Dodany: 11.08.2010 22:54|Autor: agnieszak

Książka: Pokonać kostuchę
Bazell Josh

3 osoby polecają ten tekst.

Plagiat niemal doskonały


To miał być miły wieczór z lekką lekturą. Zachęcający opis na okładce dla wiernej fanki Dextera i House'a, w dzieciństwie kochającej się w doktorze Rossie z „ER”, był niczym magnes. Liczyłam na znane schematy, ale podane w nowej formie. W końcu książka to nie serial. Ostatecznie wieczór okazał się zmarnowany. A sama treść książki wzburzyła mnie na tyle, że zapragnęłam podzielić się swoimi przemyśleniami z innymi (uwaga – tekst zawiera szczegóły fabuły).

Pomysł na książkę był interesujący. Oto zabójca pracujący dla mafii trafia do programu ochrony świadków i zaczyna karierę lekarza w jednym z nowojorskich szpitali. Ponieważ mafiozi też ludzie, jeden z nich trafia w końcu pod opiekę naszego bohatera. Dalsza fabuła to jednoczesne ratowanie pacjentów i ucieczka przed zemstą byłych kumpli. W międzyczasie serwowane są czytelnikowi wspomnienia zabójcy oraz historia świata przestępczego.

Początek – niezły. Był napad, trup, trochę seksu, kolejni pacjenci i pracownicy szpitala. Potem już w oczy rzuca się brak logiki i warsztatu autora. Program ochrony świadków działa w ten sposób, że zdrajcę nowojorskiej mafii ukrywa się na Manhattanie. Zapewne dlatego, że pod latarnią najciemniej. Sam bohater nie tylko jest świetnym internistą, ale również chirurgiem, udziela się na ostrym dyżurze, by w końcu wydać genialną diagnozę godną House'a (oczywiście w ostatniej chwili, na sali operacyjnej). Nawet zdanie o lekarzach i pacjentach ma takie jak jego słynny kolega. Pewnie dlatego, że także szprycuje się lekami. Czemu ich tyle bierze – pozostanie tajemnicą (bo mały wypadek, jaki mu się przydarzył, tego nie spowodował). Na końcu nasz genialny doktor robi z własnej kości strzałkowej nóż i morduje wszystkich byłych kumpli. I to wszystko na jednym dyżurze.

Lepiej wypadają części, w których „Niedźwiedzi pazur” (bo taką ksywkę miał nasz bohater w "rodzinie"), wspomina poprzednie życie. Tam czuje się bardziej wyraziste postaci, więcej dopracowane. Akcja także toczy się w odpowiednim tempie; opis strzelaniny na farmie dynamiczny i realistyczny.

Ale… Rzadko reaguję na antypolskie wstawki w amerykańskich książkach. Ot, taki stereotyp Polaka, który czasem wypije, a w portfelu ma zdjęcie papieża i Wałęsy. Taka sama oklepana licentia poetica jak to, że Włosi to mafia, a Irlandczycy pracują wszyscy w policji. Tylko że tutaj autor, moim zdaniem, przekroczył wszelkie granice. Polacy opisywani w tej książce to mordercy Żydów, współpracownicy nazistów, do tej pory ziejący antysemityzmem. Cały jeden rozdział autor poświęcił na opis wycieczki bohatera do Polski, zabitej dechami prowincji, gdzie nic się nie mówi o męczeńskiej śmierci Żydów, a „większość współczesnych polskich rzeczy jest głupia i nienawistna”*. W Oświęcimiu na terenie obozu dalej działa niemiecka fabryka, w toaletach śmierdzi, a Polacy nie wiadomo czemu, pewno z tej nienawiści, nie używają nazw Auschwitz i Birkenau. Ostatecznie nawet dziadkowie bohatera okazują się Polakami, którzy jako piętnastolatkowie pracowali w obozie koncentracyjnym. Czemu miały służyć te szczegóły, nie mam pojęcia. Miały ukazać głębię postaci, jej rozwój wewnętrzny? Takie dorabianie na siłę filozofii do powielania groźnego stereotypu o Polsce, tym groźniejszego, że ukrytego w banalnej historyjce. Autor na końcu podaje źródła, na jakich opierał się tworząc świat powieści. Szkoda, że zabrakło tam lektur dotyczących Polski i II wojny światowej.

I na koniec jeszcze jedno. Są dwie rzeczy, które drażniły mnie podczas lektury. Pierwsza to masa bezsensownych przekleństw, używanych bez ładu i składu, zupełnie nieadekwatnie do akcji. Druga – przypisy. Oto od czasu do czasu główny bohater mruga do nas okiem i na dole strony oznaczone gwiazdką pojawiają się jego wyjaśnienia lub komentarz. Niby dowcipne, w rzeczywistości zbędne.

W skrócie – strata czasu. Genialne diagnozy i prochy wzięte z „House'a”, mafia nieudolnie udaje „Rodzinę Soprano”, wnuk umazany krwią dziadków à la „Dexter”. Plagiat niemal doskonały. A wszystko to podlane antypolskim sosem, ubrane w wulgaryzmy i rwące się dialogi. Całkowicie zmarnowany pomysł na kolejny niezły mafijny thriller.



---
* Josh Bazell, „Pokonać kostuchę”, tłum. Jarosław Rybski, wyd. Rebis, 2009, str. 112.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4109
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Martap 02.05.2012 08:06 napisał(a):
Odpowiedź na: To miał być miły wieczór ... | agnieszak
Doczytałam do rozdziału opisyjącego wyprawę do Polski i mam podobne spostrzeżenia...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: