Dodany: 15.08.2010 12:47|Autor: doom77
Numer jeden w moim rankingu
"Koniec Wieczności" to jeden z tytułów na liście pozycji obowiązkowych, którą w pośpiechu nabazgrał mi w brudnopisie mój znajomy na obozie letnim, gdzie go poznałem, zapalony miłośnik fantastyki. Następnie z coraz większym zafascynowaniem odnajdywałem i czytałem kolejne z poleconych przez niego książek. Wszystkie były doskonałe i głęboko zapadły mi w pamięć.
Żadna z nich jednak bardziej niż "Koniec Wieczności" Isaaca Asimova. Autora znałem już wcześniej, przede wszystkim jako twórcę cyklu "Fundacja", uznawanej za klasykę gatunku. Jednak dopiero przeczytanie recenzowanej książki sprawiło, że stałem się wielkim miłośnikiem jego twórczości.
"Koniec Wieczności" opowiada o ogromnym przedsięwzięciu i dziele ludzkości, tytułowej Wieczności, która pozwala "wtajemniczonym" na oglądanie i ingerencję w dowolne (prawie!) stulecia historii Ziemi - od momentu wynalezienia Wieczności aż do bardzo odległej przyszłości, w której Słońce dotrwało do zmierzchu swojego życia i eksplodowało jako Nova. Każdy wydział Wieczności dostaje pod opiekę jedno stulecie i ma zapewnić jego "mieszkańcom" pokój i szczęśliwość. Warunkiem koniecznym, który musi być spełniony przez pracownika Wieczności, jest wykorzenienie się ze swojego "rodzimego" okresu historii, nauka życia w bezczasie. Bohater książki jest osobą, która została wplątana w ciąg zdarzeń mogący mieć wpływ na losy całej Wieczności.
Wizja, którą przedstawia czytelnikowi Asimov zadziwia i intryguje już od pierwszych stron. Naprawdę warto samodzielnie odkryć każdy detal stworzonego przez niego świata, Asimov daje prawdziwe popisy wyobraźni. Książka opowiada o odczuciach i psychice ludzi zmuszonych do życia w bezczasie, konsekwencjach, jakie może przynieść dorównująca niemal boskiej ingerencja w historię ludzkości - nawet przy bez wątpienia dobrych chęciach i chwalebnych pobudkach. Opowiada również o... miłości w tych fantastycznych, nietypowych warunkach.
Drugą rzeczą obok wizji przyszłości, która urzekła mnie w powieści, jest jej niesłychane (przynajmniej jak na standardy powieści s.f.) tempo. Od pierwszych stron zostajemy wraz z bohaterem rzuceni w wir wydarzeń, a stworzony przez autora świat poznajemy jakby przy okazji. Książka ma zaledwie 300 stron, ale jej - można powiedzieć - zakończenie zajmuje 1/3 tej objętości! Już wydaje się, że wiemy, jak się wszystko zakończy; już fabuła zdaje się dobiegać końca, a losy Wieczności - przesądzone, ale kolejne zwroty akcji przychodzące jeden po drugim rozbijają nasze przewidywania w pył. Trudno wyrazić słowami emocje, które towarzyszyły mi podczas czytania ostatnich 100 stron tej książki. Mówiąc krótko - dzieje się!
Książkę odebrałem bardzo osobiście, jest to moja ulubiona powieść science fiction, w moim rankingu wyprzedza nawet takie arcydzieła, jak "Diuna" Franka Herberta, "Hyperion" Dana Simmonsa czy też sama "Fundacja". Dlatego być może i recenzja jest nieco zbyt osobista i przepełniona emocjami. Wszystkich, którzy nie lubią takich akcentów, przepraszam.
Książkę polecam każdemu miłośnikowi science fiction i nie tylko. Problemem, przed którym czuję się zobowiązany ostrzec, jest jej niewielka dostępność w naszym kraju. W księgarniach jej nie ma, pozostają biblioteki i antykwariaty, w których można nabyć wydanie sprzed kilkudziesięciu lat. Jeśli jednak jesteś takim jak ja szczęśliwcem, który jakimś cudem znalazł ją w swojej bibliotece - sięgaj bez namysłu! Jest to lektura - jak pozostałe pozycje z mojej listy z brudnopisu - obowiązkowa.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.