Pokochajcie Homera
Narratorka tej książki - Gwen - nie myślała o kolejnym kocie. Miała już dwóch mruczących ulubieńców, przeżywała bolesny rozpad związku, praca również jej nie satysfakcjonowała. A jednak zdecydowała się na adopcję trzeciego kota. Było to zwierzątko szczególne - Homerowi nigdy nie dane było poznać świata wizualnie: groźna infekcja sprawiła, że trzeba mu było usunąć gałki oczne, zanim zdołał ujrzeć świat. Gwen obawiała się czy kociak poradzi sobie w życiu ze swoim kalectwem. Tym czasem okazało się, że Homer nie tylko nie zdaje sobie sprawy ze swojej ułomności, ale notorycznie ją "przeskakuje". Tymczasem dla Gwen Homer stał się kimś szczególnym. Nie tylko nie okazał się życiowym balastem, ale niejako zrewolucjonizował jej życie, każąc szybciej dojrzeć, jak również zmienić spojrzenie na świat. Homera i jego właścicielkę połączyła szczególna więź - i o tym właśnie opowiada ta książka.
Wbrew pozorom ta historia z antyczną Odyseją nie ma wiele wspólnego. Homer niemal od razu odnalazł szczęśliwy dom, a świat był dla niego cudownym, fascynującym miejscem, które można codziennie odkrywać na nowo. Dla kota z takim defektem każdy dzień mógł być nowym wyzwaniem - a okazał się nową okazją do cieszenia się życiem, i to jest właśnie jego podróż przez codzienność, jego własna odyseja. Śledzenie jego losów bawi, wzrusza. Nie sposób przejść obok tego uroczego stworzonka obojętnie.
"Odyseja kota imieniem Homer" to książka wzruszająca, zabawna, ciekawa, ale przede wszystkim niezwykle ciepła. Skąd to się bierze? Wydaje mi się, że z każdej linijki emanuje szczera miłość człowieka do zwierzęcia, a także zwierzęcia do człowieka. Gwen Cooper pisze swoją książkę z miłością - i myślę, że taką książkę mógłby napisać każdy, kto chciałby sportretować swoje ukochane zwierzątko.
Homer to kotek, który na starcie do życia został pozbawiony jednego ze zmysłów - a jednak to nie załamało w nim optymizmu, umiejętności cieszenia się, nie zepsuło jego wspaniałego temperamentu. Patrząc na swojego ulubieńca, zmienia się również Gwen, potwierdzając teorię, że od zwierząt można się wiele nauczyć.
Chciałem jeszcze zwrócić uwagę na jeden aspekt. Wiele ludzi rezygnowało z adopcji Homera. A przecież on potrzebował opieki i miłości, co więcej, umiał ją odwzajemnić:
"I właśnie to przede wszystkim chwyciło mnie za serce: że Homer był skłonny pokochać dosłownie każdego z taką samą skwapliwością. Już teraz nosił w sobie ogromny potencjał miłości, a mnie sama myśl, że nie miałby komu jej ofiarować, wydawała się tragedią nie do zniesienia"*.
Gdyby nie determinacja idealistycznej lekarki weterynarii, Patty Khuly, która się nim zajęła pod kątem medycznym i postanowiła oddać w dobre ręce, nie wiadomo. jak by skończył. Takim ludziom jak pani Khuly, takim ludziom jak pani Cooper nie wystawia się pomników. Przecież opieka nad chorym albo bezdomnym zwierzęciem to nie to samo co przełomowe odkrycie, zaskakujący wynalazek, kawał dobrej literatury. A mnie się wydaje właśnie, że o takich ludziach warto pamiętać - i pisząc biografię swojego kotka, Gwen wystawia też pomnik samej sobie.
Pozwolę sobie na akcent autobiograficzny. Pamiętam ze swojego dzieciństwa kobietę przygarniającą zwierzęta o powikłanych losach. W jej mieszkaniu było miejsce dla pieska, którego odumarł właściciel, dla suczki przywiązanej do drzewa w lesie, dla jednookiego kota, dla malutkiego kociaka, którego ktoś zawinął w worek na śmieci (!) i wyrzucił (a owa Pani po prostu usłyszała rozdzierające serce miauczenie i dlatego kotek ocalał - zresztą uroczy był z niego łobuz!) czy dla kotki, która siedziała przestraszona na drzewie otoczonym przez psy. Pani, nie mając żadnych materialnych profitów z opieki nad tymi biednymi istotkami, zapewniała im ciepły dom, przysłowiowy "wikt i opierunek" oraz dużo, dużo miłości. Na swojej drodze spotkałem jeszcze wielu ludzi, którzy zaopiekowali się biednymi, bezdomnymi zwierzętami. Zawsze będę ich podziwiał i wiem, że jeśli sam zdecyduję się na jakieś zwierzątko, będzie to znajda lub zwierzę schroniskowe, któremu będę mógł poprawić życie.
Homer łatwo nawiązywał nowe znajomości. Kochał ludzi, a oni nie pozostali mu dłużni. Potrafił zdobyć serce nie tylko swojej właścicielki, ale również jej rodziny i znajomych. Moje też dobył. I nie mam wątpliwości, że ten uroczy kot zdobędzie również wiele innych czytelniczych serc.
---
* Gwen Cooper, "Odyseja kota imieniem Homer. Prawdziwa historia ślepego kota i kobiety, którą nauczył miłości", tłum. Anna Bańkowska, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2010, s. 35.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.