O prasubstancji Wszechświata
Oto my, małe ludziki w wielkim Wszechświecie, produkt uboczny procesów ewolucyjnych. Nasza obecność na tej planecie jest przypadkowa, nasz żywot – krótki i bez znaczenia. Pojawiliśmy się i znikniemy, pozostawiając po sobie krótkotrwały ślad w pamięci najbliższych.
Tak nam dyktuje konwencjonalna nauka, na bazie której budujemy swój mały światek. Znamy prawa fizyki i nigdy ich nie ignorujemy, nawet w marzeniach. Znamy swoje miejsce we Wszechświecie i już dawno pogodziliśmy się z rolą biernego obserwatora. Tylko czasami ktoś wyskoczy z nowatorską ideą i zamąci nam w głowie. Jak choćby John Wheeler, który wymyślił, że jesteśmy współtwórcami Wszechświata i obserwując tworzymy, bo po każdej naszej obserwacji zostaje ślad.
O świecie kwantów każdy z nas słyszał. To świat dziwny i niesubordynowany. Zachodzą w nim zjawiska urągające prawom fizyki – tym, które znamy. Lepiej więc go ignorować. Niech sobie istnieje gdzieś tam świat małych cząsteczek, który z fizyczną rzeczywistością nie ma nic wspólnego. Niech się w nim dzielą te małe cząsteczki i oddziałują na siebie na odległość, niech istnieją w dwóch miejscach naraz. Jakie to ma dla nas znaczenie? Żadnego... oprócz tego, że z tych cząsteczek jesteśmy zbudowani i my, i cały Wszechświat.
Jeszcze nie przetrawiliśmy dobrze teorii kwantów, a tu już nowe odkrycie wali nas obuchem w łeb. W całym Wszechświecie nie ma miejsca, które byłoby puste. Wypełnia je „coś”. Niby od dawna powinniśmy byli oswoić się z tą myślą. Słowo „eter” towarzyszy nam od czasów starożytnych. Eter – czyli oddech Boga. Arystoteles uważał go za piąty element/żywioł Wszechświata. Isaak Newton używał tego słowa na określenie niewidzialnej substancji, która przenika Wszechświat. Jeszcze w XX wieku niektórzy naukowcy – w tym Albert Einstein – eterem nazywali to „coś”, co wypełnia przestrzeń. Dziś tego słowa się nie używa, bo to oznacza pseudonaukę, fikcję, zacofanie. Nie ma eteru. Przestrzeń jest pusta.
Doświadczenia przeprowadzone w latach 80. i 90. ubiegłego wieku potwierdzają jednak jego istnienie. Odkrycie jest tak szokujące, że do dnia dzisiejszego naukowcy nie mogą się zdecydować na nazwę. Skompromitowane słowo „eter” nie wchodzi w rachubę. Więc jakim innym je zastąpić? „Pole”? „Świadomość”? „Uniwersalny Umysł”? A może „Matrix” lub „Boska Matryca” – jak proponował jeszcze w latach 40. ubiegłego stulecia Max Planck, ojciec teorii kwantowej? I co to jest to „coś”, co wypełnia Wszechświat i nasze ciała, łącząc nas w jedną wielką całość? Unikatowy rodzaj energii wyposażonej w inteligencję, z którą komunikujemy się poprzez nasze uczucia?
David Bohm podsuwa jeszcze inną teorię. Wszechświat to wielki kosmiczny hologram. Świat, w którym żyjemy, jest zaledwie projekcją rzeczywistości rozgrywającej się na innym, wyższym lub głębszym, poziomie. W hologramie każda cząsteczka zawiera całość. Najlepszym jego przykładem jest ludzkie ciało, w którym DNA pobrane z dowolnego miejsca zawiera kod genetyczny całości. Mózg, według teorii Karla Pribrima, stanowi holograficzną przechowalnię informacji, a jego operatorem jest umysł. Jesteśmy więc hologramem i częścią większego hologramu, w którym różne rzeczywistości nakładają się na siebie. I mamy zdolność wprowadzania zmian. Zaś zmiana w jednej cząsteczce to zmiana w całym hologramie. Więc może naprawdę bierzemy udział w tworzeniu Wszechświata?
„Boska Matryca” stanowi pomost pomiędzy mistycyzmem i współczesną nauką. Gregg Braden dysponuje rozległą wiedzą, z jednakową łatwością porusza się w obrębie nauk klasycznych, mechaniki kwantowej, filozofii i religii. Nie są mu obce starożytne teksty ani nowatorskie odkrycia naukowe. W sposób klarowny prezentuje idee naszych pra-pra-przodków, które nabierają nowego znaczenia w świetle najnowszych badań i eksperymentów naukowych. Jest to wiedza na nowo odkrywana w kulturze Zachodu, choć dobrze znana i niekwestionowana w innych kulturach i tradycjach. Najwyższy czas, by i nam otworzyła oczy na tajemniczy świat i rzeczywistość obcą naszej percepcji.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.