Dobrze trafić na takiego przyjaciela!
„gdzie jest dom szczęśliwych kotów,
tam jest też dom szczęśliwych ludzi.”[1]
To historia jak z filmu familijnego – pełnego ciepła, zrozumienia, nierzadko i humoru. W takim filmie wszystko musi skończyć się dobrze. Tyle że ta historia wydarzyła się naprawdę – i została opisana w książce „Kot Bob i ja. Jak kocur i człowiek znaleźli szczęście na ulicy”. Mam do kotów wyjątkową słabość – prawdę mówiąc, wystarczyło już samo spojrzenie na okładkę (Nasza Księgarnia, 2014) i w mądre oczy pięknego, rudego ślicznotka, abym się zakochał w tytułowym kocie.
W 2007 roku James Bowen starał się wyjść na prostą w życiu. Nie było to łatwe. Mieszkał w socjalnym mieszkaniu, był bezrobotny (dorabiał graniem na ulicy), leczył się z uzależnienia od narkotyków, nie mógł liczyć na wsparcie rodziny (trochę na własne życzenie). Nieoczekiwanie na wycieraczce pobliskiego mieszkania znalazł zabiedzonego rudego kota. Między nimi dwoma bardzo szybko narodziła się silna więź. To, co miało być tylko aktem tymczasowej pomocy, przerodziło się w trwałą przyjaźń.
„Dzięki Bobowi dostałem szansę porozumienia się z ludźmi. (…) Koty są bardzo wybredne w swoich sympatiach. Jeśli im nie pasujesz, odchodzą i szukają kogoś nowego. To absolutna norma. To, że ludzie widywali mnie z Bobem, zmieniło mój obraz w ich oczach. Zaczęli mnie traktować jak człowieka, przestałem być anonimowy. W pewien sposób odzyskałem tożsamość. Przedtem byłem jak rzecz, teraz ponownie stawałem się sobą”[2].
Bowen twierdzi, że Bob odmienił jego życie. To brzmi patetycznie, ale jest niepodważalnym faktem. Rzecz nie w tym, że dzięki swojemu kociemu przyjacielowi zaczął zarabiać więcej (bo ludzi bardziej przyciągał dostojny kot niż muzyka). Chodzi o to, że przyszło mu troszczyć się nie tylko o siebie. Miał dla kogo żyć i dla kogo się zmieniać. Musiał się starać. Przecież dobro kota było najważniejsze. A Bob potrafił się odwdzięczyć – szczerym przywiązaniem, miłością. To mądre stworzenie umiało dotrzeć do swego właściciela. Zmienić jego życie. Uczynić świat lepszym – nie tylko świat Jamesa. Zjednywał sobie zupełnie obce osoby. Miłość do zwierząt jest wielką siłą, potrafi łączyć ludzi.
Myślę, że również dlatego tak dobrze czyta się tę opowieść. Boba łatwo pokochać (nawet jeśli spotyka się go tylko na kartach książki), a Jamesowi łatwo kibicować – bo przecież dzieli się z nim tę miłość. I oddawać się wzruszeniu, radości, a także niepokojom – życie tej niezwykłej pary obfituje bowiem również w małe i większe dramaty. Koniec końców to niezwykle ciepła historia. Nie ma w sobie nic z wielkiej literatury – jest po prostu bardzo sprawnie opowiedziana. A jednak zostaje w sercu – i to jest najważniejsze.
Często przeraża mnie dzisiejszy świat – tyle nienawiści, brutalności, goryczy, braku nadziei. Wystarczy otworzyć gazetę albo wyszukiwarkę, aby zalały nas tragedie. Tak łatwo zwątpić w ludzi. Ale zdarzają się przecież i takie prywatne historie jak ta opisana w „Kocie Bobie…”. Nawet jeśli nie pozwalają zmienić zdania co do świata, przekonują, że dobro i człowieczeństwo czasem triumfują.
Ta książka jest jak promień słońca – ogrzewa, dodaje radości, energii. Dawno nie czytałem nic z takim uśmiechem. I wiem, że ten uśmiech będzie mi towarzyszył przez pewien czas. Może to magia tej pięknej historii.
---
[1] Franciszek J. Klimek, „Dom”, w: tegoż, „Koty są dobre na wszystko”, wyd. Fundacja Kultury i Sztuki Europejskiej Ars Longa, 2014, s. 5.
[2] James Bowen, „Kot Bob i ja. Jak kocur i człowiek znaleźli szczęście na ulicy”, przeł. Andrzej Wajs, wyd. Nasza Księgarnia, 2014, s. 100.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.