, trochę na przekór sobie, brnęłam przez kolejne strony, poddając się z wolna urokowi świata stworzonego przez Murakamiego.

Książka oczywiście ma fabułę - opowiada konkretną historię. Ale dla mnie to nie fabuła okazała się największym odkryciem. Wrażenia z czytania, a nawet wrażenia po czytaniu, porównałabym do emocji wywołanych wysłuchaniem koncertu muzyki poważnej w pustym, ascetycznym i ogromnym wnętrzu, które wybrzmiewa dźwiękami jeszcze długo po tym, jak ostanie nuty zostały zagrane. Subtelne obrazy, które na początku wydają się nie układać w żadną sensowną całość, są jak pojedyncze dźwięki wyjęte z harmonijnego brzmienia i pojawiające się trochę przypadkowo. W miarę zagłębiania się w książkę te dźwięki zaczynają się łączyć. Z czegoś, co początkowo dawało wrażenie chaosu, wyłania się idealna harmonia. Co więcej, z tego, że tę muzykę już słychać, nie bardzo można sobie zdać sprawę - każdy nowy "dźwięk" pojawia się tak delikatnie, że nie zwraca się na niego uwagi. Dopiero po zapadająca po zamknięciu książki cisza stanowi kontrast, w którym można usłyszeć symfonię. Jak po długim patrzeniu w źródło światła, jeszcze przez chwilę widać powidok.

Konstrukcja książki przywodzi mi na myśl dwie współśrodkowe spirale. Czytając zaczynamy od zewnętrza i wolno kierujemy się ku środkowi, od czasu do czasu przeskakując z jednej spirali na drugą. Wątki - świadomy i podświadomy - w żadnym momencie nie przecinają się, a ich połączenie we wspólnym środku oznacza koniec. Konstrukcja jest elegancka, subtelna i konsekwentna. W pewnym momencie staje się więc oczywiste, że obie muszą się w końcu spotkać i ta nieuchronność końca, świadomość zbliżania się do niego, wywołuje smutek. Ale nawet ten smutek jest nieco dziwny - trochę wypreparowany z innych emocji, pozbawiony zabarwienia strachem czy żalem, nie jest nawet niemiły.

Kiedy skończyłam "Koniec Świata", miałam wrażenie, że Murakami to hipnotyzer, który używa słów nie po to, żeby opowiedzieć historię, ale żeby wprowadzić w trans i wywołać konkretne emocje. I to nie te, którymi łatwo kogoś zarazić - kipiące ekspresją, lecz by wydobyć z czytelnika coś znacznie subtelniejszego.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1402
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: