Co daje licencja na kłamanie?
Recenzuje: Dorota Tukaj
Gdyby kierować się średnią ocen w dwóch największych polskich portalach czytelniczych, praktycznie wszystkie powieści Remigiusza Mroza z cyklu z Joanną Chyłką należałoby postawić na tej samej półce, na której mamy na przykład utwory Agathy Christie i Henninga Mankella. Przy czym Mróz bije na głowę ich oboje (tak, również Królową Kryminału!), jeśli chodzi o wydajność twórczą: w ciągu niecałych 5 lat zdążył opublikować 27 powieści, kolejna ukaże się za parę dni, więc jeśli będzie dalej pisał w tym tempie, do końca bieżącego roku dociągnie do trzydziestu, przewyższając produktywnością Danielle Steel (dotychczas około 160 tytułów w 45 lat), a być może nawet celując w rekordy Józefa Ignacego Kraszewskiego (ok. 600 tomów, w tym 232 powieści, w 57 lat) czy Barbary Cartland (723 powieści w 77 lat). Ale, jak wiadomo, ilość niekoniecznie przechodzi w jakość; każdy ze wspomnianych w poprzednim zdaniu płodnych twórców ma na swoim koncie utwory słabsze (niektórzy nawet sporo), a żaden nie trafił do panteonu literatury światowej, choć znaleźli się tam pisarze z całożyciowym dorobkiem mniej licznym niż roczna produkcja tych pierwszych. Mrozowi zarzucają nie tylko czytelnicy, ale i koledzy po piórze, że niedostatecznie dba o wiarygodność detali i o wypracowanie własnego stylu, na skutek czego ten i ów opis „podejrzanie pokrywa się z treścią wikipedycznej notki”, a jego „książki mógłby napisać każdy z odrobiną pisarskiej wprawy tak, że nikt by się nie zorientował” [1].
Zanim spróbujemy się do tego ustosunkować, powiedzmy parę słów o treści najnowszego, siódmego już tomu serii z Chyłką, zatytułowanego „Testament”. Wspomniany w tytule dokument sporządziła zaledwie trzydziestoparoletnia kobieta, zapisując całe swoje mienie – w tym zapuszczoną nieruchomość na peryferiach stolicy – ginekologowi, z którego porady skorzystała zaledwie jeden raz. Gdy spadkobierca udał się obejrzeć odziedziczoną w tak dziwny sposób posiadłość, znalazł tam … zwłoki testatorki i list pożegnalny, niewyjaśniający jednak powodu jej decyzji. Jak należało przypuszczać, organa bezpieczeństwa publicznego i wymiaru sprawiedliwości od razu nabierają przekonania, że is fecit, cui prodest, doktor Kranz jednak stanowczo zaprzecza, jakoby miał coś wspólnego z zabójstwem. Nawet wówczas, gdy okazuje się, że list pożegnalny wydrukowano na drukarce stojącej w jego gabinecie, a w zwłokach znaleziono ślady leków nasennych, na które on sam wypisał receptę na nazwisko denatki. Przekonany jest, że ktoś go umiejętnie wrabia w tę zbrodnię, i taką też linię obrony przyjmuje Chyłka, starając się równocześnie na własną rękę dociec szczegółów związanych z reprywatyzacją odziedziczonej przez klienta nieruchomości. Śledztwo rozkręca się, gdy do akcji – nieoficjalnie, bo przecież nie jest już pracownikiem kancelarii Żelazny &McVay – włącza się Kordian, niemal cudem wyrwany z pułapki, jaką mu zgotowano w poprzednich tomach. Ale równocześnie rozkręca się i spirala zagrożenia, której rozmiar unaoczniają sobie młodzi prawnicy, gdy pada kolejna ofiara…
Czytelnik niebędący prawnikiem nie jest w stanie orzec, czy wszystkie procedury i paragrafy zostały zaprezentowane z należytą starannością; za to, jeśli jest miłośnikiem przyrody, zauważy, że Chyłka z uporem mówi o ptakach „z rodziny fregowatych”[1] (o ile autor celowo jej przypisał taki błąd, powinien też zadbać o kogoś, kto w końcu ją poprawi!), a jeśli się interesuje kuchnią, pęknie ze śmiechu na wspomnienie „tjiny, pasty z łosia z sosem sezamowym”[2] (szanowny zespole redakcyjny, literówka w nazwie rzecz ludzka, ale w opisie dania już nie, bo łosia od łososia jednak coś różni, na przykład to, że w libańskiej restauracji mięsa z tego pierwszego nie podają!). Może też nabrać przekonania, że pewne elementy intrygi są nieco przekombinowane, a wyjaśnienia niektórych zagadkowych kwestii – nie całkiem przekonujące. Na plus autorowi można z kolei policzyć, że w każdej powieści stara się poruszyć aktualne i ważne tematy – tu na przykład mowa nie tylko o reprywatyzacji, ale też o niewłaściwym odnoszeniu się niektórych ginekologów do pacjentek, ocierającym się już o molestowanie lub obrazę osobistą. Sama Chyłka, cóż… kto czytał poprzednie części, nie zdziwi się jej obecną kondycją psychiczną ani jej podejściem do zawodu („James Bond ma licencję na zabijanie, a my na kłamanie. Tylko dla niepoznaki nazywamy ją dyplomem ukończenia studiów prawniczych”[4]), ani tym, że notorycznie klnie jak szewc (a właściwie gorzej, bo czy jakiś szewc zna słowo „piździec”[5]?) i bezceremonialnie zwraca się do klientów. Ale też chyba ten sam czytelnik już się zdążył zorientować, że jest ona człowiekiem, któremu przez gardło nie przejdzie żadne słowo wyrażające słabość, ból, upokorzenie. Że ta jej gruboskórność, rubaszność, obcesowość, to obnoszenie się z rzekomym brakiem wrażliwości na uczucia innych, to sposób na to, by nie przyznać przed nikim – ani przed samą sobą – „jestem nieszczęśliwa, zraniono mnie, a rany dotąd się nie zagoiły i być może nigdy się nie zagoją”. Ta postać udała się autorowi – trudno wobec niej pozostać obojętnym, a to przecież jeden z wyznaczników dobrego odbioru powieści: gdyby wszyscy bohaterowie byli neutralni, nijacy, czytanie rychło by nam się znudziło (chociaż nie można też przesadzać w kreacji czarnych charakterów; Gorzym staje się z tomu na tom coraz bardziej demoniczny i wszechmocny, tylko patrzeć, a ucieknie z więzienia i w pojedynkę porwie Chyłkę, Zordona i Kormaka z dwudziestego pierwszego piętra Skylight…). Przy lekturze „Testamentu” znudzić może raczej wysoce skomplikowane zapętlenie intrygi, na skutek którego w pewnym momencie można zupełnie stracić wątek i nijak nie móc się połapać, quis, quid, ubi et cur. I to głównie dlatego ta część cyklu wypada nieco słabiej od poprzednich. Ale może następna (bo z posłowia można wywnioskować, że takowa powstanie, choć przypuszczalnie nie w tak szybkim tempie jak poprzednie) znów będzie lepsza?
[1] Jakub Ćwiek, ze strony internetowej: http://smakksiazki.pl/lipcu-czwarta-tym-roku-ksiazka-remigiusza-mroza-jakub-cwiek-remku-zalal-wkurw/
[2] Remigiusz Mróz, „Testament”, wyd. Czwarta Strona, Poznań 2018, s. 152.
[3] Tamże, s. 489.
[4] Tamże, s. 238.
[5] Tamże, s.101.
Autor: Remigiusz Mróz
Tytuł: Testament
Wydawnictwo: Czwarta Strona 2018
Liczba stron: 536
Ocena recenzenta: 3/6
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.