Amerykańskiego produkcyjniaka ciąg dalszy
Szklany tron (
Maas Sarah J.)
Oto kolejny produkt masowej fantasy po jakiejś szkole pisania powieści. Może jestem niesprawiedliwy, ale tak to wygląda. On, ona, ona z ciemną przeszłością, on książę prawie z bajki, ale już ukąszony władzą. Magii nie ma, ale jest. No i wszystko kończy się prawie dobrze, ale nie aż tak znakomicie, żeby na tym poprzestać. Trzeba otworzyć furtkę do nowego tomu.
Śp. Stanisław Lem napisał kiedyś, że s-f to trudny gatunek, bo rzadko się zdarza, by pisarz łączył talent literacki z dogłębną wiedzą o tendencjach w nauce, w jej historii i socjologii. Z fantasy jest podobnie. Tu trzeba być całkiem niezłym antropologiem, jeżeli chcemy przenieść akcję powieści do alternatywnego świata. Martinowi to się prawie udało, ale nie pozbył się tendencji do pozostawiania anglosaskich śladów niemalże na każdym kroku. Maas nawet nie próbuje tego maskować. Niby jest to inny, oczywiście bardziej osadzony w niby-średniowieczu świat, ale je się i pije po anglosasku, czyli kiepsko. Walczą na miecze, ale właściwie nie wiadomo, jak ta walka wygląda. Po prostu nimi wymachują i parują ciosy.
No i miłość. Taka pensjonarska z dreszczami przez całe ciało. I tylko pocałunki, które wywołują niemalże orgazm. Mężczyźni bardzo chcą, ale są nadzwyczaj opanowani. Wiem, jestem zgorzkniały i niesprawiedliwy, ale takie mam odczucia. Zapewne nie sięgnę po następny tom. Wystarczy.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.