Dodany: 16.03.2018 10:21|Autor: RenKa76

Marzenia się spełniają


Marzenia się spełniają. Zaświadczyć o tym może niejaki Lazlo Strange. Kim jest? Sam o sobie mówi, że nikim. Każdy jednak jest kimś. Lazlo – przede wszystkim sierotą, niechcianym i zapomnianym odpryskiem wojny. Bibliotekarzem miłującym książki do tego stopnia, że ma krzywy nos; złamała mu go spadająca z górnej półki księga z baśniami. Teoretycznie nie posiada nic, poza szarą kapotą na grzbiecie. Praktycznie jednak jest bogaty – ma marzenia. Największe, najpiękniejsze i najbardziej przez niego hołubione dotyczy pewnego miasta za rozległą pustynią, o którym od dwustu lat nikt nie słyszał. Dziwna sprawa: było i znikło. Nikt o nim nie mówi, nikt o nim nie pamięta. Nawet jego nazwa zatarła się w ludzkiej pamięci; ci, którzy je pamiętają, zwą je Szloch, bo zostawia na języku smak łez. Lazlo marzy, że kiedyś zobaczy je na własne oczy, że rozwiąże wszystkie tajemnice tego miasta o słonym smaku. Jak wiadomo, marzenia się spełniają. Ale nie zawsze tak, jak byśmy chcieli. Bohater zobaczy Szloch, ale to nie będzie miasto z jego snów, chociaż tajemnic na pewno nie zabraknie…

Dziesięć razy zastanawiałam się, czy w ogóle chcę tę powieść przeczytać. Jej okładka (SQN, 2018) jest piękna, jedna z najładniejszych, jakie miałam w rękach, ale przecież okładka to nie cała książka! Wydawało mi się, że z pewnych historii się wyrasta, takie opowieści już przecież znam, co nowego można napisać… Okazuje się, że się nie wyrasta i że można wymyślić coś nowego. Wielkie brawa dla autorki „Marzyciela”. Nie wiem, czy to ja dawno nie czytałam podobnych historii, czy też faktycznie Laini Taylor wniosła do zużytego już kanonu nową jakość. W każdym razie jej powieść bardzo mi się spodobała. Jak sam jej tytuł wskazuje – jest opowieścią starą jak świat: o człowieku, którzy sobie wymarzył i przeżył przygodę, spotkanie z potworami, przyjaźń, miłość, heroizm. To wszystko tu znajdziemy. Marzenia, które wymagają poświęcenia, trudną miłość, wyzwania, zagadki i ich rozwiązania. Naprawdę, nic nowego pod słońcem. Więc skąd mój zachwyt? Ano stąd, że Laini Taylor ma niebywały talent. Ona nie pisze, lecz maluje słowami bajkę we wszystkich istniejących odcieniach niebieskiego. Jej język jest piękny, bajkowy, magiczny (no dobrze, nie wiem, na ile to zasługa autorki, a na ile tłumacza, Bartosza Czartoryskiego, któremu wielkie brawa za to tłumaczenie się należą).

„Marzyciel” to taka bajka-niebajka. W bajce każdy ma swoją rolę do odegrania: bohater jest dobry, a czarny charakter – zły do szpiku kości. U Taylor te granice się rozmywają; nikt nie jest ani do końca dobry, ani zły. Miłość i nienawiść splatają się ze sobą w warkocz i nie sposób ich od siebie oddzielić. Nic nie jest czarne albo białe (no dobrze, jest niebieskie…). Historia, która wydaje się tylko jedna, zmienia się w zależności od tego, kto ją opowiada, skrzy się jak skrzydełka złotej ćmy z okładki…. To, co widzimy zależy od tego, kim jesteśmy, a to, co pamiętamy – od tego, kto nam opowiadał i co. Wszystko otacza mgiełka magii, opowieść przypomina sen, a sen – opowieść.

Po przeczytaniu książki Taylor nie zostaje posmak łez na języku, ale sama historia zostaje z nami jak sen, którego nie chcieliśmy zapomnieć o poranku i który usilnie staramy się sobie przypomnieć stojąc w zatłoczonym autobusie. To dobra powieść: spójna, logiczna, wciągająca, a czego więcej chcieć? Tym razem okładka nie kłamie: obiecuje migotliwe cuda i te cuda dostajemy. Jak ja lubię takie pozytywne zaskoczenia…


[Recenzję opublikowałam również na swoim blogu oraz innych portalach]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 920
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: