"Wydatkami potrafimy wpędzić się w bankructwo. Fundujemy sobie wielkie telewizory i iPady. Nasze dzieci noszą fajne ciuchy dzięki kartom kredytowym na wysoki procent i chwilówkom. Kupujemy zbyt duże domy, zaciągamy kolejne kredyty pod ich zastaw, żeby mieć na bieżące wydatki, po czym ogłaszamy niewypłacalność i wynosimy się gdzieś indziej, często zostawiając zadłużony dom pełen śmieci. Oszczędność jest sprzeczna z naszą naturą. Wydajemy pieniądze, bo chcemy udawać klasę wyższą. A kiedy już sprawa się rypnie - gdy trzeba ogłosić bankructwo albo ktoś z rodziny płaci za naszą głupotę - zostajemy z niczym." [181]
Elegia dla bidoków (
Vance J. D. (Vance James David))
to autobiograficzna książka "bidoka" - przedstawiciela hillbillies/rednecków z Appalachów, który tylko dzięki wielkiemu samozaparciu, pracowitości i wsparciu kilku kochających osób potrafił "wyjść na ludzi" i wybić się ponad pogrążone w marazmie środowisko. Ponieważ zaś udało mu się, to postanowił opisać swoją drogę przez trzęsawiska i kłody dorastania w bardzo niesprzyjających warunkach rodzinno-społecznych. Opisał dodatkowo swoje przemyślenia i obserwacje na temat psychiki i drogi "bidoków".
"Przez tyle lat po prostu żyłem na tym świecie, ale teraz, kiedy miałem okazję przyjrzeć mu się uważniej, zacząłem postrzegać go tak, jak Mamaw. Byłem przerażony, zdezorientowany, wściekły i zrozpaczony. Oskarżałem wielkie firmy o to, że zwijały działalność w Stanach i wynosiły się na inne kontynenty a potem zastanawiałem się, czy sam nie postąpiłbym tak samo. Kląłem na rząd za niedostateczną pomoc społeczną, a potem dumałem, czy próby pomagania ludziom nie pogarszały czasem ich sytuacji." [176]
Przede wszystkim J.D. Vance opisuje od środka to, jak bidoki myślą, jakie mają zwyczaje, co znaczy dla nich honor, rodzina, jakie mają dążenia i czego się lękają, czego nie potrafią przeskoczyć, by wyjść z błędnego koła ubóstwa:
"W miejscowościach pokroju Middletown ludzie bez przerwy gadają o ciężkiej harówce. Da się przejść przez całe miasto, w którym 30% młodych ludzi pracuje niespełna 20 godzin tygodniowo, i nie napotkać nikogo świadomego własnego lenistwa. (...) wielu ludzi więcej gada o pracowaniu, niż rzeczywiście pracuje." [74]
Z portretu nakreślonego w "Elegii" wiele można się dowiedzieć, szczególnie o tych, którzy z jednej strony przestali wierzyć w "amerykański sen", ale także i o tych, którzy mają "wiśnioków" w pogardzie, którzy uważają, że spokój sumienia kupić czy złożone problemy rozwiązać można jakimś wydumanym "programem społecznym" (przy czym Vance stara się obiektywnie ukazać różne punkty widzenia, także z przeciwległych biegunów politycznych):
"W odcinku [serialu "Prezydencki poker"] prezydent rozważał podjęcie decyzji: czy poprzeć talony edukacyjne (łożyć środki z finansów państwowych na uczniów, by mogli porzucić konający system oświaty publicznej), czy przeciwnie, skupić się wyłącznie na ratowaniu tych właśnie publicznych szkół. Oczywiście jest to istotny temat - już od dawna znaczna część mojego rejonu szkolnego była w takim stanie że kwalifikowała się na talony - ale uderzył mnie fakt, że w całej tej dyskusji wokół przyczyn kiepskich wyników w szkole osiąganych przez dzieci z biednych rodzin podkreślano wyłącznie rolę instytucji publicznych. Jak powiedział mi niedawno jeden z nauczycieli z mojego dawnego liceum:
- Chcieliby, żebyśmy byli dla tych dzieci pasterzami. Nikt jednak nawet nie wspomni o tym, że wiele z nich zostało wychowane przez wilki." [158]
Nie waha się jednak otwarcie krytykować tego, co miało pomagać, a szkodzi. Z drugiej strony zaś pokazuje, że hillbillies postępują w większości jak "zakute łby" - na własne życzenie nie chcą w życiu niczego zmienić, zwyczajnie lękają się sięgnąć po pomocną dłoń, która na różny sposób jest im podawana. Jego historia pokazuje, jakiego rodzaju klęską są rodziny patchworkowe. Punktuje także niedociągnięcia państwa opiekuńczego:
"Co dwa tygodnie dostawałem skromną wypłatą i na pasku z rozliczeniem widziałem potrącane zaliczki na podatek stanowy i federalny. Przynajmniej równie często nasz sąsiad narkoman fundował sobie steki T-bone - ja byłem zbyt biedny, żeby kupić sobie taki, ale Wuj Sam zmuszał mnie do sponsorowania takich zakupów innym. Tak o tym myślałem jako siedemnastolatek i choć dziś jest we mnie znaczenie mniej gniewu niż w tamtych latach, to wtedy po raz pierwszy dostrzegłem, że polityka prowadzona przez demokratów, zwanych przez Mamaw "partią ludzi pracy", nie do końca ich właśnie dobro ma na celu." [173]
Nie znajdziemy tu jednak prostych recept ani populistycznej krytyki Obamy czy Trumpa (dlatego mylne jest zdanie z blurba "znaczna część Stanów Zjednoczonych straciła wiarę w amerykański sen, co znalazło odzwierciedlenie w wyniku ostatnich wyborów prezydenckich"). Jest to po prostu dość obiektywny (choć pisany ostrym językiem i bez owijania w bawełnę) obraz wykluczonych białych. Co wartościowe dla czytelników polskich - wielokrotnie w opisach szablonów myślowych czy opisie zachowań odnajdywałem siebie lub osoby, które znam - co pokazuje, że wcale nam nie tak daleko do Ameryki. Problemem tylko - czy to my podążamy krok w krok za nimi (i czy to słuszna ścieżka), czy też to jakaś część Stanów zstępuje z Pierwszego Świata ku realiom Polski. A może po prostu wszędzie na świecie ludzie są tak naprawdę tacy sami?
Na marginesie - Vance prócz opisów czy spostrzeżeń socjologicznych czyni również interesujące uwagi innej natury, dzięki czemu książkę przyjemnie i potoczyście się czyta:
"W chwili śmierci dziadka Lindsay była nastolatką, w samym apogeum owej dziwnej kombinacji pewności, że pozjadało się wszystkie rozumy, i nadmiernej wrażliwości na to, co sądzą o tobie inni." [130]
"(...) zdaniem [Mamaw] do prawa trzeba się było uciekać wyłącznie wtedy, kiedy nie było już innego wyjścia." [168]
Polecam i dziękuję za polecankę
Rbit oraz
DariuszCichocki (poczynił czytatkę
Hillbilly Elegy zanim Marginesy pomyślały o wydaniu książki w Polsce)!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.