Dodany: 22.02.2018 07:51|Autor: RenKa76

Zdarzyło się albo nie


Kilka dni temu ktoś spytał o nazwisko mojego ulubionego pisarza. Chwila zastanowienia i odpowiedź okazała się tylko jedna: Cormac McCarthy. Czy mogłam więc ominąć książkę, na której okładce (Wydawnictwo Pauza, 2018) aż dwa razy porównuje się jej autora do McCarthy'ego? No nie mogłam. Trzeba było przeczytać „Legendę o samobójstwie” Davida Vanna, żeby się przekonać na własnej czytelniczej skórze, czy te porównania nie są aby sztuką dla sztuki…

Mała alaskańska wyspa, skały, śnieg, krajobraz surowy jak mroźna zima. W takim miejscu na świat przychodzi Roy. Jego ojciec zdecydował się na Alaskę, bo wędkowanie i polowanie to jego hobby. Chłopiec od małego umie strzelać i łapać ryby. Jego rodzina jest niemal tak surowa, jak krajobraz za oknem; ojciec, który ciągle wymyśla nowe sposoby na życie; matka, która płacze, tłucze kolejne lampy i talerze; siostra, która jest, ale jakby jej nie było… Rodzice w końcu się rozwodzą. Roy zostaje z matką, ojciec wprowadza w życie kolejne swoje pomysły, jeden gorszy od drugiego. Niewątpliwie najgorszym jest zamieszkanie z synem na wyspie Sukkwan, bezludnej, zimnej i nieprzyjaznej (hej, nie zapominajmy, to Alaska). Mają przebywać tam we dwóch przez rok, polować, wędkować, wrócić do natury. Ale od początku nic nie idzie tak, jak pójść miało.

Opisywanie narracji w tym utworze to trochę tak, jak lizanie lizaka przez folię. Książka składa się z sześciu ni to rozdziałów, ni to opowiadań. Teoretycznie tworzą one zwartą całość, bo mają tych samych bohaterów. Praktycznie są alternatywnymi wersjami jednej historii – historii o samobójstwie. Kluczem do jej zrozumienia jest fakt z życia autora; otóż jego ojciec popełnił samobójstwo, a książka ta może być dla Vanna czymś w rodzaju terapii, próbą rozliczenia się z przeszłością albo odpowiedzią na pytanie: dlaczego? Tych odpowiedzi daje więc w „Legendzie o samobójstwie” kilka, ale być może żadna z nich nie jest prawdziwa… Głównymi bohaterami są tu ojciec i syn. Ojciec, człowiek cierpiący na syndrom Gdzieś; gdziekolwiek by się znalazł, chciałby być gdzieś indziej. Cokolwiek by robił, chciałby robić coś innego. Ma milion pomysłów, ale do czegokolwiek by się zabrał, wszystko rozłazi mu się w rękach jak stare, spróchniałe od dawna drewno. Niby wie wszystko, a nic mu nie wychodzi. I syn, który próbuje być dorosły, bo ktoś przecież musi. Który noc w noc słucha płaczu, narzekań i jęków ojca, a w dzień musi wysłuchiwać pretensji, że jest mazgajem, bo nie umie rąbać drzewa. Który obserwuje, jak jego ojciec szarpie się z życiem i zdaje sobie sprawę, że to do niczego dobrego nie prowadzi. Jest w tej książce jedna naprawdę piękna scena: obaj idą na spacer, wokół nich nie ma nikogo i niczego; ojciec pyta syna o jego największe marzenie, Roy coś tam odpowiada, ale w myślach krzyczy: moim największym marzeniem jest przetrwać jakoś twoje marzenie. Tym jednym akapitem autor opisał największą na świecie siłę: siłę poświęcenia z miłości.

Proza Davida Vanna jest męska, czasami brutalna, surowa i oszczędna. Chciałoby się napisać, że przypomina krajobraz Alaski – zimny, ale mający swój urok. Że narracja dziwna? Ale jaka piękna. I tu trzeba wspomnieć o McCarthym – faktycznie, nad całym rozdziałem o wyspie Sukkwan unosi się jego duch, a w pewnym momencie czułam się tak, jakbym czytała jedną z książek mistrza (wybaczcie, ale dla mnie to Mistrz z wielkiej litery). Porównania okazały się jak najbardziej słuszne, ci, którzy czytali „Krwawy południk”, zrozumieją. Ta historia zostaje z człowiekiem na długo. I nieważne, czy narracja jest jasna, linearna i czytelna dla każdego (podpowiem: nie jest jasna i nie jest dla każdego). Ważne, że wzbudza emocje, że rodzi pytania i wywołuje lekki zamęt w głowie. Ważne, że chce się do niej wrócić jeszcze raz, za jakiś czas, kiedy ułoży się jakoś w myślach. „Legenda o samobójstwie” to pierwsza pozycja wydana przez Wydawnictwo Pauza – debiut jak najbardziej udany. Pozostaje tylko życzyć: oby tak dalej, a będzie dobrze. W zalewie rodzimych kryminałów, pozycji o magii dla nastolatków i romansów nad rozlewiskiem książka Vanna jest jak mroźny powiew od Alaski – orzeźwia, budzi do życia, zmusza do zastanowienia, jaki to wszystko ma sens. Czy nie tego powinniśmy oczekiwać od dobrej literatury?


[Recenzję opublikowałam również na swoim blogu oraz innych portalach]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 500
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: